Przez cały sezon mieliśmy pecha - mówi Ian Boylan, skrzydłowy Anwilu Włocławek

Dla Iana Boylana bieżący sezon jest już czwartym na europejskich parkietach. Do tej pory amerykański skrzydłowy grał w Portugalii i Austrii. Teraz razem z Anwilem Włocławek walczy o mistrzostwo Polski. W specjalnej rozmowie dla SportoweFakty.pl Boylan opowiada o swojej dotychczasowej karierze i zmaganiach Anwilu w playoff.

Marek Mosakowski: Za wami ćwierćfinałowe pojedynki z Polpharmą Starogard Gdański. Jak oceniasz postawę swojej drużyny w tych spotkaniach?

Ian Boylan: Polpharma była dla nas ciężkim wyzwaniem, ale jednak udało się nam grać swoją koszykówkę i awansować. Nasi rywale stracili przed playoff swoich podstawowych graczy [Erick Barkley, Eric Coleman – red.], ale jak można było zauważyć inni wzięli na siebie ciężar gry.

Póki co playoffy są szczególnie udane dla ciebie. W sezonie zasadniczym wolałeś walczyć w obronie i asystować swoim kolegom. Teraz wziąłeś na siebie także ciężar zdobywania punktów. Idzie ci bardzo dobrze.

- Mam nadzieję, że mamy wystarczająco dobrą drużynę żeby zdobyć mistrzostwo. Mamy dobrych rozgrywających i dobrych strzelców, ale potrzeba jeszcze więcej żeby wygrywać w playoff. Obrona jest bardzo ważna tak samo jak atak. Ja akurat jestem odpowiedzialny za obronna stronę naszej gry i dobrze mi z tym.

W ostatnich dniach straciliście dwóch zawodników, którzy w półfinale bardzo by się wam przydali. Wierzysz, że pomimo tej straty poradzicie sobie w dalszej części playoff?

- Przez cały sezon mieliśmy pecha, ale takie rzeczy zdarzają się w sporcie. Nadal mamy w drużynie dobrych zawodników, którzy mogą zastąpić Stipe i Milosa. To dwaj dobrzy koszykarz, ale nie możemy z powodu ich straty dramatyzować. Pozostaje nam walczyć do końca bez względu na zły los.

W półfinale zmierzycie się ze zwycięzcą pary Altas Stal Ostrów Wlkp. - Asseco Prokom Sopot. Do wyłonienia waszego przeciwnika potrzebny jest piąty mecz. Dziwi cię postawa osłabionej Stali?

- Nigdy nie jest łatwo na tym poziomie rozgrywek. Prokom to numer jeden w Polsce, ma wielu wybitnych zawodników. Nie można jednak zapominać, że inne drużyny też grają. Stal grała bardzo dobrze w pre-playoff i w czterech spotkaniach ćwierćfinału. Przed nimi wielka szansa na przejście do historii.

Który z kolegów z drużyny zrobił na tobie największe wrażenie? Kogo byś wytypował na koszykarza europejskiego formatu?

- Anwil na wielu dobrych zawodników. To duża przyjemność grać razem z nimi w jednej drużynie, wciąż uczę się nowych rzeczy. Zdecydowanie wyróżniającym się zawodnikiem jest Łukasz Koszarek, który może zrobić wielką karierę. Może robić wiele rzeczy na parkiecie, a kiedy jeszcze się skoncentruje to staje się najlepszym graczem polskiej ligi.

Cofnijmy się do czasu początków twojej przygody z koszykówką. Jak to się wszystko zaczęło?

- Szczerze mówiąc w dzieciństwie byłem zdecydowanie lepszy w piłkę nożną niż w koszykówkę. Nie miałem zabawek jak inne dzieci, wśród mnie były tylko piłki do "nogi" i "kosza". Koszykówkę wybrałem ze względu na mojego idola Magica Johnsona, którzy przecież uprawiał tą dyscyplinę.

Wybrałeś koszykówkę i w 2001 roku rozpocząłeś naukę na uczelni Cal State Northridge, gdzie grałeś dla drużyny Matadors. Jak wspominasz cztery lata spędzone w lidze NCAA?

- Wspominam je bardzo dobrze. Szczególnie utkwił mi w pamięci mecz przeciwko Utah State, z którymi zmierzyliśmy się w półfinałowym turnieju naszej konferencji. W sezonie zasadniczym nie mieliśmy z nimi żadnych szans, a oni byli sklasyfikowani na siedemnastym miejscu w kraju. Nikt nie dawał nam szans na wygraną, ale zagraliśmy niczym natchnieni i udało się wygrać i awansować do finału.

W Cal State miałeś okazję grać razem z Markusem Carrem, który w niedalekiej przeszłości grał w Górniku Wałbrzych. Jak grało ci się razem z tym rozgrywającym?

- Markus był liderem w kraju w liczbie asyst, podczas swojego pierwszego roku gry w NCAA. Moim zdaniem powinien wówczas w kolejnym roku próbować gry w NBA. Graliśmy razem przez jeden sezon i całkiem dobrze nam się współpracowało.

Wspomniałeś o NBA. Myślałeś kiedyś o tym żeby spróbować dostać się do tej ligi?

- NBA nigdy nie była dla mnie realną szansą. Miałem okazję trenować razem z drużyną Los Angeles Clippers, ze względu na to, że ich siedziba była blisko mojej uczelni, ale to wszystko. NBA to marzenie wszystkich koszykarzy. Każdy chce grać na jak najwyższym poziomie, ale dla mnie gra w Europie jest całkiem zadowalająca. Czuje się tutaj dobrze.

W swoim pierwszym sezonie po opuszczeniu NCAA trafiłeś do Portugalii, gdzie w latach 2005-2006 reprezentowałeś Casino Figueira Ginasio. Twój klub nie należał do ligowych potentatów.

- To był bardzo ciężki rok dla mnie. Tęskniłem za domem i bardzo chciałem wrócić do USA. Cieszę się, że udało mi się jakoś przetrwać ten okres. Casino zajęło wtedy siódme miejsce w lidze, ale dobrze mi się tam grało. Wszyscy nasi zawodnicy grali dobrze i dawali z siebie wszystko. Nie mieliśmy dużego budżetu i wielkich zawodników, ale udało nam się pokonać w ćwierćfinale playoff zespół, który miał pięciokrotnie większy budżet od naszego. Odpadliśmy w półfinale. Casino awansowało wówczas do playff pierwszy raz od 1974 roku.

Potem przez dwa lata grałeś dla austriackiego Swans Gmundem. Jak wspominasz grę w tym kraju?

- Przed tym jak podpisałem umowę z Gmunden ta drużyna zdobyła pod rząd dwa mistrzostwa. Miałem to szczęście, że udało się to osiągnąć po raz trzeci ze mną w składzie. Miałem dużą swobodę w grze i to mi bardzo odpowiadało. Ciężko pracowałem przez te dwa lata i poczułem, że najwyższy czas spróbować swoich sił w lepszej lidze niż austriacka.

Razem ze Swans miałeś okazję grać w pucharze ULEB. Nie wszystko ułożyło się jednak po waszej myśli. Wyszliście co prawda z grupy, ale potem przegraliście z hiszpańskim Joventutem.

- Cieszę się, że mogłem zagrać w tych rozgrywkach. Przed nami żadna z austriackich drużyn nie wygrała meczu w ULEB Cup, a nam udało się nawet wyjść z grupy. Świetnie było móc zagrać przeciwko Joventutowi, pomimo tego, że rozbili nas w dwumeczu. Byli zdecydowanie lepsi od nas, a wówczas nie grał nasz najlepszy zawodnik, który był drugim strzelec w ULEB Cup, ale nawet gdybyśmy mieli go w składzie nic by nam to nie pomogło.

Zarówno Gmundem, Włocławek jak i Ginasio to małe miasta. Dobrze czujesz się w małych miejscowościach gdzie wszyscy z łatwością cię rozpoznają?

- Najlepiej jest być w mieście, w którym drużyna wygrywa. Z natury jestem wstydliwy i skryty dlatego zazwyczaj jestem cichy i nie lubię być rozpoznawalny, ale we Włocławku dobrze się czuję bo mamy świetnych fanów. To ludzie z pasją i bardzo nie lubią kiedy gramy źle. Dobrze jest jednak mieć dla kogo grać, szczególnie gdy są z nami na wyjazdach.

Wymieć proszę po jednej zalecie i wadzie gry w Polsce.

- Lubię grać w Polsce wyjazdowe mecze. To dobra zabawa jeździć do tych wszystkich miast, gdzie fani chcą dla nas wszystkiego co najgorsze, a my mamy możliwość pokonać ich drużynę. Polska to bardzo ciekawy kraj, ale w niektórych miejscach macie fatalne drogi. Podróże autobusem trwają zawsze bardzo długo i to jest chyba jedyna wada gry w Polsce.

Powróćmy na koniec do momentu zmiany trenera w Anwilu. Schedę po trenerze Zmago Sagadinie przejął Igor Griszczuk. Co wówczas pomyślałeś o tej zmianie?

- Sagadin wybrał mnie do gry w tej drużynie, ale to Griszczuk trzymał mnie w składzie kiedy wszyscy byli mi nieprzychylni. Wierzył we mnie i w to, że będę pożyteczny dla zespołu, pomimo, że moje statystyki były nieciekawe. Także koledzy z drużyny pokazali mi, że we mnie wierzą. Cieszę się więc ze wszystkiego.

Niedługo rozpoczną się playoffs w lidze NBA. Która drużyna według ciebie zdobędzie tytuł?

- Zawsze kibicowałem Los Angeles Lakers. Ze względu na to, że uczyłem się w Los Angeles, miałem bliski kontakt z niektórymi zawodnikami z NBA. Nasłuchałem się od nich wielu niesamowitych historii. Tak jak powiedziałem kibicuję Lakers, ale nie widzę ich w finale. Sądzę, że tytuł zdobędzie któraś z drużyn z konferencji wschodniej, która jest moim zdaniem silniejsza od zachodniej. Dodam tylko, że najlepszym koszykarzem ligi jest Koby Bryant. Bardzo ciężko pracuje nad sobą i jest nieustraszony.

Źródło artykułu: