Karateczka, która nie ma sobie równych na świecie. Zwariowane życie Justyny Marciniak

Zdjęcie okładkowe artykułu: Facebook / Edyta Girgiel
Facebook / Edyta Girgiel
zdjęcie autora artykułu

Zdobyła w karate wszystkie możliwe tytuły w kraju i na świecie. Jest wielką gwiazdą tej dyscypliny, jednak nie lubi oglądać swoich medali. - Zawszę patrzę do przodu - przekonuje Justyna Marciniak w rozmowie z WP SportoweFakty.

W tym artykule dowiesz się o:

Jako mała dziewczynka wymykała się na treningi bez wiedzy rodziców. Gdy dowiedzieli się, że ich córka trenuje karate, byli wściekli. Dziś są z niej dumni. W październiku obroniła indywidualny tytuł najlepszej karateczki na świecie, jest pięciokrotną mistrzynią świata, dziesięciokrotną mistrzynią Europy i multimedalistką mistrzostw Polski. Pewna siebie i wiecznie uśmiechnięta dziewczyna, która dzięki swojej determinacji weszła na szczyt i teraz motywuje innych.

Z Justyną Marciniak spotkaliśmy się w Akademii Karate Tradycyjnego na warszawskim Gocławiu. Opowiedziała nam o swojej karierze, trenowaniu swoich następców, a także o tym, dlaczego karate to coś więcej niż sport. Bo dla niej to całe życie.

WP SportoweFakty: Małe, dziewięcioletnie dziewczyny najczęściej bawią się lalkami, grają w klasy, pani wolała karate. Dlaczego? - Sport miałam we krwi i był wokół mnie od zawsze. Poza tym, wolałam towarzystwo chłopców, którzy w późniejszym czasie byli moimi sparingpartnerami na macie. Byłam bardzo energiczną dziewczyną, która potrzebowała wyzwań i szukała swojej drogi. Jako dziecko miałam aspiracje artystyczne: malowałam, tańczyłam i śpiewałam, ale brakowało mi w tym chyba adrenaliny. Na karate trafiłam dzięki starszej siostrze. Z resztą to taka rodzinna tradycja, ponieważ większość moich bliskich to także sportowcy.

Czy dorastanie było wymagającym czasem? W młodym wieku pokus jest wiele, a gdy rówieśnicy wykorzystywali wolny czas, pani musiała regularnie chodzić na treningi. - I chodziłam na treningi, to zawsze był dla mnie priorytet. W podstawówce bywało różnie bo nie każdy z moich rówieśników rozumiał, że poza szkołą mam jeszcze inną pasję. Potem to się zmieniło i niezależnie od pokus sport zawsze był dla mnie na pierwszym miejscu. Ale to nie znaczy że nie miałam znajomych, wręcz przeciwnie! Miałam ich sporo i świetnie czułam się w organizacji wspólnego czasu. Znajdowałam czas na wszystko, na przyjaźnie, imprezy i dobrą zabawę. Wszystko jednak w granicach rozsądku, bo na drugi dzień czekam mnie trening.

ZOBACZ WIDEO: "Złote Kolce" dla złotej Anity Włodarczyk (Źródło: TVP S.A.)

{"id":"","title":""}

Rozumiem, że po pewnym czasie rodzice w końcu przekonali się do tego wyboru? - Po prostu zauważyli, że są z tego korzyści. Że potrafię połączyć sport ze szkołą, bo moje oceny nie były najgorsze, że robię coś więcej niż moi znajomi ze szkoły. Już w wieku 16 lat sama się utrzymywałam, później wyprowadziłam się z domu, skończyłam studia i ze wszystkim sobie radziłam sama.

Radziła pani sobie nie najgorzej też na macie. Na koncie pięć tytułów mistrzyni świata, dziesięć mistrzostw Europy, w dorobku Puchary Świata, Puchary Europy, 26 złotych medali mistrzostw Polski. Są to osiągnięcia wybitne, szczególnie, że wszystkie tytuły zostały zdobyte w różnych konkurencjach karate. - Dokładnie. Teraz trochę o tych konkurencjach. Kata jest to układ z wyobrażonym przeciwnikiem, który jest świetnym uzupełnieniem naszego treningu i prowadzi do kumite, czyli do samej walki bezpośredniej z rywalem. Trzecią konkurencją jest fuko-go, czyli połączenie dwóch poprzednich. A więc jeśli wygrywasz układ, to w kolejnej rundzie już toczysz walkę. Tych medali na pewno jest sporo, ponadto jestem jedyną zawodniczką która zdobyła mistrzostwo Polski we wszystkich możliwych konkurencjach - indywidualnych i drużynowych.

Trenuje pani karate z sukcesami od 20 lat. Utrzymanie się na tak wysokim poziomie jest na pewno trudniejsze, niż samo wdrapanie się na szczyt. - Zdecydowanie. Najciężej jest obronić tytuł. Wygrać turniej raz, czy nawet zdobyć mistrzostwo Europy może się ''przydarzyć'' każdemu. Ja w tym roku obroniłam mistrzostwo świata sprzed dwóch i sprzed czterech lat. Zdaje sobie sprawę, że to kolosalny sukces i te tytuły dają mi niesamowitą energię i napędzają do dalszego rozwoju, także w innych dziedzinach. No właśnie, bierze pani udział także w sesjach zdjęciowych i kampaniach reklamowych? - Pewnie! Lubię czuć się kobietą, uwielbiam seksowne lub eleganckie sukienki, buty na obcasach, makijażystki lubią moją twarz. Na zdjęciach pokazuję swoje inne oblicze i zmieniam się jak kameleon - stąd angaże w kampaniach. To zaprzeczenie stereotypu, że kobieta która trenuje nie może być kobieca i delikatna.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że karate to coś więcej niż sport, to kręgosłup moralny. - Oprócz tego, że jestem czynną zawodniczką, to także jestem trenerem. Przede wszystkim dzieci, ale miałam też możliwość przygotowywania najlepszych polskich juniorów i kadetów do mistrzostw świata jako trenerka kadry narodowej. Powołanie trenera opiera się na tym, żeby coś przekazać drugiej osobie. Nie tylko przyjść, odbębnić trening i wyjść ale także przekazać pewne wartości. Gdy ja byłam mała, to właśnie mój trener to zrobił. Teraz ja staram się kontynuować tradycję i na tym opiera się fundament karate.

Czy musiała pani wykorzystywać kiedyś swoje umiejętności poza matą? - Zawsze staram się unikać podobnych sytuacji, ale było kiedyś takie jedno zdarzenie. Doszło do niego w centrum Lublina, na bardzo ruchliwej ulicy. Wraz z koleżanką zostałyśmy zaatakowane przez siedmiu mężczyzn, którzy na dodatek byli pod wpływem środków odurzających. Zaczęli obrażać moją koleżankę i stanęłam w jej obronie. Rzucili się na mnie wszyscy na raz. Było pełno ludzi, nikt nie zareagował.

Siedmiu mężczyzn na jedną dziewczynę? - Tak. Ale czterech z nich chyba tego później żałowało. Nie zdołali nas okraść i najlepsze jest to, że to ja mogłam być oskarżona! Najważniejsze, że z przyjaciółką wyszłyśmy z tego cało, to był pierwszy i ostatni raz.

Karate nie jest w naszym kraju medialnym sportem, a z tego względu pewnie i pieniądze za sukcesy nie są największe. - Na pewno w Polsce bardziej opłaca się być celebrytą niż sportowcem. Żeby cały czas otrzymywać stypendium, trzeba mieć wyniki sportowe. Jednak nawet w takiej sytuacji, gdy co roku zdobywa się złote medale z międzynarodowych imprez, jak ja od dziesięciu lat, to stypendia nie są do końca zależne od nas. Nawet kilka dni temu byłam u marszałka województwa w Lublinie i usłyszałam, że gdyby karate było dyscypliną olimpijską, to byłabym sławna i bogata. Jestem bardzo pozytywnie nastawiona do świata. Karate to dla mnie przygoda życia. [nextpage]Czas na pytanie filmowe. Czy oglądała pani film "Creed"? Jeśli Pani idolem był przez pewien czas bohater filmu "Rocky", to zakładam, że tak. - A czemu pan pyta? Pada w nim takie zdanie: "Najtrudniejszy przeciwnik to ten, którego widzisz w lustrze". Wiem, że to stwierdzenie bardzo pani bliskie. - Teraz mnie pan zszokował, bo film na pewno oglądałam, ale nie skojarzyłam tej sceny. Ale tak, jak najbardziej się z tym zgadzam. Miałam taką sytuację na ostatnich mistrzostwach świata w Krakowie, gdzie przed walką było duże zamieszanie, kibice chcieli sobie robić zdjęcia i rozmawiać, a potrzebowałam wyciszenia. Poszłam do szatni, założyłam słuchawki na uszy i stanęłam przed lustrem. Rozmowa w myślach z samym sobą bardzo mi wtedy pomogła. Przecież wszystkie blokady jakie mamy w życiu, wynikają z tego co mamy w głowie. Bariery myśleniowe trzeba przełamywać. Jestem pewna że zagrałabym tę scenę tak świetnie, jak Michael B. Jordan (śmiech).

Bierze pani z życia 100 procent. Własne treningi pochłaniają dużo czasu, a ponadto trenuje pani dzieci, prowadzi bloga (justynamarciniak.pl), daje ludziom porady żywieniowe, do tego dochodzą różne akcje promocyjne. Czy jest w tym wszystkim czas na sen? Bo o życiu prywatnym nawet nie wspominam. - Moje życie jest na pewno bardzo zwariowane. Z reguły robię kilkanaście rzeczy na raz, ale jeżeli już się czegoś podejmuje, to robię to perfekcyjnie. Na pewno tych spraw jest sporo, bo oprócz treningów jest mój blog, gdzie doradzam ludziom nie tylko w prowadzeniu sportowego trybu życia, ale też w zdrowym odżywianiu.

No właśnie, skąd taka aktywność właśnie w kwestii zdrowego odżywiania? - Ma to związek z tym, co przydarzyło mi się w 2012 roku na mistrzostwach świata w Brazylii. Po tych zawodach przyrzekłam sobie, że za dwa lata na MŚ w Łodzi zdobędę złoty medal. Właśnie wtedy zaczęłam się zdrowo odżywiać, stosować diety i zauważać dzięki temu kolosalną poprawę w mojej sylwetce i formie. Jestem przekonana, że dzięki temu osiągnęłam swój cel. Zdobyłam fenomenalną formę i świetną figurę. Wtedy pojawiła się ta pasja do zdrowej diety. Przeprowadziłam się do Warszawy, skończyłam wiele kursów w tym kierunku i staram się pomagać ludziom, miedzy innymi przez Indywidualną Dietę on-line, którą można zamówić za pośrednictwem mojego bloga.

Chciałem jednak wrócić do trenowania najmłodszych. Co pani daje większą satysfakcję: własne sukcesy czy możliwość przekazania wartości dzieciom i śledzenie ich postępów w karate? - Karierę traktuję bardzo osobiście. Natomiast trenowanie dzieci daje mi poczucie, że mam misję. To jest super sprawa, gdy przychodzi do ciebie we wrześniu dziecko, które np. jest agresywne i przeklina, a w czerwcu rzuca ci się na szyję i mówi: "Proszę pani, ja kocham karate!". To jest największa satysfakcja i radość, jaką może czuć trener.

Dużo częściej ostatnimi czasy rodzice z różnych względów nie mają czasu dla swojego dziecka i przyprowadzają je na treningi z podświadomą prośbą: "Zrób coś z nim, bo my nie dajemy rady". W tym momencie trener musi coś z tym zrobić. Uczymy te dzieci dyscypliny, szacunku do innych. Kompletnie nie boję się takich wyzwań. Może dlatego że sama też miałam zawsze dużo energii.

Jak pani zdaniem wygląda popularność karate w Polsce? Znalazłem informację, że na tegorocznym turnieju we Wrocławiu pojawiło się blisko pół tysiąca dzieci. Wygląda na to, że potencjał w tym sporcie mamy bardzo duży. - To nic, na Pucharze Polski Dzieci pojawiło się ich blisko 1000, a oni już byli wyselekcjonowani spośród całości. Karate na pewno nie przebije piłki nożnej, jednak w tym momencie jest to trzecia dyscyplina sportu w Polsce, właśnie po futbolu i siatkówce, pod względem liczby osób je trenujących. Potencjał jest więc ogromny. Samo karate tradycyjne trenuje w naszym kraju około 60 tysięcy osób. Popularyzacja karate w naszym kraju przynosi też efekty. Na zeszłorocznych mistrzostwach Europy reprezentanci Polski wywalczyli aż 23 medale. To wynik imponujący, zwłaszcza porównując do innych, bardziej medialnych sportów. - To pokazuje, że polskie karate jest potęgą na świecie i warto częściej o nim mówić w mediach. Mamy się czym chwalić!

Napisała pani książkę, która ma już wkrótce pojawić się na rynku. Do kogo będzie ona skierowana? - Tak, Premiera książki "Karate nie tylko dla dzieci" planowana jest na grudzień. Jest w nim zawarta moja historia. Książka jest napisana łatwym językiem dla dzieci, jednak i dorośli wiele na niej skorzystają. Jest w niej dużo informacji technicznych i z pewnością wspomoże proces edukacji najmłodszych. Jest to pierwsza taka książka w Polsce! Ma ona inspirować ludzi, aby trenowali sport, nie tylko karate. Zwłaszcza pokazać dzieciom, że sport może zamienić ich życie we wspaniałą przygodę!

Z tego co wiem, ma pani doświadczenia w pisaniu. Nie jest łatwo napisać wywiad ze sobą. - Skąd wy to wszystko wiecie? No tak, już w szkole bardzo lubiłam pisać i niejednokrotnie pisałam wypracowania za kolegów i koleżanki. A wywiad? To śmieszna historia. Otrzymałam kiedyś maila od jednego z magazynów, jednak pytania były bez sensu i trochę z kosmosu. Odpisałam, że może sama sobie zadam pytania i sama na nie odpowiem. Tak zrobiłam i powstał podobno bardzo fajny wywiad. Został opublikowany słowo w słowo i gazeta była zadowolona. Dzięki temu nawiązałam współpracę z tym magazynem, dla którego dziś piszę artykuły zdrowotne i treningowe z mojego fit bloga, które regularnie się ukazują, więc jest super.

Jakie ma pani plany na 2017 rok? - Na pewno wiele osób chciałoby, żebym wystartowała w przyszłorocznych ME, choć pewnie tyle samo osób by nie chciało. Ale ja już nie muszę nikomu na udowadniać, więc mogę skupić się na nowych wyzwaniach. Na pewno jeszcze będzie głośno o Justynie Marciniak!

Rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński

Źródło artykułu: