Szkoci nigdy nie zapomną o Borucu. To nie dziwi po tym, co robił w Glasgow

Getty Images / Alex Livesey
Getty Images / Alex Livesey

Tylko jeden Polak budzi w Glasgow tak skrajne emocje. To Artur Boruc. Chciał się bić z trzystoma kibicami Rangers, a fani Celticu do dziś śpiewają o nim piosenki.

Boruc czasem udostępnia w swoich mediach społecznościowych przypadkowe spotkania z kibicami. Nieraz, gdy podróżuje samolotem, trafia na grupki różnych fanów. Gdy widzą go kibice Celticu, od razu zaczynają śpiewać piosenkę o "Świętym Bramkarzu", który nienawidzi Rangersów. W punkcie odbioru bagażu, w restauracjach - zawsze tak samo: spontanicznie i bez zastanowienia. Do dziś intonują ją również na stadionie Celtic Park. Artur Boruc przez lata gry w Celticu rozkochał w sobie tamtejszą społeczność. Ale druga połowa Glasgow najchętniej by go rozszarpała.

Chodzi o tę protestancką, utożsamiającą się z lokalnym rywalem - Rangers. Nawet ochrona stadionowa miła wątpliwości, czy wpuścić Boruca na stadion, gdy Legia grała w europejskich pucharach na Ibrox Park. Boruc postanowił spontanicznie wpaść na sektor gości. Był ciągle czynnym piłkarzem klubu Premier League - AFC Bournemouth, ale wsiadł w samochód i przyjechał do Szkocji.

Policja długo zastanawiała się, jak jego obecność na trybunach odbiorą miejscowi fani. Był pomysł, by Polak wszedł z ochroną. Ostatecznie wpuścili go razem z kolegami. Od razu dało się zauważyć, kiedy Boruc pojawił się w środku. Momentalnie rozległo się przeraźliwie, głośne buczenie, a w eter poleciała sterta bluzgów. Boruc w koszulce Legii złapał za megafon i prowadził doping.

"Nic nie mówił"

To zdarzenie świetnie charakteryzuje bramkarza. Zawsze postępował według własnego przekonania. Nawet wtedy, gdy pojechał na mecz do Glasgow, słyszał w swoim klubie, by tego nie robił. A mimo to postawił na swoim.

Boruc kochał prowokować, choć sam mówił, że nie zamierzał nikogo zaczepiać. Gdy jednak paradował po Celtic Park ze zdjęciem Jana Pawła II na koszulce po derbowym spotkaniu z Rangersami, lub też ostentacyjnie wykonywał znak krzyża przed ich trybuną, musiał wiedzieć, że za chwilę wybuchanie bomba gniewu ludzi w niebieskich koszulkach na trybunach. Chodziło przecież o coś więcej - wojnę na tle religijnym: katolików, kibiców Celticu, z protestantami.

- Siedzieliśmy w jednej szatni, a ja się niczego nie spodziewałem. Nie obnosił się z tym, nie opowiadał, co wymyśli. Po prostu to robił. Po pewnym czasie było to już dla mnie całkiem normalne - Maciej Żurawski wspomina sytuację z koszulką papieża. Razem grali w Celticu przez dwa i pół roku. - To człowiek spokojny, ale wybuchowy - dodaje.

Chciał się z nimi bić

Po jednym z meczów na stadionie "wroga" Boruc podbiegł do swoich fanów po flagę i wbił ją na środku murawy Ibrox Park. Na swoim brzuchu wytatuował też pokazującą tyłek małpę z dopiskiem "Rangers". Rywalom kilkukrotnie nie chciał podać ręki po zakończonym meczu, na przykład kapitanowi Barry'emu Fergusonowi, co tylko podburzało trybuny i samych graczy.

Inną historię przytoczył po latach Paul Caddis, były gracz Celticu. - Był maniakiem. Po meczu z Rangersami wziął prysznic i wybierał się do centrum miasta. Do klubu zadzwonili ludzie z ochrony z informacją, że czeka tam na niego "trzystu kibiców Rangers gotowych zabić Boruca". Ochroniarz zatrzymał Artura i zapytał go, co w takim razie zamierza. A on odpowiedział bez żadnego stresu: "Jeśli chcą walczyć, to będę z nimi walczył".

Były bramkarz zdobył Celtikiem zdobył sześć trofeów w tym trzy mistrzostwa Szkocji. Został zapamiętany przede wszystkim ze świetnych meczów w Lidze Mistrzów. W latach 2006-07 Celtic dwukrotnie dochodził do 1/8 finału. Pierwsze wspomnienia z tamtego okresu to obroniony rzut karny z Manchesterem United, który zapewnił drużynie awans. Boruc dokonywał też cudów w bramce, gdy jego drużyna grała z Milanem. Celtic odpadł dopiero po dogrywce.

Szkoci pokochali Boruca za formę, charakter, ale też dlatego, bo był sobą - człowiekiem z krwi i kości, który nie udawał wymuskanego chłopca z okładki.

Jadł fast foody, pił alkohol. Przyznał nam, że znacznie za dużo. - Na Wyspach idzie się ze znajomymi do pubu, zamawia piwa i siedzi. W Glasgow było z kim, wychodziliśmy czasem z Johnem Hartsonem, Chrisem Suttonem, Stiliyanem Petrovem czy Neilem Lennonem. Uczestniczyłem w tym wszystkim całym sobą. Myślałem, że tak trzeba, nie protestowałem, nie czułem, że wypadałoby coś zmienić - opowiadał nam bramkarz.

Na boisku aż kipiał, gdy jego koledzy grali poniżej oczekiwań. Gdy Lee Neylor odpuścił piłkę wychodzącą za linię boczną, Boruc chwycił go za gardło i przetrącił po głowie. Aiden McGeady też oberwał od Polaka i to pod prysznicem, Boruc nie miał na sobie ubrań. Gdyby nie pomoc kolegów, Irlandczyk długo zbierałby się po tym starciu. A poszło o pyskówkę na treningu.

On ma jaja

Ale Boruc to też kilka spektakularnych akcji poza boiskiem. W jednym z parków w Glasgow uratował kobietę w ciąży. Polka została napadnięta przez dwóch mężczyzn i kobietę z psami, ale napastnicy po reakcji piłkarza uciekli.

Boruc potrafił wprowadzić w konsternację także wielkie gwiazdy futbolu. Na koniec kariery do Celticu trafił Roy Keane, wielki charakterniak z Manchesteru United. Boruc przy wszystkich w szatni wypalił: - Przyszedł nowy, zasada jest jasna: musi wstać i się przedstawić - powiedział. I zapadła cisza. Po kilku sekundach wybuchł ryk śmiechu. Keane'owi spodobał się żart. - Ten chłop ma jaja - stwierdził z błyskiem w oku.

Gordon Strachan, ówczesny trener Celticu i legenda szkockiej piłki, od razu zaczyna się śmiać na wspomnienie o Borucu. - Z nim nie było nudnych momentów. To był miks emocji: przyjemność, śmiech, szum, koszmar. Miał niesamowity charakter. Mógł zostać najlepszym bramkarzem na świecie, ale zabrakło mu trochę dyscypliny. Na pewno przybyło mi przez niego siwych włosów - podsumował trener. A Boruc w ciągu pięciu lat gry dla Celticu na stałe zapisał się w historii szkockiej piłki.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty