Michał Fałkowski: Czujesz się liderem zespołu? W każdym meczu jesteś najlepiej punktującym zawodnikiem drużyny...
Corsley Edwards: Tak, myślę, że jestem liderem Anwilu. Trener wielokrotnie mówi mi, że często mam brać na siebie odpowiedzialność za wynik drużyny. Nie boję się więc brać piłkę i próbować powiększać konto punktowe Anwilu. Wydaje mi się, że jak do tej pory wychodzi to nieźle.
Gdzieś obiło mi się o uszy takie stwierdzenie, że bez Corsleya Edwardsa Anwil straciłby jakieś 30 procent swojej wartości w ataku...
- Nie wiem czy tak by było, ale to wszystko można zawrzeć się w jednym zdaniu - jestem w dobrym miejscu o dobrym czasie. Umiem ustawić się pod koszem, umiem zagrać skutecznie przeciwko jednemu obrońcy, drugiemu, umiem zagrać w lewo, w prawo. I po prostu muszę dostać dobre podanie. Wtedy można mówić, że jestem w dobrym miejscu i o dobrym czasie i mam okazję zdobyć proste punkty.
W pierwszej kwarcie meczu z Polpharmą prowadziliście już różnicą osiemnastu punktów. Na przerwę schodziliście jednak mając tylko sześć oczek zaliczki, a po zmianie stron był nawet remis i dopiero w ostatnich minutach przechyliliście szalę na swoją korzyść. To było dziwne spotkanie...
- Bardzo dziwne. I bardzo ciężkie. A wszystko dlatego, że Polpharma zdecydowała się grać strefą przez całe czterdzieści minut tego meczu. To szalone! Dawno nie spotkałem się z tym, by jedna drużyna grała przez cały mecz tym samym ustawieniem. Tymczasem oni grali cały czas strefą i zmieniali koncepcję tylko wewnątrz tego systemu. Jednakże my wiedzieliśmy, że będą tak grać, bo przed meczem zrobiliśmy dobry skauting. Stąd wiedzieliśmy jak mamy się poruszać, jak mamy maksymalnie rozszerzać tę strefę w taki sposób, by później mieć jak najwięcej miejsca do rzutu.
Ta strefa Polpharmy momentami przypominała jednak szwajcarski ser...
- Może i tak, bo zwłaszcza w pierwszej kwarcie robiliśmy w ataku właściwie wszystko, co chcieliśmy. Z drugiej jednak strony potem stanęli bardzo twardo w obronie. To było dziwne spotkanie...
Po pierwszej kwarcie uwierzyliście, że jest już po meczu?
- Nie, na pewno nie. Koszykówka to gra pościgów. Jedna drużyna robi przewagę, drugą ją goni, po chwili dochodzi i albo zaczyna budować swoją własną zaliczkę, albo tamta się przełamuje i mimo wszystko wygrywa, czasami wysoko. Dlatego po pierwszej kwarcie na pewno nie myśleliśmy sobie, że już jest po wszystkim.
To jak w takim do tego doszło, że w drugiej kwarcie Polpharma odrobiła prawie całą stratę?
- To był właśnie jeden z tych pościgów, o których mówiłem (śmiech). A tak poważnie - myślę, że mieliśmy problemy z atakiem. Nie bardzo wiedzieliśmy jak mamy zagrać w ofensywie, żeby oni pogubili się w obronie. W drugiej kwarcie ich strefa była bardzo kombinacyjna i mieliśmy z nią sporo problemów. Nie sądzę byśmy mieli jakiekolwiek problemy z koncentracją, a już na pewno nie można mówić o tym, że zlekceważyliśmy rywala i uznaliśmy, że jest już po meczu.
Ale w koszykówce bardzo często zdarza się sytuacja, w której jedna drużyna traci kontrolę nad meczem, dlatego, że wygrywa w pewnym momencie zbyt wysoko. Może po prostu poczuliście się zbyt pewnie?
- Tak, to już jest lepsze określenie. Na początku meczu zrobiliśmy sobie sporą przewagę, którą stale powiększaliśmy i chyba rzeczywiście w pewnym momencie poczuliśmy, że będziemy grać tak całe spotkanie. W szatni jednak powiedzieliśmy sobie, że zaczynamy mecz od nowa i nie patrzymy na tablicę wyników.
Czy ostatnie trzy zwycięstwa oznaczają, że Anwil znalazł wreszcie swój rytm?
- Tak, myślę, że znaleźliśmy swój rytm gry i to naprawdę dobry rytm. Ja byłem dzisiaj liderem punktowym, ale przecież inni równie ciężko pracowali na ten sukces. Każdy starał się robić to, co umie najlepiej i zespołowo zagraliśmy na naprawdę wysokim poziomie. Na przykład John Allen jak zwykle zagrał bardzo wszechstronnie, "Szubi" (Krzysztof Szubarga - przyp. M.F.) bardzo skutecznie rozgrywał i trafił kilka trójek, a Lukas (Łukasz Majewski) bardzo dobrze bronił. Każdy więc dał coś od siebie.
Co było kluczem do wygranej nad Polpharmą?
- Zdecydowanie obrona. Chcieliśmy sprawić, aby rywale rzucili nam jak najmniej punktów. Myślę, że udało nam się zatrzymać szybkie przechodzenie z obrony do ataku Polpharmy, co dotychczas wydawało się ich dobrą stroną. Dobrze grało nam się także pod tablicami i myślę, że właśnie to było tym czynnikiem, który zadecydował o naszym zwycięstwie. W obronie wykonaliśmy kawał dobrej roboty.
26 punktów i 10 zbiórek to twoje pierwsze double-double w tym sezonie. Środkowi Polpharmy nie byli zbyt wymagającymi rywalami...
- Nie byli, to fakt, ale ogólnie jako zespół nie mieliśmy problemów z defensywą Polpharmy, bo w tym przypadku nie możemy mówić o jakiejkolwiek rywalizacji indywidualności, stąd, że goście kryli strefą. Raz miałem do czynienia z ich środkowym, innym razem podwajał mnie skrzydłowy, a czasami nawet obrońca. Moja dobra gra to przede wszystkim efekt dobrej koncepcji drużyny.
Wydaje się, że drużyna już w stu procentach otrząsnęła się po katastrofalnej porażce w Łodzi...
- Tak. Tamten mecz był... nawet nie wiem jak to określić. Pamiętam jak wszyscy nie mogliśmy się go doczekać. Po tygodniach treningów, żmudnych ćwiczeń, gier kontrolnych, po ostrym okresie przygotowawczym mieliśmy wreszcie zagrać o punkty. I chyba byliśmy trochę za bardzo podekscytowani tamtym spotkaniem i skończyło się jak się skończyło. Teraz jednak wygraliśmy trzy mecze z rzędu i jesteśmy na dobrej drodze by piąć się coraz wyżej. Sezon jest długi i jeszcze niejedno zwycięstwo przed nami.