Dariusz Tuzimek: Naród się ucieszy. Przynajmniej na razie [OPINIA]

Getty Images / Na zdjęciu: Fernando Santos
Getty Images / Na zdjęciu: Fernando Santos

Fernando Santos, nowy selekcjoner reprezentacji Polski, raczej nie rozkocha nas swoją barwną osobowością na konferencjach prasowych. Pewnie też nie zachwyci porywającym stylem gry kadry, bo to znowu będzie defensywka.

Co prawda raczej nie będzie to "autobus" we własnym polu karnym, ale jednak będziemy głównie bronić. Portugalczyk może nas przekonać wyłącznie dobrymi wynikami i grą, której nie będziemy się wstydzić.

Nudy na konferencjach przeżyję, Adam Nawałka też zabawny na nich nie był. Nie chcę tylko oglądać kolejny raz antyfutbolu. Wymagam tak niewiele, bo z mundialu wróciliśmy pokaleczeni pod każdym względem. Dużo jest do naprawienia, ale chyba może być tylko lepiej, prawda?

Tu po raz pierwszy pojawia się lekki niepokój, bo w Portugalii żegnają Santosa bez wielkiego żalu. Trener, który wygrał w 2016 roku mistrzostwo Europy, dziś jest tam postrzegany jako ten, który nie wykorzystał ogromnego potencjału jeszcze zdolniejszej generacji portugalskich piłkarzy. Rodakom nie podobał się zachowawczy styl selekcjonera.

Bo niestety, nie każdy mecz Portugalii kończył się efektownym 6:1, jak spotkanie ze Szwajcarią, w 1/8 mundialu w Katarze. Najczęściej Santosowi wystarczało zdobycie minimalnej przewagi, by drużyna zaczynała jej bronić. Bywało, że nawet Cristiano Ronaldo musiał cierpieć i koncentrować się wyłącznie na zadaniach defensywnych. Mam nadzieję, że dziś w nocy nie śniły się koszmary Piotrowi Zielińskiemu i Arkadiuszowi Milikowi.

ZOBACZ WIDEO: Kadra nas zniechęciła. "Są tam tylko przegrani"

Oczywiście styl Santosa nie jest tak prymitywny jak Michniewicza na mundialu, ale trzeba pamiętać, że Portugalczyk to szkoleniowiec zachowawczy.

Będzie przede wszystkim bronił dostępu do własnej bramki, warto się na to mentalnie przygotować. I na to, że przywiązuje się do nazwisk, co też mu w Portugalii wypominano. A był to grzech ciężki kilku naszych poprzednich selekcjonerów.

Lista osiągnieć Fernando Santosa jest oczywiście niepodważalna. W pełni rozumiem zwolenników Portugalczyka, przyjmuję wszystkie ich argumenty na tak, ale - póki co - nie wpadam w zachwyt. Nie jestem też rozczarowany, raczej przyjmuję postawę: "po owocach ich poznacie".

Jednak gdybym był na miejscu Cezarego Kuleszy, Fernando Santos nie byłby trenerem mojego pierwszego wyboru.

Przede wszystkim dlatego, że mam pewne wątpliwości, w jakim momencie kariery jest Portugalczyk. Nie jestem pewien czy w jego oczach - gdy spędzi w Polsce wiele miesięcy - będzie nadal widać żar. Nie wiem czy to nie jest trener, który mentalnie jest już po drugiej stronie rzeki. Syty, najedzony.

Ma 68 lat, czyli o pięć więcej niż Leo Beenhakker wtedy, gdy zostawał selekcjonerem reprezentacji Polski. A Holendra - pamiętam to dobrze - odbieraliśmy już jako trenera sędziwego.

A co jeśli Santos jest już wypalony? Bo po rozczarowującej porażce Portugalii z Marokiem (0:1) w ćwierćfinale mundialu, trener wydawał się zmęczony swoją pracą. A przecież za długo nie odpoczął.

Pod względem PR-owym to na pewno dobry ruch ze strony PZPN. Nowy selekcjoner z zagranicy, z dużym nazwiskiem i sukcesami na koncie, będzie dobrze przyjęty. Obcokrajowiec ma zawsze u nas fory, bo jako naród jesteśmy zakompleksieni. Kulesza gra więc pod publiczkę, bo po Michniewiczu każdy selekcjoner-Polak byłby krytykowany. To oczywiście absurd, że żaden nasz rodak się do tej roboty nie nadaje, ale jak widać prezes PZPN nie zamierza się z tą opinią mierzyć. Ba, wręcz ją podsyca. Jakby nie zauważając, że podkopuje to zaufanie do całej naszej piłki. Widać ma inne rzeczy na głowie.

Naród się ucieszy. Przynajmniej na razie. Rywale w grupie eliminacyjnej do Euro 2024 słabi, więc ryzyka nie ma. Ludzie będą zadowoleni, że dostali selekcjonera, który potrafił odstawić od składu samego Cristiano Ronaldo, więc może i Robert Lewandowski nie będzie próbował włazić trenerowi na głowę. Trzymanie piłkarzy za pysk polskiemu kibicowi zawsze się podoba. Nawet bardziej niż inne zdolności kandydata.

Osobiście wolałbym kogoś w rodzaju Roberto Martineza, który prowadząc Belgię, zajmował się nie tylko reprezentacją, ale reformował i układał na nowo cały tamtejszy futbol. Budował struktury, doglądał szkolenia, otwierał akademie, rozwijał futbol kobiecy, a nawet futsal. Słowem przynosił powiew świeżości i nowe pomysły. Miał autonomię i wolną rękę w działaniu. Taki "pakiet" to byłoby coś, czego potrzebuje polska piłka. Ale obawiam się, że nie potrzebują tego działacze. Oni zawsze grają własną grę, lubią sami decydować. Czują się wtedy ważni.

Ale "gra" w wybór selekcjonera nie przypadła mi do gustu. Trwała zbyt długo i była prowadzona w złym stylu. To nie był przykład na to, że PZPN potrafi działać szybko, analitycznie i sprawnie.

Bo jeśli do tej pory nikt tego prezesowi związku nie powiedział, że to nie wygląda dobrze, jeśli jednego dnia mówi o Macieju Bartoszku, a drugiego o Stevenie Gerrardzie i Diego Simeone, to niech to w końcu ktoś Kuleszy powie.

Bo później czytam, że prezes się chwali w mediach: "to ja wymyśliłem, żeby zadzwonić do Simeone!". I znów nie ma nikogo kto by powiedział: "nie, prezesie, to głupi pomysł. Facet jest jeszcze zajęty, niezainteresowany, nie z naszej półki i w ogóle ma inne plany. Nie chwalmy się tym, że nie wiemy do kogo dzwonimy. Bo wychodzi na to, że nie mamy żadnego klucza i strategii wyboru kandydatów". No cóż, kiedyś jednemu cesarzowi dworzanie nie mówili, że chodzi nagi. Czyżby Kuleszę też otaczali sami klakierzy?

Telefon do Simeone i do Gerrarda był tak samo potrzebny, jak ubiegłoroczne spotkanie Kuleszy z Fabio Cannavaro do wyboru na selekcjonera Czesława Michniewicza.

Wygląda to tak, jakby ktoś chodził od salonu do salonu, oglądał luksusowe marki samochodów i robił to celowo bardzo ostentacyjnie, żeby wszyscy sąsiedzi o tym wiedzieli. Żeby widzieli, że go stać nawet na taki luksus. No absmak, niestety...

I o co chodziło z tym robieniem dzikiej tajemnicy z wyboru selekcjonera? Która finalnie i tak się nie udała, bo poszedł facet na lotnisko, cyknął Santosowi fotkę i było po niespodziance. Przecież to nie jest jakiś plebiscyt czy Lista Przebojów, albo konkurs audiotele, gdzie najważniejsze jest zaskakujące rozwiązanie. Tu wręcz przeciwnie, zaskoczenie nie jest w ogóle atutem.

Co do asystentów, to pakiet młodzieżowy Łukasz Piszczek/Tomasz Kaczmarek jest bardzo obiecujący i ciekawy, ale myślałem, że to będzie jednak inna koncepcja. Że polskimi asystentami Santosa nominowani zostaną trenerzy z ugruntowaną już marką na rynku. Tacy, z których wybierze się następnego selekcjonera, gdy Santos już skończy pracę z reprezentacją Polski.

Przy całym szacunku do Piszczka i Kaczmarka, trudno mi sobie wyobrazić, że któryś z nich obejmie kadrę bezpośrednio po Portugalczyku. Piszczek zaczyna dopiero karierę trenera, natomiast Kaczmarek w swojej pierwszej samodzielnej pracy szkoleniowej odbił się od wyjątkowo trudnej szatni Lechii. A przecież w reprezentacji są jeszcze trudniejsze charaktery i postaci o bardziej wybujałym ego. Przy nich taki Flavio Paixao wygląda jak kotek przy tygrysie.

Od Santosa oczekuję dwóch rzeczy. Wyników i tego, że jeśli któryś piłkarz znów przyjdzie i powie, że musimy lagować i grać brzydko, bo inaczej nie potrafimy, to Portugalczyk wyśle go do stu diabłów.

Dariusz Tuzimek

Źródło artykułu: WP SportoweFakty