Janusz Wójcik, jeden z najbardziej barwnych trenerów w historii polskiej piłki, zapisał się w pamięci kibiców jako zdobywca srebrnego medalu olimpijskiego w Barcelonie w 1992 roku. Wówczas prowadzona przez niego drużyna osiągnęła największy sukces w polskim futbolu od dekad. Jednakże kariera Wójcika obfitowała również w ciemniejsze epizody, w tym zarzuty korupcyjne, które na stałe związały jego nazwisko z największymi aferami w polskim futbolu.
Po sukcesie olimpijskim Wójcik objął stanowisko selekcjonera pierwszej reprezentacji Polski w 1997 roku. Zespół nie zdołał jednak awansować do Euro 2000, choć walka trwała do ostatniej kolejki. W tamtych czasach Wójcik wyróżniał się charyzmą, bezpośredniością oraz oryginalnym podejściem do motywacji. Słynne hasło "Kiełbasy do góry i golimy frajerów" stało się symbolem jego metodyki, która bardziej opierała się na emocjach niż na szczegółowej taktyce.
Jako trener klubowy prowadził wiele drużyn, m.in. Legię Warszawa, z którą w sezonie 1992/93 zdobył mistrzostwo Polski, odebrane później w wyniku tzw. "niedzieli cudów". Pracował także w Pogoni Szczecin, Śląsku Wrocław i Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, gdzie jego słowa: "Tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić" stały się synonimem korupcji w polskiej piłce. W 2014 roku został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu oraz objęty zakazem pracy jako trener.
Pod koniec życia Wójcik zyskał rozgłos jako autor autobiograficznych książek, w których opisywał kulisy swojej kariery. Były one pełne anegdot i kontrowersji, które z jednej strony przyciągały uwagę, z drugiej budziły oburzenie. Jak podkreśla Piotr Żelazny w książce "Kopalnia. Sztuka Futbolu", Wójcik był symbolem epoki, w której korupcja i zakulisowe gry były na porządku dziennym.
Janusz Wójcik zmarł 20 listopada 2017 roku w wieku 64 lat. Choć jego życie pełne było kontrowersji, to dla wielu kibiców pozostaje bohaterem. Jak mówił jego syn Andrzej: "Tata miał plan, by wrócić do pracy i pokazać, na co go stać".
- Tata musiał się przewrócić... W niedzielę oglądaliśmy jeszcze mecz Legii Warszawa z Górnikiem Zabrze. Po tym, gdy się zakończył, pojechałem na halę pograć w piłkę. Wróciłem i widzę, że tata leży na ziemi. Był po ataku epilepsji. Uderzył się, w głowie pojawił się krwiak. Pojechaliśmy do szpitala, tam był operowany. Zabieg się udał, lekarze zrobili, co mogli. Tata został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Niestety, nie obudził się - opowiadał kilka godzin po śmierci syn Janusza Wójcika na łamach WP SportoweFakty. - Nie wytrzymało serce. Tata od pewnego czasu był przygotowywany do operacji zastawki serca. Był już po pierwszych konsultacjach. Najgorsze jest to, że z jego zdrowiem zaczęło być lepiej, wszystko powoli zaczęło się układać. Po wypadku w 2009 roku, gdy w domu upadł i nadział się na szpikulec, jak to mówił: "Wracał do żywych". Tylko "pikawę trzeba było wyleczyć".
Wójcika pochowano na cmentarzu przy ulicy Wałbrzyskiej w Warszawie.
Kryształ.
Życiorys (polukrowany) powinien wisieć w PZPN i w każdej szatni na Orlikach.