F1. Koronawirus. Wyprzedaż akcji trwa w najlepsze. Formuła 1 straciła już 2,6 mld dolarów

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: wyścig F1 na Monzy
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: wyścig F1 na Monzy

MotoGP przełożyło już cztery wyścigi nowego sezonu, Formuła E - trzy. Za to Formuła 1 odwołała jedynie Grand Prix Chin i nic sobie nie robi z pandemii koronawirusa. Za to wśród inwestorów trwa panika. Akcje F1 są tanie jak nigdy wcześniej.

W tym artykule dowiesz się o:

Od środy Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) traktuje koronawirusa jako pandemię, co oznacza, że choroba rozprzestrzeniła się na cały świat i stanowi realne zagrożenie dla ludzi na wszystkich kontynentach. W tej sytuacji nie dziwią ruchy kolejnych państw, które zamykają szkoły, zakazują imprez masowych, itd.

Koronawirus wywołuje też panikę na giełdzie. Od kilku dni trwa wyprzedaż akcji, a kursy świecą się na czerwono. Dotyka to też Formułę 1, która za sprawą spółki-matki Liberty Media, notowana jest na amerykańskim NASDAQ.

W szczytowym momencie, 22 stycznia, jedna akcja F1 warta była 48,53 dolara. W środę (11 marca) już tylko 28,61 dolarów. Koronawirus sprawił, że w niespełna dwa miesiące jedna akcja królowej motorsportu potaniała o prawie 20 dolarów.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

F1 już pobiła rekordowo niski poziom z 2015 roku, gdy za jedną akcję płacono 28,75 dolara. Od końcówki stycznia jej wartość skurczyła się o 2,6 mld dolarów. Gdy w roku 2017 dochodziło do przejęcia królowej motorsportu przez Liberty Media z rąk Berniego Ecclestone'a, wartość Formuły 1 szacowano na nieco ponad 8 mld dolarów. To pokazuje jak duża jest skala kryzysu.

Formule 1 nie pomógł nawet fakt, że ogłosiła w ostatnich dniach wieloletni kontrakt sponsorski z firmą Aramco, która jest potentatem na rynku paliwowym. To kolejny krok ku organizowaniu Grand Prix Arabii Saudyjskiej, za które ten kraj ma rocznie płacić kilkadziesiąt milionów dolarów. Zanim jednak do tego dojdzie, trzeba żyć tu i teraz.

Inwestorom trudno się dziwić, bo koronawirus uderza w sport. Istnieje ryzyko, że F1 będzie musiała odwoływać albo przekładać kolejne wyścigi. Już samo odwołanie Grand Prix Chin to dla niej strata rzędu 40 mln dolarów. W przypadku rezygnacji z większej liczby rund konieczne też będzie renegocjowanie umów ze sponsorami i telewizjami, a to też przełoży się na gorsze wyniki finansowe.

Problemy F1 są znacznie większe niż w konkurencyjnym MotoGP czy Formule E, bo mowa o większych pieniądzach. Sam koszt budowy motocykla fabrycznego w MotoGP to ledwie 3,5 mln dolarów. W królowej motorsportu stworzenie bolidu, i to nie uwzględniając wielomiesięcznych prac rozwojowych, to co najmniej 20 mln dolarów.

Formuła 1 musi mieć nadzieję, że sytuacja z koronawirusem unormuje się do maja, kiedy to rywalizacja ma powrócić na Stary Kontynent. Europejska część sezonu ma potrwać do pierwszego tygodnia września. Przy obecnych restrykcjach niemożliwe byłoby rozegranie wyścigów m.in. w Hiszpanii, Włoszech, Francji czy Austrii.

Kryzys dotknął F1 i Liberty Media w najgorszym możliwym momencie. Firma od 2017 roku konsekwentnie inwestowała w obszary zaniedbane przez Ecclestone'a. Postawiła odważnie na esport, media społecznościowe, podpisała nawet umowę z Netfiiksem na produkcję serialu o kulisach wyścigów i docierała do nowych kibiców. Wszelkie czynniki wskazywały na to, że Formuła 1 rośnie. Aż nagle przyszedł koronawirus.

Czytaj także:
Raikkonen nie bagatelizuje ryzyka spowodowanego koronawirusem
F1 nie może organizować wyścigów bez kibiców

Źródło artykułu: