Córka prawie nie oddychała. Gdy w szpitalu ją uratowali, lekarz powiedział, że nie możemy tak dłużej żyć. Kilka dni później wróciliśmy na ulicę.
° Organizacje pomocowe oskarżają francuskie władze, że poświęciły bezdomnych, by upiększyć Paryż przed startującymi dziś igrzyskami. Przesiedlono tysiące ludzi. Brakuje też miejsc noclegowych.
° Malika, 28-latka z Tunezji: - Możemy z mężem głodować i spać pod gołym niebem. Ale jak mam wychować na ulicy półroczną córkę?
° Mamadou, 16-latek z Gwinei: - Śpię w obozowisku pod namiotem. Chciałbym pójść do normalnej szkoły, ale na razie mi nie pozwalają.
° Paryż zaprzecza, że relokacja migrantów ma związek z IO. Z dokumentów publikowanych przez policję wynika jednak coś innego.
Tekst: Dariusz Faron
Najpierw jest niedowierzanie.
Pokonałeś tysiące kilometrów, naiwnie wierząc, że istnieje lepszy świat. Słaniałeś się ze zmęczenia. Przemywałeś rany na nogach. Patrzyłeś na śmierć innych. Nadal powtarzasz sobie, że będzie dobrze, ale z każdym dniem wierzysz w to coraz mniej. W "lepszym świecie" nie masz nic. Tylko kromkę chleba i kawałek betonu, na którym możesz się położyć. Staczasz się po równi pochyłej.
Pierwsza noc na stacji metra. W przychodni. Pod mostem.
Paryscy urzędnicy być może ci pomogą, ale dopiero później. Teraz najlepiej, żebyś zniknął. Szczury biegające koło twojego namiotu nijak się mają do nowoczesnych aren. Twój brud źle wygląda na tle czystych olimpijskich strojów. A twój pogrzeb nie będzie pasował do obrazka igrzysk.
Nawet jeśli nikt na niego nie przyjdzie.
SCHOWAĆ BEZDOMNYCH
Ciepły lipcowy wieczór. Place de la Nation w 11. dzielnicy Paryża.
Na jednej z bocznych uliczek spory tłok. Ławki okupują matki z wózkami, ojcowie stoją w kolejce po jedzenie. Trzy dziewczynki grają w berka między kocami. Za to dwóch chłopców z Afryki, na oko siedem, osiem lat, obserwuje w bezruchu, jak pan z bujną czupryną i ciemnym zarostem rozkłada namiot, teatralnie prężąc muskuły.
Paul Alauzy pracuje w organizacji "Medecins du Monde" (Lekarze Świata). Przyjechał z wolontariuszami i doktorem, który właśnie zaprasza do prowizorycznego gabinetu pierwszych bezdomnych. Organizacja wydaje też posiłki i pomaga w tłumaczeniu dokumentów.
Jest na ulicach każdego dnia.
Paul mówi szybko, jakby nie było chwili do stracenia. Stoi na czele stowarzyszenia "Druga Strona Medalu", zrzeszającego 80 organizacji charytatywnych, które sprzeciwiają się czystkom społecznym przed igrzyskami olimpijskimi.
- Na czas igrzysk miasto ma przypominać piękny obrazek z pocztówki, więc Paryż postanowił schować bezdomnych migrantów przed turystami - tłumaczy Alauzy.
W marcu 2023 roku rząd uruchomił tzw. program relokacji. Bezdomni zaczęli być rozwożeni do dziesięciu ośrodków recepcyjnych na terenie kraju. Według szacunków "Drugiej Strony Medalu", w ciągu roku przesiedlono ponad 12 tys. ludzi i zlikwidowano około trzydziestu obozów migrantów.
Osobny problem to brak miejsc noclegowych. Według francuskiego ministerstwa mieszkalnictwa w paryskim regionie Île-de-France stałego zakwaterowania nie ma nawet ok. 100 tys. osób. Część zajmuje pokoje socjalne udostępniane m.in. przez hotele. Przed igrzyskami ich właściciele zaczęli zrywać umowy z miastem. Wolą przeznaczyć miejsce dla turystów. Liczba lokali dla bezdomnych zmniejszyła się co najmniej o kilka tysięcy.
Paul mówi kpiącym tonem: - Na stronie internetowej igrzysk przeczytałem, że dziedzictwem imprezy będzie zjednoczone społeczeństwo. Jak mogę cieszyć się rywalizacją sportową, jeśli każdego dnia widzę cierpienie? Nie da się przywyknąć do widoku rodzin żyjących na ulicy.
Zwłaszcza do twarzy dzieci.
RADOŚĆ I PRZERAŻENIE
Malika i Ghaieth przychodzą na Place de la Nation każdego wieczora. Ona jest świeżo po rozmowie z lekarzem. Włosy zawiązane w kucyk, ciemne oczy smutno patrzą na męża.
Wyniki podstawowych badań nie wyszły najlepiej. Ma niedobory witamin, żelaza, kwasu foliowego. Organizm jest wyczerpany. W ostatnich miesiącach dwa razy straciła przytomność, leżała w szpitalu pod kroplówką.
Malika nie dojada, śpi na twardym podłożu, czasem w zimnie, czasem w upale. Dlatego gdy na wiosnę ubiegłego roku zaczęła mieć mdłości i zawroty głowy, początkowo myślała, że to tylko osłabienie i pusty brzuch.
Kiedy dowiedzieli się z Ghaiethem o ciąży, najpierw bardzo się ucieszyli. W poprzednim życiu marzyli przecież o rodzinie. Chwilę później strach ścisnął jej żołądek. Jak mają wychować dziecko na ulicy?
- Urodziłam Celine w styczniu. Pracownik socjalny załatwił nam tymczasowe zakwaterowanie w hotelu. Przez kilka miesięcy niemal co tydzień się przeprowadzaliśmy, bo nie było miejsc. A w kwietniu trafiliśmy na ulicę - mówi Malika.
- Na początku codziennie płakałam. Po rozpaczy przyszła złość na samą siebie. Czasem nie mamy nawet co jeść. Jest osiemnasta, a nie wiem, gdzie spędzimy noc. Staram się być silna. Jednocześnie codziennie przed zaśnięciem czuję strach. Z mężem możemy głodować i spać pod gołym niebem. Ale co będzie z naszą córką?
Nocują pod mostami. W metrze. Na klatkach schodowych.
Codziennie dzwonią na 115, numer alarmowy, pod którym można dowiedzieć się o miejscach noclegowych. Według przepisów "każdy bezdomny w trudnej sytuacji zdrowotnej, psychicznej lub społecznej ma nieustanny dostęp do tymczasowego zakwaterowania". Ale to tylko teoria. Malika za każdym razem słyszy: "Nie ma miejsc".
Przynajmniej nie dla jej rodziny.
MOJE DZIECKO PRAWIE NIE ODDYCHA
W sierpniu miną dwa lata, odkąd przyjechali do Paryża. Jako imigranci spoza Unii Europejskiej prawo do pomocy społecznej, w tym zasiłku mieszkaniowego, otrzymają po pięciu.
W Tunezji on pracował na budowie, ona jako sprzedawczyni. Nie wystarczało do pierwszego. Słyszeli od znajomych, że we Francji są spore możliwości. Postawili wszystko na jedną kartę. Przeprawili się przez morze. Podróżowali przez Turcję, Grecję, Serbię, Węgry, Austrię i Niemcy aż do Paryża. Kilka tysięcy kilometrów. Kilka miesięcy tułaczki. Kilkaset euro zapłacone przemytnikom.
Malika wyciąga telefon i pokazuje wideo, na którym obmywa pokrwawione ręce. To po wypadku na granicy węgierskiej, gdzie przedzierali się przez ogrodzenie. I tak mieli szczęście. Niektórzy kończyli w plastikowych workach. Ale ich podróż do Europy to temat na osobną opowieść.
Na francuskim rynku pracy odbili się od ściany. Usłyszeli, że przy Place de la Nation jest sporo takich rodzin jak oni. Ghaieth próbuje łapać zlecenia na czarno. Maluje budynki, nosi cegły. Ale rzadko się coś trafia.
Kilka godzin spędzają w placówce wsparcia dziennego. O g. 17 wracają na bruk. Zazwyczaj śpią w większej grupie bezdomnych. Gwar rozmów, huk samochodów. W takich warunkach nie da się położyć Celine. Malika nosi ją kilka godzin i czeka, aż padnie ze zmęczenia.
Córka często łapie infekcje. Kilka razy już byli z nią w szpitalu.
Niedługo po porodzie Celine zaatakował wirus. Zaczęło się od zwykłego kaszlu, ale choroba szybko się rozwijała. Pewnego wieczoru Malika kołysała córkę i w jednej chwili ugięły się pod nią nogi. Ghaieth od razu zadzwonił na pogotowie: - Moje dziecko prawie nie oddycha!
Myśleli, że to koniec. W karetce serca biły im tak, że słychać je było we wszystkich dwudziestu dzielnicach Paryża. Ale skończyło się na strachu. Dzięki lekarstwom po kilku dniach stan Celine zaczął się poprawiać. Najpierw była wielka ulga. Potem znów wielki strach.
- Lekarz powiedział, że jeśli dziecko ma być zdrowe, nie możemy tak dłużej żyć. - Malika zawiesza głos. - Ale co mieliśmy zrobić? Po wypisie ze szpitala wróciliśmy na ulicę.
ŁACHMANY I ELEGANCKA KOSZULA
Biały namiot. Ambulans.
We wtorkowy poranek zespół "Medecins du Monde" dyżuruje na La Chapelle, tuż przy stacji metra. Przed karetką znów kolejka bezdomnych. Są tak różni, że trudno byłoby wskazać niepasujący element.
Matki z dziećmi. Silni mężczyźni. Drobni nastolatkowie. Niepełnosprawni na wózkach.
Z Afryki. Azji. Europy.
Brudni. Pachnący. Pijani. Trzeźwi. W podartych łachmanach. W eleganckich koszulach i z żelem na włosach, jakby stali w kolejce do najmodniejszego klubu w Paryżu. Jedni na nadgarstkach mają rany, inni krzykliwe zegarki.
Wielu zostało mocno skrzywdzonych przez los i naprawdę potrzebują pomocy. Są też tacy, którzy najprawdopodobniej liczyli na wygodne życie. Sami zrobili niewiele, żeby sobie pomóc.
Milou Borsotti, kolega Paula z organizacji "Medecins du Monde", dyskretnie wskazuje kolejne postaci i ściszonym głosem opowiada ich historie.
Czarnoskóry mężczyzna koło czterdziestki z krótkimi włosami. Dzięki pomocy wolontariuszy skończył z alkoholem. Ale dwa miesiące temu policja zlikwidowała obóz, w którym nocował. Błąka się po ulicach Paryża, wrócił do picia.
Niska kobieta w kolorowej chuście na głowie. Samotnie wychowuje na ulicy piątkę dzieci. Śpią w namiocie niedaleko Chapelle.
Mężczyzna z brodą przyjechał z Sudanu. Jego obóz też zlikwidowano. Nie może znaleźć sobie miejsca, od dawna ma problemy psychiczne. W nocy okropnie krzyczy, wszędzie go przepędzają.
Milou: - Nieraz wiesz, że ktoś trafił na ulicę, bo miał w życiu sporego pecha. Uciekał przed wojną. Przeżył rodzinną tragedię, której nie udźwignął. I każdego dnia obserwujesz, jak gaśnie. Podupada na zdrowiu, traci nadzieję, poddaje się. Dosłownie wariuje. Trudno się z tym pogodzić.
- Jeśli chcesz zobaczyć obozy, wyślę ci w Google pinezki. Są jeszcze w Paryżu miejsca, w których je znajdziesz. Choć ostatnio nie ma tygodnia bez likwidacji.
MOHAMMAD. SPROWADZIĆ MAMĘ
Policjanci przyszli nocą. A może zaczynało świtać? Mohammad już nie pamięta. Było ich kilkunastu. Mieli tarcze i pałki. Chodzili od namiotu do namiotu, powtarzając jedno zdanie: "Trzeba opuścić ten teren".
21-latek z Afganistanu przeżył dwie eksmisje obozów. Za pierwszym razem nie dyskutował. Wrzucił do torby kilka ubrań i poszedł przed siebie. Znalazł nową grupę, nowy skrawek ziemi. Dwa miesiące temu znowu zobaczył rzędy tarcz. Obiecał sobie, że tym razem nie da się wyrzucić. Odpowiedział policjantom, że "nie opuści terenu", bo nie ma gdzie pójść.
Wyprowadzali go siłą. Gdy dostał w ramię pałką, przestał się szarpać. Teraz śpi pod mostem niedaleko stacji metra Jaures, na pograniczu 10. i 19. dzielnicy. To jedna z lokalizacji, którą wysłał mi Milou.
Jasna koszulka, jeansy, czarne włosy zaczesane na bok. Mohammad opowiada całym sobą. Gestykuluje, rozkłada ręce, robi wielkie oczy. Wypowiada słowa tak szybko, że wolontariuszka z "Medecins du Monde" nie nadąża z tłumaczeniem z języka dari.
Jest w Paryżu od dwóch lat. Gdy w Afganistanie talibowie odzyskali władzę, ruszył za lepszym życiem, zostawiając matkę i sześć sióstr. Nie chce za dużo o sobie mówić. Raz dziennie przychodzi po jedzenie na La Chapelle. Jest w zawieszeniu, czeka na dokumenty.
Gdy obóz jest likwidowany, bezdomny ma dwie możliwości: poszukać innego miejsca do spania albo wsiąść do podstawionego autobusu, który zabierze go do jednego z dziesięciu ośrodków recepcyjnych poza Paryżem. Rząd zapewnia mieszkanie na trzy tygodnie. W tym czasie analizowane są szanse uczestnika programu na uzyskanie stałego pobytu lub azylu. W maju 2024 "Washington Post" alarmował, że prawie połowa (46 proc.) się nie kwalifikuje. Wraca do systemu tymczasowych schronisk. A około jedna trzecia uczestników programu znów ląduje na ulicy, tyle że w obcych dla siebie miastach.
Mohammad nie zna tych liczb. Ale wsiadać do autobusu i tak by nie zamierzał. Lepiej zostać w Paryżu. Tak czuje, po prostu.
Marzy, że dostanie dokumenty, stanie na nogi i sprowadzi do siebie matkę. Cztery siostry wyszły już za mąż, mają swoich opiekunów. Dwie młodsze też to czeka, poradzą sobie. Dlatego najbardziej zależy mu na mamie.
Jest przekonany: karta się jeszcze odwróci.
BEZ ZWIĄZKU Z IO? DOKUMENT MÓWI COŚ INNEGO
Francuskie władze konsekwentnie zaprzeczają, że relokacja migrantów ma związek z igrzyskami. - Nie ma żadnej czystki społecznej - mówiła w marcu minister sportu, Amélie Oudéa-Castera.
A dyrektor gabinetu prefekta regionalnego Paryża, Christophe Noel du Payrat, krytykował stowarzyszenie "Druga Strona Medalu". - Chcą, aby igrzyska olimpijskie w magiczny sposób rozwiązały problemy francuskiego społeczeństwa - mówił agencji AFP.
W czerwcu 2024 komitet organizacyjny igrzysk podkreślił w oświadczeniu, że nie ma żadnego wpływu na politykę społeczną Francji, zaś problemy ludzi bez dachu nad głową "wykraczają poza kompetencje organizatorów igrzysk".
- Gdy słyszę ich tłumaczenia, ogarnia mnie pusty śmiech. Chciałbym, żeby politycy i działacze na jeden dzień pojechali z nami w teren – kontruje Paul Alauzy.
Miał pobudkę o g. 5:30. Jechał do osady, która ma być ewakuowana. Opowiada: służby przywiozły ze sobą ogromne betonowe bryły. Będą je kłaść pod mostem, żeby wysiedleni nie mogli już rozłożyć namiotów.
- Wyobraź sobie: mieszkasz na ulicy i widzisz, jak ktoś obok ciebie przygotowuje się, żeby cię wyrzucić. Najgorzej, gdy przyjeżdża policja. Otaczają namioty, mają pałki i broń. Dzieci się boją, zaczynają płakać. Trudno patrzeć na takie sceny - kontynuuje Paul.
I wylicza najgłośniejsze likwidacje obozów z ostatniego okresu.
4 kwietnia: policja usuwa 50 migrantów z okolic ratusza, głównie kobiety i dzieci w wieku od trzech do dziesięciu lat.
17 kwietnia: 100 dni przed igrzyskami kilkudziesięciu żandarmów likwiduje obóz w Vitry-sur-Seine, na południowych przedmieściach Paryża. Zamieszkiwało go ok. 450 migrantów, przede wszystkim mężczyzn.
Paul powtarza za Milou: ostatnio praktycznie nie ma tygodnia bez eksmisji.
3 lipca: ewakuacja przy ośrodku kulturalnym Maison des Metallos. Migranci blokują autobusy, domagając się deklaracji władz miasta, że kobiety z dziećmi dostaną dach nad głową.
11 lipca: likwidacja obozu pod mostem D86, obok autostrady A4. Eksmisja 50 ludzi, w tym 15 dzieci.
Dokument prefektury policji z 10 lipca przeczy zapewnieniom działaczy i polityków, że relokacje nie mają związku z igrzyskami.
"Obóz położony jest w bezpośrednim sąsiedztwie trasy olimpijskiej w kolarstwie, a także autostrady A4. Niektóre pasy będą zarezerwowane dla pojazdów osób pracujących przy igrzyskach olimpijskich i paraolimpijskich.
[...]
Kabiny są zbudowane z łatwopalnego materiału pochodzącego z recyklingu. Stwarza to zagrożenie dla bezpieczeństwa jego mieszkańców, użytkowników autostrady A4, sportowców oraz widzów rywalizacji kolarskiej na igrzyskach olimpijskich" – czytamy w dokumencie.
Paul Alauzy: - Nie wszystkie większe obozy już zlikwidowano. Ale to kwestia czasu. Trwa ostatni etap czystki społecznej przed igrzyskami.
MAMADOU. PÓJŚĆ DO SZKOŁY
Połowa lipca. Canal de l’Ourcq, kilka kilometrów od centrum Paryża. Kolejna z lokalizacji wysłanych przez Milou.
Sekwaną płyną wolno statki z turystami. Piękne słoneczne popołudnie, w okolicznych kawiarenkach trudno o wolne miejsce. Po obu stronach brzegu co kilkadziesiąt metrów powiewają olimpijskie flagi. Niedługo w pobliskim parku Villette powstanie strefa kibica.
Jest dokładnie jak w folderze turystycznym dostępnym przy jednej z szykownych restauracji.
Rzędy namiotów bezdomnych tuż za parkiem nie zmieściły się w kadrze. Nie pasują do obrazka. Niektórzy rozłożyli pod murem materace. Słońce już zaszło, więc powoli przygotowują się do snu. Nikt nie zwraca uwagi na biegające między namiotami szczury.
Pół godziny temu zjawiła się tu organizacja "Ambulans z serca". Wolontariusze rozdawali darmowe posiłki. Mamadou siedzi na jednej z barierek i właśnie kończy kolację. Dziś był indyk z sałatką. Porozmawia, nie ma nic do roboty. Prosi tylko, by nie robić mu zdjęć.
Ma 16 lat.
Pochodzi z Gwinei Równikowej. Jest we Francji od kilku miesięcy. Przyjechał z kilkoma znajomymi. Jest niepełnoletni, więc jego sprawa toczy się w sądzie rodzinnym w Bobigny. – Czekam na dokumenty. Gdy je otrzymam, być może dostanę zakwaterowanie w schronisku i będę mógł normalnie pójść do szkoły. To teraz mój główny cel – opowiada.
Na razie chodzi jedynie na lekcje francuskiego. Wysiedlenia jeszcze nie przeżył. - Urzędnicy twierdzą, że nie możemy mieszkać w obozach, a nie dają żadnej alternatywy. Jeśli nas wypędzą, nie mam pojęcia, co zrobię - mówi.
Taty już nie ma. Matka bała się go puścić do Europy, ale powiedziała, że jeśli chce spróbować szczęścia, to jego wybór. Sam dobrze pamięta, jak wysiadł ze znajomymi na dworcu Bercy. Nie wiedzieli, gdzie iść. Nie umieli nawet wsiąść do metra. Widzieli je pierwszy raz w życiu.
Są tu chłopaki z Algierii, Burkina Faso, Senegalu czy Kamerunu. Mamadou zwykle podąża za starszymi kolegami. To oni zaprowadzili go do wolontariuszki, która pomogła mu wypełnić wniosek o dokumenty. - Podobno jestem na drugim etapie. Ale to wszystko jest trochę skomplikowane - mówi.
Marzył o Francji, plan B nie istniał. Teraz zostały same znaki zapytania.
Słyszał od kolegów, że ich obóz też będą eksmitować przed igrzyskami. Nie wie, gdzie będzie spał. Nie zamierza się ukrywać przed policją, zresztą nie ma gdzie.
Powtarza, że chciałby się tylko uczyć. A co, jeśli nie dostanie dokumentów?
Znowu rozkłada ręce. Lepiej nawet o tym nie myśleć.
NIEWIDZIALNI
- Takich dzieci są na ulicach Paryża setki. Mają po piętnaście, szesnaście lat. Pochodzą z Gwinei, Erytrei, Sudanu, Senegalu. Część z nich trafia do schronisk dla nieletnich, inni śpią na ulicy - mówi Adele Le Normand ze stowarzyszenia "Collectif Les Morts de la Rue".
I rzuca na biurko czarną książeczkę. Kilkanaście stron, rzędy nazwisk w pionowych słupkach.
6 kwietnia 2023 – trzymiesięczny chłopiec, Nantes;
14 kwietnia – 1,5-roczne dziecko, miasteczko Gap;
4 lipca – dwumiesięczna dziewczynka, 19. dzielnica Paryża;
7 sierpnia – 18-letni Moussa, miejscowość Briancon;
10 października - 17-letni chłopiec o nieznanym imieniu, Longuenesse.
Umierali jako bezdomni. Najmniejsze dzieci najczęściej przez wady okołoporodowe. Na opuszczonych parkingach. Klatkach schodowych. Stacjach metra. Pustostanach.
W zeszłym roku na ulicach Francji zmarło lub zginęło przynajmniej 737 bezdomnych. Średni wiek: 48 lat. Dziesięcioro dzieci poniżej czwartego roku życia, siedmiu nastolatków w wieku 15-19 lat, 10 osób powyżej 80. roku życia. W tym roku do 5 lipca życie straciło już co najmniej 305 osób.
Stowarzyszenie "Collectif Les Morts de la Rue" opracowuje te statystyki we współpracy ze szpitalami i organizacjami pomocowymi. Uczestniczy w pogrzebach, na których często nikt się nie zjawia. Potem wolontariusze ruszają na ulicę, by dowiedzieć się o zmarłym jak najwięcej i spisać jego historię.
Gregory, 37 lat, zmarł w 18. dzielnicy. Lubił książki Charlesa Bukowskiego i Emila Zoli. W poprzednim życiu kolekcjonował bluesowe płyty.
54-letniego Franciszka znaleziono martwego na ławce w parku 14 grudnia 2023. Kochał spacery po lesie. Jego przyjaciel M., też Polak, opowiada, że w poprzednim życiu był zapalonym grzybiarzem. Słuchał Led Zeppelin.
Valerie, 48 lat, każdego ranka wpadała do sklepiku na rogu. Ładowała telefon i opowiadała przy kawie, jak idą poszukiwania mieszkania. Sklepikarz twierdzi, że często się uśmiechała. Miała trzech synów, z którymi straciła kontakt.
Adele Lenormand ze stowarzyszenia "Collectif Les Morts de la Rue". - Nie możemy im już pomóc, więc chcemy, by pozostał po nich jakiś ślad. Teraz, przy okazji igrzysk, o osobach bezdomnych zrobiło się trochę głośniej. Ale zwykle pozostają dla społeczeństwa niewidzialni. A problem znacznie wykracza poza imprezę sportową. I poza grupę migrantów zarobkowych z Afryki czy Azji.
Medale zostaną rozdane, płomień olimpijski zgaśnie, a oni nadal będą umierać.
Tyle że w zupełnej ciszy.C'EST LA VIE. TAKIE ŻYCIE
22 lipca Antoine de Clerck z "Medecins du Monde" pisze na międzynarodowej grupie dla dziennikarzy:
"Wielu z was pyta w prywatnych wiadomościach, gdzie odbędzie się kolejna eksmisja. A priori nigdzie. Wszystkie większe obozowiska w Paryżu i okolicach zostały już zlikwidowane".
Ostatnią dużą akcję policja przeprowadza przy kanale Saint-Denis zaledwie kilka dni przed przyjazdem pierwszych sportowców na igrzyska. Nad kanałem będzie niesiony znicz olimpijski w czasie ceremonii otwarcia. Z okolic Porte de la Villette przepędzono około dwieście osób.
To tam spał 16-letni Mamadou.
Podobno ciągle jest w Paryżu, znalazł z grupą znajomych inne miejsce. Mohammad wciąż nocuje nieopodal metra Jaures. Ani myśli o opuszczaniu miasta. Uparcie powtarza, że kiedyś sprowadzi tu matkę. Jeszcze będą żyli zupełnie inaczej.
Malika i Ghaieth nadal są na bocznej uliczce przy Nation. Kilka minut po dziewiętnastej, trwa wieczorny dyżur "Utopii 56", jednej z pomocowych organizacji. Ghaieth ustawił się w kolejce po pomarańcze. Malika kołysze Celine, ale na razie przegrywa walkę o sen córki ze światłami miasta i gwarem paryskiej ulicy.
Jeśli nic się nie zmieni, nie wie, jak wytłumaczy jej kiedyś, że mieszkają na ulicy. Teraz to ona rozkłada ręce jak Mamadou. - We Francji ludzie lubią powtarzać, że takie jest życie. Tak chyba właśnie powiedziałabym Celine. "C’est la vie, kochanie" - opowiada smutno.
Ale oprócz rodziny, kawałka chleba i skrawka ziemi Malika ma jeszcze spore pokłady wiary. - Zobaczysz, kiedyś będziemy mieli dom - mówi zaczepnym głosem, jakby była gotowa walczyć o niego z całą armią Napoleona.
I szeroko uśmiecha się na myśl o innym życiu.
Zjedzą we trójkę obiad przy stole. Będą kochać się z Gaiethem we własnym łóżku. Pokłócą się tak, że zaczną rzucać talerzami. Oddadzą telewizor do naprawy. Pomalują ściany na beżowo. Stwierdzą, że może trochę za ciemno, ale niech już zostanie.
Koleżanki z klasy zapytają nastoletnią Celine, czy mogą do niej wpaść, a ona powie, że oczywiście, serdecznie zaprasza. Poda im adres. I nie będzie to namiot ani dworzec.
Ale to dopiero kiedyś.
Na razie jest paryski bruk. Ghaieth czeka po pomarańcze, Malika kołysze córkę. Celine nie ma nawet łóżeczka, więc noc pewnie znów będzie nieprzespana.
C'est la vie. Takie życie.
Innego na razie nie będzie.