Przed pojedynkiem oba zespoły miały na swoim koncie komplet wygranych. Już sam ten fakt zapowiadał spore emocje. Ponadto torunianki również dysponują kilkoma wybijającymi się w skali ligi zawodniczkami, więc ich potencjał przynajmniej teoretycznie pozwalał wiązać nadzieje, że miejscowe zdołają zagrozić krajowemu potentatowi.
Do przerwy podopieczne Elmedina Omanicia długimi fragmentami legitymowały się nawet prowadzeniem. Odważnie poczynały sobie Lorin Dixon i Joanna Walich, czyli te koszykarki, które już we wcześniejszych kolejkach stanowiły o obliczu teamu. Krakowianki zaś grały poniżej własnych możliwości. - Wówczas ewidentnie nie mogliśmy złapać odpowiedniego rytmu. Sądzę iż brakowało sportowej agresji oraz koncentracji. Dopiero druga połowa odmieniła sytuację - komentuje opiekun Wisły, Stefan Svitek.
W trzeciej kwarcie kibice rzeczywiście zobaczyli inne oblicze wicemistrzyń Polski. Znacznie zacieśniły one obronę, a dodatkowo przemyślanie konstruowały akcje pod koszem oponenta. Efekty takie działanie przyniosło znakomite. Niewielka strata została odrobiona i bliżej upragnionego sukcesu znajdował się wielokrotny złoty medalista ekstraklasy. - Tamta "ćwiartka" wypadła bardzo dobrze. Defensywa była szczelniejsza. Ponadto wreszcie zaczęliśmy trafiać - zdaje się potwierdzać słowacki szkoleniowiec.
Później jego ekipie nic już nie zagroziło chociaż wspominana Dixon czy Talia Caldwell próbowały wręcz indywidualnie ratować położenie kolektywu. - Oczekiwaliśmy, że toruńska drużyna zawiesi wysoko poprzeczkę i tak się stało. My zdecydowanie za często pozwoliliśmy jej rzucać z pola trzech sekund. Sami też podarowaliśmy jej kilka prezentów. Mówię o stratach. Bez wątpienia te czynniki muszą ulec poprawie.
Dzięki środowemu triumfowi Wisła pozostaje niepokonana i z ośmioma punktami przewodzi ligowej hierarchii. W niedzielę tę passę spróbuje przerwać bydgoskie Artego, które przyjedzie pod Wawel.