Miało być inaczej. Gortat: To kompromitacja

Getty Images / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Marcin Gortat wspomina, że trzykrotnie miał w swojej karierze sytuację, że nie od razu mógł dostać swój numer. Opowiada, co zrobił, aby go pozyskać i co może czekać Lewandowskiego, który obecnie gra w Barcelonie z "12".

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Głośno na temat numeru koszulki Roberta Lewandowskiego, który w Barcelonie nadal nie występuje z "9". Ostatnio dwukrotnie wybiegł z numerem "12". Zamieszanie ogromne. Wiem, że pan też kiedyś tego doświadczył i doskonale rozumie, co teraz dzieje się wokół polskiego napastnika.

Marcin Gortat, były zawodnik klubów NBA i reprezentacji Polski: To prawda, sam byłem w takiej sytuacji w trzech klubach NBA: Phoenix, Waszyngtonie i Clippers. Rozumiem sytuację Roberta Lewandowskiego i jego mocnego brandu "RL9". To jest pewnego rodzaju zmora zawodnika, gdy buduje swój brand na inicjałach i numerze. Robert musi coś wymyślić. Albo odkupić ten numer, albo poczekać cierpliwie na zmiany.

U mnie w dwóch na trzy sytuacje skończyło się to po mojej myśli. W Waszyngtonie Francuz Kevin Séraphin - po roku - odszedł do innej drużyny i mogłem przejąć "13". W Clippers musiałem odkupić numer od młodszego kolegi. W Phoenix takiej możliwości nie było, bo legenda Steve Nash grał z "13". Nie było szans na to, by mi ten numer oddał.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: popis nowej gwiazdy Barcy. Tak się przywitał z fanami

Jak pan ocenia transfer Roberta Lewandowskiego do FC Barcelony?

To epokowe wydarzenie. To nowy rozdział w życiu Roberta. Wiem, że on i jego rodzina cieszą się z faktu, że będą w Hiszpanii. To świetne miejsce do gry i życia. Choć należy pamiętać, że La Liga to znacznie silniejsza liga. To będzie wielki test dla niego, taki sprawdzian w wieku 33 lat. Do tego dochodzi kwestia aklimatyzacji kulturowej i językowej. Jestem jednak przekonany, że sobie poradzi, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. To najlepszy napastnik na świecie. Nie ma co ukrywać, że transfer do Barcelony to ogromny skok pod względem marketingowym, wizerunkowym i PR-owym. Choć sam klub z Katalonii jak na razie mocno się ośmieszył...

Pije pan do sposobu prezentacji Roberta Lewandowskiego?

Tak. To była kompromitacja. Zgadzam się ze słowami Dudka, który powiedział wprost, że to on miał lepszą prezentację w Realu niż Lewandowski w Barcelonie.

Czy można porównać grę w Barcelonie do gry na przykład w takim Los Angeles Lakers? Mówię o kwestiach marketingowych i wizerunkowych.

To świetne porównanie! Na przykładzie NBA można byłoby to tak podsumować: Robert odchodzi z Milwaukee czy Pistons i trafia do wielkiej aglomeracji w postaci Nowego Jorku, Florydy czy Kalifornii. To ogromny rynek z wielką bazą kibiców. Robert zyskuje marketingowo i wizerunkowo. Rośnie też prestiż jego brandu "RL9". Będzie bardziej rozpoznawalny, mocno poprawią się zasięgi.

Złożył mu pan już gratulacje? Jesteście na co dzień w kontakcie?

Oczywiście, że złożyłem mu gratulacje. Wysłałem mu długiego sms-a. Na naszych oczach tworzy się piękna historia. Jesteśmy w kontakcie, raz na jakiś czas wysyłamy do siebie wiadomości. Ostatnio dłużej rozmawialiśmy po meczu reprezentacji Polski. Więcej rozmawiam z jego menedżerami, ochroną. Dobrze się znamy, mamy stały kontakt.

W kontrakcie można sobie zapisać grę z danym numerem na koszulce?

W kontraktach NBA nie można było tego zrobić w sposób bezpośredni. Jest taka niepisana reguła, że młodszy kolega powinien odstąpić numer starszemu zawodnikowi. W Clippers miałem do czynienia z pierwszoroczniakiem, więc sytuacja była prosta. Choć musiałem za to zapłacić.

Tam mówiło się o kwocie 50 tys. dolarów. Tak stanęło?

Gdybym się uparł, to menedżerowie by wymusili na nim oddanie tego numeru. Ale by mieć dobre relacje w zespole, szefostwo klubu i trenerzy powiedzieli wprost: "Dogadajcie się, ustalcie warunki". Stanęło na kwocie 10 tys. dolarów i koszulce... Cristiano Ronaldo, którą miał mi zorganizować Wojciech Szczęsny. Do dzisiaj ta koszulka do mnie nie dotarła. Jeśli kiedyś spotkam Jeremy'ego Robinsona, to on na pewno odezwie się do mnie w tej sprawie.

W Phoenix Suns podszedł pan kiedyś do Nasha z pytaniem: "Oddasz mi numer 13"?

Co miesiąc chodziłem do niego z takim pytaniem. Mówiłem mu: "Dogadajmy się, dam ci kasę, dorzucę do tego mnóstwo sałatek, bo on był wegetarianinem". Za każdym razem była odmowa. Nie było szans, bo on w Phoenix był prawdziwą legendą.

W Phoenix grał pan z numerem "4". Skąd taki pomysł?

Po prostu z tym numerem grał mój koszykarski mentor Sasha Obradović. Dla mnie był wielkim autorytetem i decydując się na grę z "4" chciałem podkreślić jak ogromny wpływ na mnie, mój rozwój i przebieg mojej kariery miała jego osoba.



Zobacz także:
Filip Dylewicz: Kończę. Nie jestem legendą
Duża podwyżka cen karnetów! Znamy stanowisko Anwilu Włocławek
"Anwil? To był win-win". Wiemy, kto z Polski zagra w rozgrywkach ENBL!
Nowa gwiazda polskiej ligi? Ekspert nie ma wątpliwości

Źródło artykułu: