Nie było w tym sezonie pojedynków Asseco Prokomu z Anwilem czy Anwilu z Asseco Prokomem, które nie rozstrzygnęły się w samych końcówkach. Najpierw zwyciężyli sopocianie w przedostatni dzień roku 68:65, następne kilka tygodni później lepsza okazała się ekipa z Kujaw, wygrywając rewanż 95:91. Ponadto, obie drużyny spotkały się także w półfinale Pucharu Polski. Tutaj ponownie skuteczniejsi byli aktualni Mistrzowie Polski, którzy rzucili o trzy oczka więcej, 93:90. Czy tak będzie i tym razem? Tego nie da się przewidzieć.
Pierwsze co rzuca się w oczy to słaba dyspozycja Asseco Prokomu. Dla podopiecznych Tomasa Pacesasa ćwierćfinałowa rywalizacja z Atlasem Stalą Ostrów Wielkopolski miała być przysłowiowym spacerkiem. Wszyscy eksperci w Polsce typowali łatwe zwycięstwo sopocian w trzech spotkaniach, a tymczasem do wyłonienia półfinalisty potrzeba było rozegrać cały komplet przysługujących meczów. I choć ostatecznie to gracze w żółtych koszulkach grają dalej, styl który zaprezentowali jest daleki od ideału.
Litewskiego szkoleniowca ekipy niepokoić może wiele aspektów - słaba postawa wysokich Filipa Dylewicza i Pata Burke’a czy brak defensywy. Sporym bólem głowy może być również brak odpowiedniej motywacji niektórych zawodników amerykańskich, którzy swoje umiejętności najchętniej pokazywaliby w Eurolidze, ligę polską traktując nieco po macoszemu. Nie da się ukryć, że ten sam zestaw koszykarzy, odpowiednio zmotywowany i nastawiony na agresywną grę od pierwszej minuty, nie dałby żadnych szans osłabionym kadrowo i grającym przede wszystkim wiarą i sercem ostrowianom.
Tym razem powinno być inaczej i problem braku motywacji na odpowiednim poziomie nie powinien mieć miejsca. W końcu teraz gra toczy się o finał, a Anwil, będąc drużyną lepszą od Stali, może nie pozwolić na odrobienie strat. Sęk w tym, że i ekipa Igora Griszczuka nie jest wolna od problemów. Białoruski szkoleniowiec z polskim paszportem kilka tygodni temu powtarzał, że dla niego nie jest ważny przeciwnik, bo z każdym da się wygrać. Najważniejsze jest zdrowie zawodników, tym bardziej, że odkąd objął włocławską ekipą, nigdy nie dane mu było desygnować do gry dwunastu zdrowych graczy.
Wygląda jednak na to, że do samego końca trwającego obecnie sezonu życzenie to nie spełni się. W ostatnim czasie ponownych kontuzji doznała dwójka zawodników chorwacko-słoweńskich, Milos Paravinja i Stipe Modrić. Dla tego drugiego to już czwarty uraz odkąd przywdział barwy Anwilu... I to jest właśnie największa bolączka włocławian. W kontekście gry dalej od kosza preferowanej przez Marko Brkicia oraz braku doświadczenia Michała Gabińskiego, jedynym typowym podkoszowym koszykarzem w składzie Anwilu jest Paul Miller. Amerykanin to jeden z lepszych centrów ligi, lecz żyje przede wszystkim ze znakomitych dograń Łukasza Koszarka. Kiedy 25-letniego reprezentanta Polski brakuje na parkiecie, Miller nie wiele jest w stanie zdziałać.
Sprawa w teorii wydaje się być prosta, a kluczowe jest nastawienie Asseco Prokomu. Mistrzowie Polski mają więcej asów w rękawie, dysponują szerszym składem, a każdy z podopiecznych trenera Pacesasa jest w stanie wnieść sporo ożywienia do gry. Skuteczny David Logan, skoncentrowany Qyntel Woods i dokładny Daniel Ewing to wielka siła rażenia. Gdyby więc rozważać czysto koszykarski potencjał obu drużyny, sopocianie winni zwyciężyć w czterech, maksymalnie pięciu spotkaniach. Anwil nie może pozwolić sobie na wymianę ciosów, na chwile dekoncentracji w obronie, a każdy popełniony faul może okazać się końcówce spotkania na wagę złota. Stare porzekadło mówi, że mistrzostwa nie wygrywa się rzutami za trzy, czyli ulubiona broń Andrzeja Pluty i Tommy’ego Adamsa również odpada. Wszystko zatem zależy od tego czy forma Prokomu w ćwierćfinale była wypadkiem przy pracy czy może jednak nie...
Oba mecze zostaną rozegrane w Hali 100-lecia w Sopocie. Poniedziałkowe spotkanie rozpocznie się o godz. 18, a środowe natomiast o godz. 18.40 ze względu na transmisję w TVP Sport. Bilety do nabycia w kasach klubowych w cenie od 10 do 100 złotych.