Celem reprezentacji Brazylii było wywalczenie tytułu mistrza świata. Samo niezrealizowanie założenia nie jest katastrofą, ale styl, w jakim Canarinhos przegrali w półfinale z Niemcami (1:7) i o trzecie miejsce z Holandią (0:3), sprawia, że Luiz Felipe Scolari już teraz jest poddawany ostrej krytyce. Mimo to 65-latek nie widzi powodów, by ustąpić z posady.
- Nie podam się do dymisji. Federacja na czele z jej nowym prezydentem podejmą decyzją co do przyszłości. Chcę przypomnieć, że jako trener przystąpiłem do trzech turniejów o mistrzostwo świata (w 2002 z Brazylią i w 2006 z Portugalią - przyp.red.) i za każdym razem finiszowałem w czołowej czwórce. Dlatego też nie zamierzam siedzieć i płakać przez resztę życia - przekonuje trener.
[ad=rectangle]
- Złożę raport, w którym wyszczególnię, co poszło źle. Zapewne na jego podstawie podjęta zostanie decyzja, czy pozostawić mnie na stanowisku - przewiduje Scolari. - Szybko straciliśmy gola i od razu mieliśmy bardzo trudne zadanie. Grając pod mniejszą presją, radziliśmy sobie całkiem nieźle i mieliśmy dobre sytuacje strzeleckie. Przegraliśmy, ale życie się nie kończy - tłumaczy porażkę 0:3 z Pomarańczowymi.
W ocenie selekcjonera ocena jego dotychczasowej pracy z kadrą nie powinna być jednoznacznie negatywna. - Rok temu poprowadziłem zespół do triumfu w Pucharze Konfederacji i zbudowałem solidne fundamenty na przyszłość. Mamy bardzo młody zespół, przy czym nie produkujemy aż tak wielu uzdolnionych graczy i dlatego zmiana trenera niekoniecznie jest słuszna i przyniesie korzystne efekty - kończy.