Środkowy napastnik musi być egoistą. Nawet "Lewy" określał tak samego siebie. Ale piłkarz spełniony, czujący odpowiedzialność za zespół, jakim jest dziś 36-letni Robert Lewandowski, mógł pozwolić sobie na zostawienie ego w szatni i w środowy wieczór, w meczu dla siebie wyjątkowym, bez reszty poświęcił się dla zespołu. Trzeba mieć wielką klasę, by z egoisty zamienić się w altruistę.
"Nie pytaj, co Barcelona może zrobić dla ciebie, ale co ty możesz zrobić dla Barcelony.". Hansi Flick dał mu wiele. Po najgorszym sezonie Polaka od lat sprawił, że Lewandowski znów jest - jak nazywają to Hiszpanie - "w trybie bestii". Lewandowski nie miał więc problemu w tym, by teraz podporządkować się pomysłowi trenera na spotkanie z Bayernem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Co za rzut! Ukryty talent młodej gwiazdy FC Barcelony
Zwykle jest pierwszą strzelbą Barcelony i finalizuje akcje w polu karnym. Na mecz z Bayernem Flick przypisał mu rolę ściany. Rolę niewdzięczną, bo "Lewy" najczęściej dostawał piłkę, będąc tyłem do bramki i mając na plecach potężnego rywala, ale wywiązał się z zadania bardzo dobrze.
Już w pierwszej minucie "przyjął" na plecy Kima, którego wyciągnął ze strefy, dzięki czemu Barca mogła przeprowadzić akcję na 1:0. Nazwisko Lewandowskiego nie znajdzie się w protokole przy tej bramce, ale należą mu się słowa uznania za udział w jej zdobyciu. To był jego pierwszy i do 23. (!) minuty jedyny kontakt z piłką, nie licząc stoczonych w tym czasie pojedynków powietrznych z Kimem i Upamecano.
Ale nie frustrował się. Cierpliwie pracował dla zespołu. A kiedy już piłka do niego trafiała, obchodził się z nią bardzo odpowiedzialnie, osłaniał ją. Dawał drużynie czas na wyjście wyżej i spokój, jakiego ten młody zespół (średnia wieku "11" 24 lat i 185 dni - najmłodsza Barcelony w Lidze Mistrzów od 13 lat) potrzebował.
Uwikłanie przez niego Kima i Upamecano w pojedynki destabilizowało obronę Bayernu i tworzyło w niej wolne przestrzenie dla innych zawodników Barcelony. Do 36. minuty nie dotknął piłki w polu karnym rywali - pod wodzą Flicka mu się to nie zdarzało.
Ale w końcu został nagrodzony za tę ciężką pracę na rzecz zespołu. Wykorzystał zagranie Fermina Lopeza i z 10 metrów posłał piłkę do pustej bramki Bayernu. To jedno z jego najłatwiejszych trafień w karierze, ale zarazem ważące bardzo dużo. Przywróciło Barcelonie prowadzenie w chwili, gdy Bayern dyktował warunki gry. A on sam w ten sposób strzelił swojego 700. gola w karierze i pierwszego w rywalizacji z Bawarczykami od 911 minut.
Co ciekawe, był to jeden z ledwie czterech kontaktów "Lewego" z piłką w polu karnym Bayernu, co wiele mówi o tym, jaką rolę pełnił w tym spotkaniu. Ale nawet, gdy nie dotykał futbolówki, miał swój udział w demolowaniu Bayernu. Był przedłużeniem ręki Flicka na boisku.
Jak w 45. minucie, gdy szukającemu rozwiązania Marcowi Casado wskazał pozostawiono bez krycia przy linii bocznej Raphinhę. Może młody pomocnik i bez wsparcia Lewandowskiego zdecydowałby się na przerzut do Brazylijczyka, ale fakt jest taki, że wykonał je dopiero po geście Polaka. A genialny Raphinha zamienił podanie na asystę.
Lewandowskiego - jak całą Barcelonę - w środę przyćmił Raphinha, ale Polak był cichym bohaterem "Dumy Katalonii" w tym spotkaniu. Gdy w 85. minucie schodził z boiska, był poobijany i utrudzony, ale mógł mieć poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
Udowodnił, że nie jest piłkarzem jednowymiarowym - stworzonym tylko do finalizacji akcji w "16". W dobrze wymyślonym planie na mecz umie z pożytkiem dla drużyny odnaleźć się też poza polem karnym.
I potrafi udźwignąć ciężar gatunkowy meczu, co ostatnio podawano w wątpliwość. A sposób, w jaki radził sobie z obrońcami Bayernu, jest kolejnym potwierdzeniem renesansu jego formy. 36-latek przeżywa drugą młodość także pod względem fizycznym. To dobrze wróży na resztę sezonu.
Dla całej Barcelony natomiast spotkanie z Bayernem miało być pierwszym w "tygodniu prawdy", jak zapowiadali mecze z 33-krotnym mistrzem Niemiec i El Clasico hiszpańscy dziennikarze. Takiej "prawdy" o drużynie Flicka nie spodziewali się jednak nawet najbardziej niepoprawni optymiści.
Dotąd za sprzymierzeńca Flicka uchodził terminarz, bo na pierwszych rywali z najwyższej półki Barcelona trafiła dopiero w meczach nr 13 i 14. Tymczasem po Bayernie ten kataloński walec przejechał się w taki sam sposób jak po Sevilli czy innym Alaves. Nieprawdopodobne.
Mecz z Bayernem miał zakończyć miesiąc miodowy Flicka i Barcelony. Od niego miała zacząć się proza życia tego zespołu. To miał być zimny prysznic. Nic z tego. Sen Katalończyków o wielkim odrodzeniu trwa. El Clasico zapowiada się fascynująco. W nim Lewandowski też będzie miał coś do udowodnienia, a nie ma dla niego lepszego paliwa niż wyprowadzenie przeciwników z błędu.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)