Piłkarze o tym wiedzą. W klubach zarabiają na życie, biją rekordy, walczą o nowe kontrakty, czasami przechodzą do historii piłki nożnej. Bywa nawet, że pocałują herb, albo powiedzą, że świetnie im się w jakimś mieście mieszka. Bohaterem narodowym można zostać jednak tylko grając w reprezentacji, to biało-czerwona koszulka daje szacunek ludzi, którzy piłką nożną interesują się raz na cztery lata - pana Andrzeja z warsztatu czy pani Bożeny z warzywniaka. Wtedy, kiedy fakt zjedzenia przez piłkarzy śniadania podawany jest jako gorąca wiadomość w telewizjach informacyjnych, nie liczy się nic innego. Polscy piłkarze polecą w środę do Rosji spełniać nie tylko swoje marzenia, ale także nasze - kibiców.
Mecz z Litwą miał marginalne znaczenie dla ważnych decyzji. Skład na mecz z Senegalem, który odbędzie się za tydzień w Moskwie, Adam Nawałka ma już w głowie. Pożegnanie z własną publicznością smakuje jednak zawsze wyjątkowo - to jak rodzinny obiad przed wyjazdem na studia za granicą. W trudnych momentach te chwile spędzone w gronie, w którym wszyscy życzą ci dobrze, mogą dodawać otuchy. Cztery gole strzelone tak słabemu przeciwnikowi, jakim we wtorek była Litwa, mogą tylko dodać wiatru w żagle, są jak powtórzone cztery razy w myślach zdanie: "Damy radę".
W pierwszej połowie dwa gole strzelił Robert Lewandowski, od którego z tej grupy wymaga się najwięcej i który - jeśli się nie uda - najmocniej dostanie po głowie. Nawałka nie dał mu odpocząć, chciał dać radość kibicom, a piłkarzowi - poczuć presję, na wszelki wypadek, gdyby zapomniał, ile waży. Lider i kapitan naszej reprezentacji przeprowadził drużynę przez eliminacje, teraz musi mocniej zaznaczyć swoją obecność na wielkim turnieju niż na Euro przed dwoma laty. Na zgrupowaniu w Arłamowie mówił, że trudno mu strzelić sześć goli z trzech sytuacji pod bramką przeciwnika - a tak było we Francji. Wie, że od niego wymaga się goli, że właśnie z nich będzie rozliczany. Czas, by wódz poprowadził drużynę na Moskwę, od pierwszego meczu z Senegalem, by przeszedł do historii nie tylko kosmicznymi liczbami w klubie, ale jeszcze choćby jednym genialnym turniejem w reprezentacji.
We wtorek gola strzelił także Jakub Błaszczykowski, który w Arłamowie nie czekał na moje pytanie, czy nie będzie się bał podejść do rzutu karnego. - Podejdę - powiedział patrząc głęboko w oczy, bo wiedział, że będę wracał do koszmaru z ćwierćfinału Euro, gdy jego strzał z jedenastu metrów obronił portugalski bramkarz. W meczu z Litwą Błaszczykowski strzelił i się nie pomylił, na pewno pomogło mu to jeszcze bardziej oczyścić głowę, zdjąć barierę, przełamać strach. Mimo że to Litwa, towarzysko i na luzie.
Nie wiem, czym dla Polaków na mundialu będzie sukces na mundialu. Pytałem o to prawie wszystkich piłkarzy drużyny Nawałki. Jedni marzą o wyjściu z grupy, Sławomir Peszko stwierdził, że ćwierćfinał brałby w ciemno, ktoś wspomniał o medalu. Najbliżej mi do odpowiedzi Łukasza Fabiańskiego. - Po powrocie z Euro jechałem z Warszawy do Poznania pociągiem. Na dworcu podszedł do mnie starszy pan i powiedział tylko: "dziękuję" - wspominał.
Panowie, dajcie kibicom radość i szczęście. Będą wdzięczni. A wy przejdziecie do historii.
Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Jakub Błaszczykowski dla WP SportoweFakty: Nie mogłem wstać z łóżka bez tabletek. Nie myślałem nawet o treningu