22 kwietnia Londyn stanie się światową stolicą maratonu. To w tym mieście dojdzie do fascynującej rywalizacji zarówno wśród panów (dominator na "królewskim dystansie" Eliud Kipchoge zmierzy się z Kenenisą Bekele i faworytem gospodarzy Mohammedem Farahem), jak i pań (Mary Keitany kontra Tirunesh Dibaba). Przed niedzielnymi zawodami głośno jest jednak nie tylko o przedstawicielach elity. Wydarzeniem będzie występ 71-letniej Kathrine Switzer - nazywanej pionierką kobiecego maratonu.
Cofnijmy się do lat 60. ubiegłego wieku. Kobiety miały wówczas zakaz startu na dystansie 42,195 km. Padał argument: maraton to zbyt wyczerpujący wysiłek, a panie są "zbyt słabe i kruche", by to znieść. Udowodnić, że to błędne myślenie, usiłowała Roberta "Bobbi" Gibb, która w 1966 r. pojawiła się na trasie bostońskiego maratonu. Dbała o kamuflaż - założyła bluzę z kapturem, pożyczyła od brata spodnie bermudy. Biegła bez numeru, więc próżno szukać w klasyfikacji jej wyniku. Ten zaś był całkiem niezły - 3 godziny, 21 minut i 40 sekund.
Rok później Gibb również pobiegła (ponownie bez oficjalnej rejestracji), ale to nie o niej mówiło się najwięcej. Na liście startowej bostońskiego maratonu znalazła się bowiem pierwsza kobieta. Mowa o Kathrine Virginii Switzer - 20-letniej studentce literatury i dziennikarstwa na Syracuse University w Nowym Jorku. Mimo wciąż obowiązującego zakazu startu kobiet w maratonie, Amerykanka widniała na liście z numerem 261. Jakim cudem?
K.V. - inicjały, których nikt nie rozszyfrował
Niektórzy twierdzą, że użyła fortelu, podając jedynie inicjały imion - K.V. Ona sama tłumaczyła po latach, że nie wcale nie zamierzała uciekać się do podstępu. Często tak się przedstawiała, podpisywała w ten sposób m.in. artykuły podczas studiów. Co najważniejsze, organizatorzy maratonu nie zorientowali się, że przyznali numer startowy kobiecie.
Switzer - w przeciwieństwie do Gibb - nie miała zamiaru się maskować. Wręcz przeciwnie. Pomalowała usta szminką, założyła kolczyki, chciała czuć się kobieco. Spotkała się z pozytywnymi reakcjami biegaczy. Ruszyła na trasę w towarzystwie swojego ówczesnego chłopaka Toma Millera. Pierwsze kilometry pokonali w świetnych nastrojach, ale nagle przestało być miło.
Z autobusu, w którym jechali m.in. dziennikarze, wyskoczył mężczyzna w średnim wieku. Spostrzegł on bowiem Switzer i chciał zrobić wszystko, by uniemożliwić jej dalszy bieg. Tym mężczyzną był Jock Semple, jeden z głównych oficjeli bostońskiego maratonu.
- Duży facet, wielki facet, z wyszczerzonymi zębami. Chciał się na mnie rzucić. Zanim zdążyłam zareagować, złapał mnie za ramię. Krzyczał: "Wynoś się z mojego biegu i oddawaj ten numer!" - wspominała po latach amerykańska biegaczka.
"Gdyby była moją córką, dałbym jej klapsa"
Świat obiegły zdjęcia, na których widzimy Semple'a usiłującego zepchnąć z trasy Kathrine Switzer. Kto wie, czym by się to skończyło, gdyby nie stanowcza reakcja chłopaka biegaczki. Tom Miller niegdyś uprawiał futbol amerykański, potem rzucał młotem. Ważył ponad 100 kg i bez trudu poradził sobie z agresywnym oficjelem. Odepchnął Semple'a, ten upadł na chodnik. Tom i Kathrine kontynuowali bieg aż do samej mety.
Switzer dotarła do niej po 4 godzinach 20 minutach i 2 sekundach, stając się w ten sposób pierwszą kobietą, która została zarejestrowana i sklasyfikowana w maratonie. Burza wokół Kathrine początkowo nie ustała. Dyrektor Boston Athletics Association (stowarzyszenia organizującego maraton) Will Cloney powiedział, że gdyby Switzer była jego córką, dałby jej klapsa.
- Szczerze, w pierwszym momencie chciałam zejść z trasy, wrócić do domu, do mamy, i zasnąć. Ale nie mogłam, musiałam dokończyć bieg. Bo wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, nikt nie uwierzy, że kobieta może to zrobić - mówiła w wywiadzie dla "Vogue Australia".
Pierwsza kobieta oficjalnie zarejestrowana w maratonie nie spodziewała się, że jej występ wywoła ogólnonarodową dyskusję. Niektórzy zarzucali jej, że udział w biegu był politycznym działaniem, za którym stało środowisko feministyczne. Switzer stanowczo to dementowała. - Byłam kompletnie nieświadoma tego, co się działo. Dopiero co skończyłam 20 lat. Chciałam tylko pobiec w tym wspaniałym maratonie - tłumaczyła.
Chce biegać do 80-tki
Faktem jest jednak, że start w maratonie bostońskim otworzył przed nią nowe możliwości. Stała się pionierką kobiecego biegania na długich dystansach. Zaczęła aktywnie działać na rzecz wyrównywania szans kobiet w sporcie. Dzięki m.in. jej zabiegom zawodniczki mogły od 1972 r. brać udział w maratonie w Bostonie, zaś w 1984 r. maraton kobiet znalazł się w programie igrzysk olimpijskich. A ze wspomnianym Jockiem Semple'em ostatecznie się pogodziła. Wspólnie pozowali do zdjęć kilka lat później, przed kolejną imprezą w Bostonie.
Switzer działała z myślą o innych, ale także o sobie - nie porzuciła bowiem biegania. W 1974 r. wygrała maraton w Nowym Jorku, zaś rok później była druga w Bostonie, ustanawiając rekord życiowy 2:51:37. Po zakończeniu kariery sportowej nadal pozostaje aktywna. Jej niedzielny bieg będzie 42. na dystansie maratońskim.
- Gdy ukończyłam pierwszy maraton, dziennikarz zapytał mnie: "Nie zrobisz już tego nigdy, prawda?". Odpowiedziałam mu: "Wiesz co? Za 60 lat będziesz czytać o małej, 80-letniej starszej pani, która wciąż biega" - mówiła Switzer w rozmowie z magazynem "Stylist".
Przed rokiem - mając ukończone 70 lat - stanęła na starcie w Bostonie. Przebiegła maraton w ok. 4 godziny i 44 minuty. Tylko o 24 minuty gorzej niż w 1967 r. Gdy dziennikarze zwrócili uwagę na jej wynik, wytłumaczyła im, że tak naprawdę mogła być na mecie dużo szybciej. Musiała jednak zatrzymywać się na trasie aż trzynaście razy, bo co chwilę była rozpoznawana przez kibiców, a do tego udzieliła kilku wywiadów.
22 kwietnia Switzer najpierw będzie oficjalnym starterem elity kobiet, później zaś sama stanie na starcie - z numerem 261. Tym samym co przed 51 laty w Bostonie. To symboliczna liczba. Kathrine założyła organizację "261 Fearless" (czyli "261 Nieustraszonych"), promującą bieganie wśród pań. - Bieganie jest łatwe, tanie, dostępne. Pomagając kobietom w stawianiu jednej stopy przed drugą, pozwalamy im się poczuć silnymi - tłumaczy 71-latka.
ZOBACZ WIDEO Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak. Klub kumpli