Międzynarodowa Federacja Samochodowa w XXI wieku narzuciła na zespoły rywalizujące w Formule 1 znaczące limity dotyczące użycia jednostek napędowych. Przed obecnym sezonem każdy kierowca miał do dyspozycji ledwie cztery silniki spalinowe, podczas gdy na początku ery turbodoładowanych jednostek V6, był to limit pięciu motorów.
W 2018 roku liczba ta spadnie do ledwie trzech silników. Szefowie kilku ekip już biją na alarm, podając za przykład tegoroczną kampanię, w trakcie której kierowcy korzystający głównie z zawodnych silników Hondy i Renault, zmuszani byli do użycia ponad regulaminowej liczby elementów układu napędowego, a co za tym idzie znaczących kar cofnięcia na starcie za przekroczenie limitu.
Christian Horner z Red Bull Racing zdradził, że podczas ostatniego spotkania Grupy Strategicznej austriacki zespół był po stronie głosujących za utrzymaniem obecnego limitu. Sprzeciw zgłaszało m.in. Ferrari, które było za zmianami.
- Według mnie to absolutne szaleństwo - powiedział Horner. - W tym roku musieliśmy użyć zdaje się sześciu silników, by dojechać do ostatniego wyścigu. Ograniczenie ich liczby do trzech jest bezmyślne. Nie ma w tym żadnej oszczędności, jako, że jednostki te i tak są żyłowane na hamowni.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob prezesem Polonii? "To musi być poważna propozycja, bo na niepoważne rzeczy nie mamy czasu"
Szef RBR zwraca uwagę przede wszystkim na fakt, jak bardzo ucierpi na tym całe widowisko, jeśli przez ograniczenie limitu zostanie zwiększona liczba kar dla kierowców. W najgorszym wypadku może to nawet zdecydować o wyniku mistrzostw.
- Wątpię, by ktokolwiek chciał doprowadzić do sytuacji, w której o tytule decyduje ostatni wyścig i kwestia przyznania kar za użycie nowej jednostki napędowej - powiedział Horner. - Chcemy oglądać kierowców przede wszystkim na torze. Naturalnie jednak rozumiemy potrzebę ograniczenia kosztów. Według mnie limit pięciu silników na sezon składający się z 21 wyścigów jest o wiele bardziej logiczny - podsumował.