Z Rzymu Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
23,34 s i dopiero siódme miejsce w swojej serii półfinałowej. Kryscina Cimanouska zupełnie nie tak wyobrażała sobie indywidualny występ na mistrzostwach Europy w Rzymie. Sprinterka była podłamana swoim występem i zupełnie nie wiedziała, co się z nią stało.
Urodzona w Białorusi lekkoatletka pojawiła się przed dziennikarzami ze łzami w oczach.
- Nie wiem co powiedzieć... Jest mi smutno bo jechałam tu z myślą nie tylko o finale, ale o medalu. Na rozgrzewce powiedziałam nawet trenerowi, że bez medalu ME nie wracam do domu... - mówiła, powstrzymując łzy.
ZOBACZ WIDEO: Zachwyty nad urodą Joanny Jóźwik. "Moje osiągnięcia są sprawą drugorzędną?"
- Nie ma nawet finału. Tak sobie pomyślałam, że jak tak się stanie, to będzie koniec mojej kariery... Biegało mi się bardzo ciężko. Nie wiem dlaczego, muszę porozmawiać z trenerem.
Sprinterka zapewniała, że choć miała delikatne problemy ze zdrowiem, to była tutaj gotowa na czas poniżej 23 sekund.
- Przed ME wszystko wyglądało ok, miałam tylko drobne problemy z nogą i plecami. Myślałam jednak, że dziś pobiję rekord życiowy. Jednak to nie biegłam ja. Nie pamiętam kiedy tak było ciężko... To był dla mnie bardzo ważna impreza, była naprawdę szansa na wysokie miejsce. Ale jej nie wykorzystałam.
Cimanouska ma jednak za sobą bardzo trudne dni. Jakiś czas temu ujawniła w mediach społecznościowych, że do domu jej rodziców w Białorusi weszły służby z nakazem przeszukania i zabronili się im kontaktować z córką.
- Od kilku tygodni mam problemy ze snem. Ten stres siedzi we mnie i może właśnie przekłada się na wyniki. A sen jest bardzo ważny, to regeneracja - tłumaczyła.