Gospodarze w poprzednich pięciu spotkaniach zdobyli tylko jeden punkt i na własnym obiekcie mieli podjąć walkę o wydostanie się ze strefy spadkowej. W przedmeczowej motywacji nie pomagały na pewno pojawiające się informacje o problemach finansowych klubu, a sytuacji kadrowej nie ułatwiała przymusowa pauza Mateusza Jaskólskiego. Dodatkową trudnością miała być forma Zagłębia, które w ostatnich pięciu spotkaniach czterokrotnie okazywało się lepsze od rywali.
Na stadionie przy Wróblewskiego goście jednak nie zachwycili, o czym może świadczyć fakt, że w pierwszych 45 minutach strzegący bramki Ślęzy Grzegorz Paukszt ani razu nie był zmuszony do większego wysiłku. Piłka raz znalazła się wprawdzie w siatce gospodarzy, ale prowadzący te zawody Jarosław Przybył uznał, że Hubert Jaromin, który skierował piłkę do pustej bramki, znajdował się na spalony. Wydaje się, że decyzja była co najmniej kontrowersyjna, co nie zmienia faktu, że poza tym uderzeniem gości w I połowie nie działo się nic, a z boiska wiało nudą. Piłkarze starali się wprawdzie uderzać z rzutów wolnych, ale czynili to niecelnie, a kibicom Zagłębia pozostało jedynie złapać się za głowy, gdy będący w dobrej okazji Jaromin dwukrotnie przymierzał się do strzału, by ostatecznie posłać piłkę obok lewego słupka.
Po zmianie stron na murawie pojawiła się chociaż namiastka emocji, a indywidualną akcją obrońców gości nastraszył Paweł Kowal. Chwilę potem decydujący cios zadali sosnowiczanie. W polu karnym z dużym opóźnieniem interweniował Hubert Adamski, który ewidentnie zahaczył szarżującego Michała Filipowicza. Arbitrowi w takim przypadku nie pozostało nic innego jak "wskazać na wapno", a defensorowi gospodarzy pokazać żółtą kartkę. Pewnym egzekutorem jedenastki okazał się Tomasz Łuczywek, który precyzyjnym strzałem przy lewym słupku umieścić piłkę w siatce.
Gospodarze chcieli odpowiedzieć natychmiastowo, ale Radosław Flejterski z 18 metrów uderzył zbyt słabo by zaskoczyć dobrze dysponowanego Adama Bensza. Akcje Ślęzy po stracie gola zaczęły się zazębiać, ale i tak zawsze wszystko kończyło się rzutem rożnym lub wrzutką, z których nic nie wynikało. Goście natomiast po 65. minucie powinni prowadzić już 2:0, ale szansy na to nie dał im sędzia. Najpierw nie zauważył ręki (sytuacja podobna do tej z ostatniego meczu Realu z Milanem) u interweniującego piłkarza wrocławian, a chwilę potem milczał, gdy podczas tej samej akcji w szesnastce powalony został wprowadzony po przerwie Koźmiński.
Czego nie dał im arbiter, goście wypracowali sobie sami, bo po dobrej akcji sam na sam z Pauksztem znalazł się Adrian Pajączkowski. Uderzenie gracza gości wprawdzie jeszcze lekko trącił golkiper Ślęzy, ale piłka i tak zmierzała do siatki. Linii bramkowej jednak nie przekroczyła, bo w ostatniej chwili dobrze interweniował asekurujący tą sytuację Marcin Pruchnicki, który sprawił, że gospodarze wciąż pozostawali w grze i mogli myśleć o korzystnym rezultacie.
Przez kolejne minuty sytuacji podbramkowych było jednak jak na lekarstwo, a gdy Ślęza otrzymała od losu olbrzymi prezent nie potrafiła jej wykorzystać. Mowa tu o akcji z 85. minuty, gdy Bensza na przedpolu uprzedził Robert Piwowar, który górą odegrał do stojącego na 15. metrze Konrada Kątnego, który miał tylko wpakować piłkę do opuszczonej bramki. Wprowadzonemu po przerwie zawodnikowi zamarzyło się jednak o trafienie a’la Zinedine Zidane w finale Ligii Mistrzów, ale że to nie ten poziom i nie takie umiejętności, futbolówka zamiast w siatce znalazła się za płotem. Lepszych okazji potem już nie było i porażka wrocławian stała się faktem.
Obu zespołom w tym roku pozostało jeszcze jedno spotkanie w ramach tej rundy - Ślęza pojedzie do Wągrowca, a Zagłębie podejmie u siebie Tura Turek. Gdy skończą się emocje piłkarskie zacznie się zima, a tą na pewno w lepszych nastrojach przeżyją sosnowiczanie, którzy wygrali kolejny mecz i sukcesywnie dochodzą do ligowej czołówki. Wrocławianie tymczasem nie wiedzą czy będą mieli do czego się przygotowywać. Znane są problemy finansowe klubu, który być może zostanie wycofany z rozgrywek. Jeżeli tak się stanie to II liga równie szybko jak pojawiła się na Intakus Parkt tak szybko zniknie i to po zaledwie dwóch rundach.
Ślęza Wrocław - Zagłębie Sosnowiec 0:1 (0:0)
0:1 - Łuczywek 55' (k.)
Składy:
Ślęza: Paukszt - Brusiło, Pruchnicki, Wójcik, Adamski, Kowal, Flejterski, Bortnik (63' Donzo), Rejmer (80' Kątny), Piwowar, Szepeta, (71' Onyekachi).
Zagłębie: Bensz - Strojek, Ryndak (46' Koźmiński) (90' Balul), Bodziony, Marek, Łuczywek, Jaromin, Hosić, Pach, Pajączkowski, Filipowicz (70' Szatan).
Wypowiedzi pomeczowe:
Marcin Pruchnicki (obrońca Ślęzy Wrocław): Takie porażki z zespołem, który był dzisiaj w naszym zasięgu boli najbardziej, tym bardziej że przegraliśmy po rzucie karnym. Tracimy kolejne punkty, jesteśmy w strefie spadkowej, nasza sytuacja jest trudna, ale nie możemy się poddawać. Będziemy walczyć w ostatnim tegorocznym pojedynku i strać się zdobyć jakieś punkty, żeby wiosna była lżejsza.
Adrian Marek (obrońca Zagłębia Sosnowiec): Był to mecz cięższy niż w Żaganiu, ale spodziewaliśmy się tego, co nas będzie tutaj czekało. Cieszymy się, że wygraliśmy i trzy punkty jadą z nami do Sosnowca. Miejmy nadzieję, że dobrą formę utrzymamy do końca sezonu i będziemy się cieszyć z awansu.
Tomasz Łuczywek (obrońca Zagłębia Sosnowiec): Boisko we Wrocławiu nie sprzyjało dobrej grze w piłkę. Mogliśmy lepiej kontrolować przebieg tego spotkania, ale zabrakło nam bramki strzelonej w pierwszej połowie. Po raz kolejny udało nam się zagrać na zero z tyłu. Był to nasz pierwszy karny od osiemnastu spotkań i cieszę się, że go wykorzystałem. Gola dedykuję żonie.