Wikana Start Lublin nie była faworytem w starciu z PGE Turowem Zgorzelec, lecz pomimo to goście napsuli sporo krwi mistrzowi Polski. Teoretycznie miał to być przysłowiowy "spacerek" dla zgorzelczan debiutujących w nowej hali, ale w praktyce jeszcze na początku trzeciej kwarcie goście szli z gospodarzami "łeb w łeb".
[ad=rectangle]
- Zdecydowanie należą nam się brawa za walkę w tym meczu. Walczyliśmy z faworytem przez całe spotkanie i widać, że wyciągamy wnioski z poprzednich meczów. Uczymy się na błędach, choć oczywiście Turów ma lepszych graczy i wygrał to spotkanie - powiedział po ostatniej syrenie trener Wikany Startu, Paweł Turkiewicz.
Do przerwy gospodarze prowadzili tylko 49:42, a po serii punktowej lublinian na tablicy świetlnej w PGE Turów Arenie pokazał się rezultat remisowy. I wówczas doszło do katastrofy w grze beniaminka.
- Najpierw doprowadziliśmy do remisu 49:49, a następnie straciliśmy z rzędu 17 punktów. To już drugi taki nasz przypadek, bo wcześniej w meczu z Rosą zanotowaliśmy mniej więcej podobną serię, chyba 0-15. Mieliśmy pozycje do rzutu, ale nie trafialiśmy. W ataku był chaos, brakowało nam skuteczności, co Turów skrzętnie wykorzystał - dodał opiekun Wikany Startu.
Pomimo przegranej, Turkiewicz jest zadowolony z ambitnej gry swoich zawodników. - Były momenty, kiedy to my nadawaliśmy ton grze, w pewnym momencie notując nawet serię 10:0 (pod koniec drugiej i na początku trzeciej odsłony, od stanu 39:49 do wspomnianego remisu - przyp. M.F.). Cieszę się z tego, że w zdobywanie punktów włączyło się kilku graczy i zdobycze w ataku rozłożyły się równomiernie - komentował trener.