Zabawa i brak presji, które stworzyły maszynę

Getty Images /  Matt McNulty - Manchester City / Na zdjęciu: Erling Haaland
Getty Images / Matt McNulty - Manchester City / Na zdjęciu: Erling Haaland

Do 17. roku życia grał w amatorskim lokalnym klubiku. Gdy jednak ruszył na podbój Europy, pędzi niczym walec. Erling Haaland udowadnia, że nie potrzeba wielkich akademii i kariery planowanej od kołyski, by osiągnąć sukces. Także w Lidze Mistrzów.

Futbolowy mainstream o Erlingu Haalandzie po raz pierwszy usłyszał 3 lata temu, gdy podczas rozgrywanych w Polsce mistrzostw świata u-20 zdobył dziewięć bramek w jednym meczu.

Od tamtej pory jego kariera rozwija się w zabójczym tempie. Wprost przeciwnie do tego, co działo się w jego młodości, gdy niemal do pełnoletności pozostawał wierny lokalnemu FK Bryne.

"Od początku wizja trenerów była następująca: tak wielu jak to możliwe, tak długo jak to możliwe, tak dobrze jak to możliwe (...) Aczkolwiek ważniejsze było wychowanie dobrych obywateli niż profesjonalnych sportowców" - w ten sposób fenomen Bryne opisywali naukowcy w magazynie "The Sport Psychologist".

Zero presji, tylko zabawa

Stawianie w Bryne przede wszystkim na wychowanie "dobrych obywateli" popłaciło. Przekonali się o tym bardzo szybko w Molde, do którego Haaland trafił na kilka miesięcy przed swoimi 17. urodzinami.

ZOBACZ WIDEO: Kto zawiódł w kadrze? Jemu mówimy "nie"

- Wiadomo jacy są piłkarze. Czasem się przywitają, pomachają, ale nic więcej. Erling chciał jednak ze mną porozmawiać. Zastanawiałem o co chodzi? Chce podwyżki, nowego kontraktu? Zamiast tego jednak zaczął wypytywać jak się czuję i jak mi mija dzień. To nie miało nic wspólnego z pieniędzmi. To była zwykła ciekawość, zainteresowanie ludźmi - wspomina w rozmowie z "The Athletic" początki Haalanda w Molde dyrektor klubu, Oystein Neerland.

Dziś, w dobie piłkarzy "zaprogramowanych" na wielkie kariery, Haaland jest swoistym ewenementem. Jego ojciec, uznany w Premier League pomocnik, Alf-Inge, nie naciskał na syna. Po tym, jak z powodu kontuzji zakończył karierę w wieku zaledwie 30 lat, Haaland senior postanowił powrócić do rodzinnego Bryne, małego 12-tysięcznego norweskiego miasteczka, w którym chciał wychować urodzonego trzy lata wcześniej potomka.

- Alfie był bardzo zaangażowany. Nie było jednak z jego strony żadnej presji, ani razu w ciągu tych wszystkich lat. To była zabawa. Nie chcieliśmy, żeby to było coś innego, dzieci też nie - wspominał w "The Athletic" Alf Ingve Berntsen, trener Haalanda w FK Bryne.

Erling od małego wykazywał ogromny talent. I to nie tylko do futbolu. W wieku pięciu lat ustanowił bowiem rekord świata w skoku w dal w swojej kategorii wiekowej! Dodatkowo, jak wspominają trenerzy, poza lekkoatletyką też bardzo dobrze dawał sobie radę w piłce ręcznej.

Największą miłością Norwega pozostawała jednak piłka nożna. Regularnie wystawiany był ze starszymi rocznikami, co jednak nie przeszkadzało mu hurtowo strzelać bramek.

- Zawsze strzelał gole. Gdy wystawiałeś go przeciwko lepszym rywalom, po prostu strzelał. To był ten sam wzór, od zawsze, od pierwszego dnia - wspominał Berntsen.

Człowiek jeszcze lepszy, niż napastnik

Być może to właśnie spokojne dzieciństwo w małym klubie, w otoczeniu przyjaciół sprawiło, że Haaland do dziś sprawia wrażenie, jakby wciąż bawił się piłką na podwórku, a nie rozgrywał mecze na największych arenach świata.

Nie zmieniło się także podejście Haalanda do ludzi. Podczas gdy w przypadku drugiego z wielkich napastników młodego pokolenia - Kylian Mbappe - co i rusz mamy mniejsze bądź większe afery wynikające z jego ego, Haaland bardzo szybko zjednuje sobie ludzi.

- To wspaniały napastnik. A jeszcze lepszy człowiek - mówił w jednym z wywiadów były kolega klubowy Haalanda z Borussii Dortmund, Jude Bellingham.

- Zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Ja pomogłem mu poznać zespół, podczas gdy on pomagał mi z angielskim - wspominał z kolei Dominik Szoboszlai z Red Bull Salzburg.

Haaland, mimo zaledwie 22 lat, dał się już zapamiętać z bardzo dobrej strony w kilku klubach. Molde, Salzburg, Dortmund czy teraz Manchester. Otoczenie nie ma znaczenia. W słowniku Norwega nie występuje słowo "aklimatyzacja".

Dość powiedzieć, że w całej swojej profesjonalnej karierze rozegrał jak dotąd 194 mecze, w których strzelił 152 bramki, a regularność, z jaką trafia do siatki rywali rośnie wraz z wiekiem. W Manchesterze City w 11 pierwszych meczach trafił 17 razy, w tym trzykrotnie zdążył popisać się już hattrickiem, deklasując dotychczasowe rekordy (więcej TUTAJ).

Im bowiem głębiej spojrzy się w statystyki Haalanda, tym bardziej sprawia on wrażenie potwora, maszyny stworzonej wyłącznie do zdobywania bramek. Jeden z norweskich statystyków wyliczył, że na 102 gole strzelone przez niego łącznie w Lidze Mistrzów, Bundeslidze oraz Premier League złożyło się zaledwie... 168 strzałów. To oznacza, że każdy jego strzał to ponad 60 procent szans na bramkę!

Listę kosmicznych osiągnięć można by mnożyć w zasadzie bez końca. Liga Mistrzów? 21 rozegranych meczów, z czego bramki strzelał w 16, a w 9 przynajmniej dwie. Warto tu pamiętać, że do prawdziwego hegemona, przyzwyczajonego do rozbijania rywali, dołączył dopiero tego lata. Już dziś ma jednak więcej bramek w Champions League niż takie gwiazdy jak Robin van Persie, Hernan Crespo czy Fernando Torres. Docelowo jednak, przy zachowaniu obecnej skuteczności, powinien mierzyć w wyniki zbliżone do tych Leo Messiego czy Cristiano Ronaldo.

Szansa na uczynienie kolejnego kroku w tym kierunku już w środę wieczorem. O 21:00 jego Manchester City spotka się na własnym boisku z FC Kopenhaga. "Obywatele" są w tym meczu murowanym faworytem.

Bartłomiej Bukowski
WP SportoweFakty

Czytaj także: 
"Bella vittoria". Milik skomentował wygraną swojej drużyny
"Kopiuj + wklej". Krychowiak skomentował swój wyczyn

Komentarze (0)