- Wie pan, ostatnio na Netfliksie oglądałem taki serial: Ultraviolet. To historia grupy ludzi, którzy rozwiązują zagadki kryminalne. Nie to mnie jednak przyciągnęło. Dla mnie najważniejsze było tło, czyli Łódź. Zdjęcia i akcja toczą się w moim rodzinnym mieście. A ja tam nie byłem już szmat czasu. Dlatego z zapartym tchem obejrzałem oba sezony, które powstały. Chętnie obejrzałbym trzeci i kolejne. Ale nie wiem, czy powstaną... - rozpoczął rozmowę z WP SportoweFakty najwybitniejszy polski łyżwiarz figurowy, Grzegorz Filipowski.
6-krotny mistrz Polski, dwukrotny medalista mistrzostw Europy, brązowy medalista mistrzostw świata, wielokrotny medalista najbardziej prestiżowych zawodów na całym świecie, w końcu siódmy zawodnik w plebiscycie na najlepszego polskiego sportowca roku. - Nigdy wcześniej i nigdy później nie było lepszego polskiego solisty - nie ma wątpliwości obecny prezes Polskiego Związku Łyżwiarstwa Figurowego, a w przeszłości także świetny solista, Jacek Tascher.
Pochodził z Bałut, rodzice zaprowadzili go na lodowisko
Bałuty. Bieda, alkohol, smród, notoryczny dźwięk milicyjnej syreny. To najniebezpieczniejsza dzielnica Łodzi, w której nie jest łatwo przeżyć. Nieprzypadkowo więc mawiano: "bez kija i noża nie podchodź do bałuciorza". W takim otoczeniu wychowywał się Filipowski. Biegał po podwórkach, skakał po dachach, biegał za piłką, nie raz i nie dwa bił się w ciemnej uliczce. Aż nagle...
ZOBACZ WIDEO: Apoloniusz Tajner mówi o problemie polskiego sportu. "Andrzej Stękała to przetrwał i teraz odbiera nagrodę"
- Rodzice zaprowadzili mnie na lodowisko - mówił w jednym z wywiadów dla "Dziennika. Gazety Prawnej". - Wtedy w telewizji było dużo transmisji z zawodów międzynarodowych. Oni wszystko oglądali i w końcu zabrali mnie do klubu. A mi to się spodobało.
Tak rozpoczęła się jedna z największych karier w polskim sporcie. Trafił pod skrzydła Barbary Kossowskiej. I to był strzał w "10". Filipowski trenował bardzo ciężko (jak sam wspomina nawet po sześć godzin dziennie), ale na efekty nie trzeba było długo czekać. Najpierw sukcesy w wieku juniorskim, potem na arenie seniorskiej w kraju, następnie w Europie i na świecie.
- Basia był bardzo ambitna i bardzo dużo wymagała od Grzegorza - mówi nam Tascher, który w latach 80. XX wieku był szefem wyszkolenia w związku, czyli był bezpośrednim opiekunem duetu Filipowski-Kossowska.
- Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Grzesia, miał zaledwie sześć lat - wspomina w rozmowie z naszym serwisem Kossowska. - Od razu wiedziałam, że ma ogromny potencjał, że osiągnie sukces. Światowy sukces.
Latem Filipowskiemu rozmrażali taflę
Puchary, medale, sława... 14-latek jeździł już po całym świecie. - Grzegorz nie był na początku przebojowy, pochodził przecież z biednej rodziny, to wszystko go nieco przytłoczyło - twierdzi Tascher. - Ale nie był milczkiem. Był normalnym chłopakiem. Dlatego szybko się zaaklimatyzował w nowym środowisku.
Nad tym, by "sodówa" nie uderzyła mu do głowy, czuwała Kossowska. - Basia chciała go przed tym uchronić, nie chciała, by zmarnował swój talent i miałem wrażenie, że to go trochę przytłoczyło - dodaje obecny prezes PZŁF. - Czasami na treningu widziałem, jak po każdym skoku od razu patrzył na trenerkę. Jakby chciał się upewnić, że ona jest zadowolona.
W 1986 roku (Filipowski miał zaledwie 20 lat) wyjechali na stałe do Stanów Zjednoczonych.
Filipowski: - To było Rochester, w Minnesocie. Tam mieszkała już mama trenerki. Dlatego chciała się przeprowadzić z całą rodziną. I tak zrobiła. A ja przy okazji na tym skorzystałem, bo miałem przez 12 miesięcy w roku lodowisko do dyspozycji.
W Polsce nie miał. Wspomina, że trenowali w Łodzi od jesieni do wiosny, a latem... - Rozmrażali nam taflę, bo potrzebowali halę na różne wydarzenia, na targi, na spotkania, na inne zawody sportowe - wspomina. - A przecież to właśnie latem łyżwiarze pracują najciężej. Przygotowują nowe programy, szlifują umiejętności techniczne, wszystko to, co potem zimą prezentują podczas najważniejszych zawodów. Kiedy my nie mieliśmy lodu, cała czołówka nam uciekała. Próbowaliśmy to nadrabiać jesienią, ale często było za późno.
Emigrant. Od 35 lat
- Ten wyjazd do USA to wielka zasługa Wojciecha Michalika, ówczesnego prezesa związku - zauważa Tascher. - W 1986 roku nie można było ot tak sobie wyjechać na stałe z Polski. On to "wyprosił" w najwyższych władzach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
A Kossowska musiała zagwarantować, że znajdzie finansowanie treningów Filipowskiego w USA.
Za kilka miesięcy minie 35 lat, odkąd samolot z Kossowską i Filipowskim na pokładzie opuścił Polskę. Wiedzieli, że zaczynają nowy etap, ale czy zdawali sobie sprawę, że to początek emigracji? I to emigracji już na stałe, na zawsze.
Treningi w USA przyniosły efekt. Filipowski w sezonie 1988/89 osiągnął podwójny sukces: był drugi podczas ME i trzeci w MŚ. Polska oszalała. Relacje telewizyjne oglądały miliony Polaków. Przed telewizorami siadały całe rodziny: żony, które raczej sportem się nie interesowały, mężowie, których oczkiem w głowie przecież był futbol, dzieci, które zazwyczaj wolały biegać po boisku. To był podobny fenomen, jak w przypadku Adama Małysza. Kilkanaście lat później.
W plebiscycie na najlepszego sportowca roku (organizowanym przez "Przegląd Sportowy") Filipowski w 1989 roku zajął bardzo wysokie - siódme - miejsce. Pokonał m.in. pięcioboistkę Dorotę Idzi czy judokę Rafała Kubackiego. "Grześ" - jak zawsze o nim mówiła Kossowska - był na szczycie.
Dzieli ich 900 km, łączy pasja
I nagle w wieku 26 lat zakończył karierę sportową. Przeszedł do rewii. Zarabiał na życie, jeżdżąc po świecie i występując w przedstawieniach artystycznych. Wcielał się w rolę Batmana.
- Pozytywny niedosyt, tak bym określił karierę Grzegorza - mówi Tascher. - Osiągnął bardzo dużo, ale w pewnym momencie stracił trochę luzu, odczuwał zbyt dużą presję. Mógł osiągnąć jeszcze więcej. Jednak i tak nie narzekajmy.
Drogi Kossowskiej i Filipowskiego się rozeszły. Ona została w USA, mieszka w Bostonie, on w końcu osiadł w Kanadzie, w Toronto. Oba miasta dzieli ponad 900 kilometrów. Sporo. Samochodem trzeba jechać ponad osiem godzin. Samolot leci niespełna dwie. - Nie mamy ze sobą kontaktu - przyznaje Filipowski. - Jakoś tak naturalnie się urwał.
- Każde z nas ma swoje sprawy - potwierdza Kossowska.
Mimo wszystko jedno ich łączy: wykonują ten sam zawód. Są trenerami łyżwiarskimi.
Kossowska: - Pracuję codziennie od 14 do 18 na lodowisku w Bostonie. Od poniedziałku do soboty. Nadal działam na pełnych obrotach.
Filipowski pracuje natomiast w szkole prowadzonej przez jego życiową partnerkę, znaną w przeszłości łyżwiarkę figurową, a obecnie cenioną trenerkę - Tracey Wainman. - Uwielbiam swoją pracę, kocham ją - mówi Filipowski. - Nawet teraz w pandemii koronawirusa spędzam kilka godzin na lodzie, a kilka przed ekranem komputera, bo prowadzimy zdalne lekcje dla naszej młodzieży. Nie mam nawet czasu na inne pasje. Łyżwiarstwo pochłania mnie w pełni. Proszę pamiętać, że łyżwiarstwo w Kanadzie to bardzo popularny sport.
Poniżej: Grzegorz Filipowski i Blade Sabovcik (syn Wainman z pierwszego małżeństwa z czechosłowackim łyżwiarzem figurowym - Jozefem Sabovcikiem).
Niespodziewane spotkanie w odległej Japonii
- Nasza szkoła jest duża, prowadzimy około 60 zawodniczek i zawodników - opisuje Filipowski.
Były łyżwiarz od wielu lat ma bardzo ograniczony kontakt z Polską. Nie przylatuje nad Wisłę, nie ma w kraju już najbliższej rodziny. Na pytanie, kiedy ostatnio odwiedził Łódź, odpowiada, że nie pamięta.
Tascher spotkał się z Filipowskim w marcu 2019 roku podczas mistrzostw świata w japońskiej Saitamie. - Grzegorz był trenerem reprezentantki Kanady, Alaine Chartrand - wspomina prezes polskiej federacji. - Ucięliśmy sobie miłą pogawędkę, powspominaliśmy trochę, wymieniliśmy się uwagami na temat obecnej sytuacji w światowym łyżwiarstwie. Fajnie było się spotkań po wielu latach.
Filipowski od kilku lat współpracuje z największym polskim klubem - Axel Toruń. Obecnie - wspólnie z Wainman - opiekuje się mistrzem Polski z roku 2020, Michaiłem Mogilenem. - Misza przyjechał do Kanady, mieszka w Toronto, pracujemy nad jego karierą w porozumieniu z toruńskim klubem - potwierdza Filipowski.
Poniżej fragment jednego z treningów Mogilena w Kanadzie, w Toronto.
Czy jest szansa na powrót do Polski i jeszcze mocniejszą współpracę? - Nie, ja już na stałe osiadłem w Kanadzie, tutaj zapuściłem korzenie - nie pozostawia złudzeń były mistrz. - Ale mam stały kontakt z trenerami z Torunia, choćby Mariuszem Siudkiem, którego przecież znam jeszcze z reprezentacji Polski. Dobrze nam się współpracuje. Nie wykluczam, że jak minie pandemia i będzie można już normalnie podróżować, to chętnie przylecę do Polski, do Torunia na 2-3 tygodnie. Przeprowadzę kilka treningów, wymienimy się doświadczeniem. Myślę o tym.
Być może odwiedziny w Toruniu połączy z inną uroczystością. Otóż jesienią 2021 polski związek będzie obchodził 100-lecie. - Jeżeli warunki epidemiologiczne i finansowe pozwolą, to zorganizujemy galę, a nie wyobrażam sobie, by zabrakło na niej Grzegorza - deklaruje Tascher. - Był 20 lat temu na gali z okazji 80-lecia, mam nadzieję, że nie odmówi i teraz.
- Oczywiście będzie mi miło, ale na razie koronawirus nauczył mnie, by nie wybiegać tak daleko w przyszłość - odpowiada były łyżwiarz.[b]
Czytaj także: Kamil Stoch: Fruwać nie przestanę >>
Czytaj także: Drugie życie Emmanuela Olisadebe. Żyje z mieszkań, nigdzie mu się nie spieszy. "Nie jestem zbyt ambitny" >>[/b]