Czarne chmury nad kadrą i Santosem. Mało chemii, mało przywództwa. Niektórzy wciąż chcą głowy trenera

Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT  / Na zdjęciu: Fernando Santos
Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Fernando Santos

Choć prezes Cezary Kulesza zapewnił w środę, że Fernando Santos pozostanie na stanowisku selekcjonera, nie oznacza to, że Portugalczyk ma święty spokój. Z okolic związku i kadry docierają do nas niepokojące sygnały.

To miał być lekki, łatwy i przyjemny mecz przed rozpoczęciem sezonu urlopowego przez kadrowiczów. I faktycznie był. Problem polega na tym, że tylko przez 45 minut.

Potem prowadząca 2:0 Polska stanęła, a Mołdawia ruszyła. Zespół Siergieja Kleszczenki, ku swojemu zdumieniu, bardzo łatwo strzelił trzy bramki (a tak naprawdę cztery, bo sędzia mógł uznać gospodarzom jeszcze jednego gola) i pokonał faworyzowanych Polaków.

Z naszych informacji wynika, że powrót polskiej reprezentacji z Kiszyniowa był jednym z najbardziej przygnębiających w najnowszej historii tej kadry. Najpierw była cisza w szatni, a potem na pokładzie. Zdaniem niektórych głośno za to miało być po powrocie do kraju, oczywiście w kwestii Fernando Santosa.

Niektórzy chętnie pożegnaliby trenera już teraz

I choć ostatecznie prezes PZPN Cezary Kulesza po spotkaniu z selekcjonerem uspokoił nastroje, a sama rozmowa - jak słyszymy - nie była nerwowa, to, według różnych głosów, Santos nie ma w polskim środowisku piłkarskim zbyt wielu zwolenników. Na przykład niektórzy "baronowie" związku, gdyby to tylko od nich zależało, chętnie "ścięliby" Portugalczyka już teraz, gdy do kolejnych spotkań jest jeszcze sporo czasu (7 września gramy na Stadionie Narodowym z Wyspami Owczymi).

ZOBACZ WIDEO: Co on zrobił?! Bramkarz kompletnie się tego nie spodziewał

Jeszcze inna część nie miałaby nic przeciwko temu, by Santos sam podał się do dymisji. Powód oczywisty: PZPN nie musiałby mu wtedy płacić odszkodowania. To jednak nie nastąpiło, prezes i trener podali sobie ręce, a niedługo potem Portugalczyk odleciał do domu. Z biletem powrotnym.

Relacje z piłkarzami? Takie sobie...

Obecnie Santosa w Polsce nie ma, ale problemy pozostały. Jak słyszymy nieoficjalnie, relacje między szkoleniowcem a piłkarzami "są takie sobie", a ujmując sprawę wprost: za wiele chemii tam nie ma. Nie jest wprawdzie tak, że Portugalczyk ma w drużynie wrogów, ale stosunki z piłkarzami są dość zdystansowane. 

Oczywiście, nie zawsze musi być tak, że trener mocno skraca dystans, choć na przykład w porównaniu z rodakiem, Paulo Sousą, podejście Santosa jest zupełnie inne. Czy to wyklucza osiągnięcie sukcesu? Nie. Ale czy pomaga budować team spirit? Zapewne nie do końca.

Kolejna kwestia to postrzeganie samej kadry, jej charakter. Nie jest tajemnicą, widać to przecież gołym okiem, że w obecnej drużynie (trochę) brakuje silnego przywództwa. Piłkarzy, którzy w trudnym momencie wzięliby na siebie sprawy już nie (tylko) pod względem piłkarskim, ale właśnie przywódczym.

Nie tak wyobrażał sobie Fernando Santos początki pracy z reprezentacją Polski
Nie tak wyobrażał sobie Fernando Santos początki pracy z reprezentacją Polski

Doskonale widać to było w Kiszyniowie. Pod względem umiejętności przewaga polskich piłkarzy była ogromna, ale kiedy Mołdawianie mocniej przycisnęli, a do fizycznego pressingu dołożyli serce i wielkie zaangażowanie, Polacy kompletnie się posypali.

Trzeba to wszystko znów poskładać

Co dalej? Teraz każdy ruszył w swoją stronę. Santos wrócił do Portugalii, gdzie zostanie przez jakiś czas. Piłkarze też rozjeżdżają się na wakacje. Kilka osób musi jednak solidnie się zastanowić jak to znów poskładać, bo mówiąc kolokwialnie, mocno się to wszystko "rozlazło".

A przed nami kluczowa jesień i pięć decydujących spotkań. Takie podejście jak do Mołdawii oznaczałoby gigantyczne kłopoty. Bo choć wszyscy mówili po losowaniu, że z tej grupy nie da się nie awansować, to dobrze byłoby, aby zespół Santosa nie udowodnił jednak czegoś odwrotnego.

Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty

Tłum czekał na Roberta Lewandowskiego w Mołdawii
Trener Mołdawii: Polska pomogła nam wygrać

Źródło artykułu: WP SportoweFakty