Grzegorz Grajdura: Gdyby to panu przypadło w udziale układać terminarz tego turnieju, też zacząłby pan od meczu ze Szwecją?
Bogdan Wenta: Na pewno nie, tak podpowiada zdrowa logika. My na dobrą sprawę nie wiemy, dlaczego tak ułożono ten terminarz. Czy według jakiegoś rankingu, czy osiągnięć... Nie mam pojęcia. Musimy więc na początku zagrać dwa najtrudniejsze pojedynki, bo czy na inaugurację przyszłoby się zmierzyć ze Szwecją czy z Islandią, to nie robi różnicy. Najfajniej byłoby rozpoczynać ten turniej jednak od meczu z Argentyną, oczywiście nie ujmując nic rywalom.
Szwedzi zagrają bez swojej największej gwiazdy - Marcusa Ahlma. To duże ułatwienie dla Polaków?
- Tak jest może w opinii szwedzkiej prasy i to jest zwykłe odwracanie uwagi. Bo jeśli ktoś śledzi grę zespołu szwedzkiego, to jest on naszpikowany samymi gwiazdami. Jest to typowa szkoła skandynawska, a więc duży nacisk na grę zespołową w oparciu o żelazną taktykę. Poza tym czasami potencjalne osłabienie wpływa na drużynę jako dodatkowy motywator. Szwedzi mają jeszcze Arrheniusa, który świetnie grał w Hiszpanii, a także Lindersa, który występował kiedyś w THW Kiel, a ostatnio grał w Danii. Są to również bardzo dobrzy zawodnicy, którzy na dodatek grają na tej samej pozycji co Ahlm, więc ich trener nie powinien mieć zbytniego bólu głowy.
Ma pan już wybraną kadrę na ten turniej?
- Termin zgłaszania składów mija w piątek o 10 i wtedy też poznają go wszyscy. Jest to bardzo niewygodny przepis, zawężający pole manewru. Przecież po tak ciężkim sezonie, jaki mamy za sobą, ograniczanie kadry do tylko 14 zawodników to duży mankament i będziemy myśleć nad właściwą decyzją do ostatniej chwili.
Zawiłe przepisy bardzo komplikują pańską sytuację?
- W razie kontuzji któregoś z zawodników nie mam żadnego pola manewru, w przeciwieństwie do tego co było na mistrzostwach Świata czy Europy. Miejmy więc nadzieję, że nieszczęście nas ominie.
Obecnie wszyscy są zdrowi?
- Jedynym, którego dopadły problemy zdrowotne był Marcin Jurasik i jego oszczędzaliśmy w spotkaniach kontrolnych. Teraz jest jednak gotowy na 100 procent i na pewno zagra. Od poniedziałku brał udział we wszystkich zajęciach z zespołem więc ja nie widzę problemu.
Czy wszystkie plany przygotowawcze udało się zrealizować?
- W środę zakończyliśmy nasz okres przygotowań. Najwięcej pracy było w Kaliszu, we Wrocławiu pozostały ostatnie szlify. Odbywaliśmy po dwa treningi dziennie, przy czym ten przed południem był raczej na zasadzie wspólnej zabawy i zajęć grupowych. Spotkaliśmy się tuż po zakończeniu rozgrywek klubowych, więc sporo sił poświęciliśmy na wyrównanie poziomu treningowego wszystkich zawodników. Zresztą pierwszy tydzień poświęciliśmy raczej na badaniach, by poznać, kto w jakim stanie fizycznym i psychicznym się znajduje. Przy okazji rozegraliśmy dwa fajne spotkania z reprezentacją All-Stars naszej ligi. Co prawda to nie najmocniejszy przeciwnik, ale jak śledziliśmy wyniki naszych przeciwników, to ich rywale też nie byli ekstremalnie trudni.
Co zaplanował pan swoim podopiecznym na te ostatnie chwile przed "godziną zero"?
- Normalne zajęcia, choć trochę krótsze. Po chłopakach widać już trochę świeżości w grze, co było dla nas ważne przy przygotowywaniu zgrupowania. Dopiero niedawno skończyły się rozgrywki ligowe, większość z nich była odzwyczajona od takich mikrocykli treningowych. Teraz z każdym dniem wygląda to coraz lepiej i myślę, że idzie to w dobrym kierunku.
Wrocław był dobrym wyborem na turniej takiej rangi?
- Nie ujmując innym halom w Polsce, bo na pewno większe obiekty są w Katowicach czy Bydgoszczy, ale Wrocław ma duże tradycje związane z piłką ręczną. Ja jeszcze jako zawodnik też miałem tę przyjemność tutaj grać i to zostaje w głowie. Spodek też jest taką mekką polskiego sportu, ale jest jednak bardziej kojarzony z siatkówką niż piłką ręczną. Hala Stulecia została przygotowana perfekcyjnie. Nawierzchnia jest miękka, ale i bardzo stabilna. Mówiąc szczerze, jest lepsza niż ta na której graliśmy na ME w Norwegii czy MŚ w Niemczej.
W 1984 roku spał pan podobno w garniturze, nie mogąc się doczekać wyjazdu na Igrzyska...
- Tak, w końcu już byliśmy zakwalifikowani na te Igrzyska. Dostaliśmy dwa komplety garniturów: ciemnoszary i kremowy. Chodziliśmy w nich cały czas i studiowaliśmy mapy Los Angeles, wyobrażając sobie, jak piękna będzie to podróż. Niestety - jak się to skończyło każdy z nas wie i nie życzę nikomu, by przeżył taką tragedię, jak wszyscy sportowcy w Centralnym Ośrodku Sportu w Zakopanem w tamtym dniu.
Pańscy zawodnicy już śnią o wymarzonym wyjeździe do Pekinu?
- Tak się składa, że dzisiaj Krzyśkowi Lijewskiemu śniło się, że go opierdzieliłem. Ale pozostali nie mają koszmarów (śmiech).