Pay-driverzy zmorą Formuły 1. Talent Roberta Kubicy przegra z pieniędzmi?

PAP/EPA /  	XPB Images/Press Association Ima / Na zdjęciu: Robert Kubica na Hungaroringu
PAP/EPA / XPB Images/Press Association Ima / Na zdjęciu: Robert Kubica na Hungaroringu

Znamy już większość składów zespołów Formuły 1 na sezon 2018. Do obsadzenia zostały już tylko miejsca w Toro Rosso, Sauberze i Williamsie. O ich podziale niekoniecznie zadecyduje talent. Liczyć się mogą za to pieniądze wpłacone przez kierowców.

W tym artykule dowiesz się o:

W czołowych zespołach Formuły 1 nie ma miejsca dla pay-driverów. Takie ekipy jak Mercedes, Ferrari czy Red Bull Racing dysponują na tyle potężnymi budżetami, że nie muszą wspomagać się dodatkowymi środkami w postaci kierowców z pełnym portfelem.

Co innego, jeśli chodzi o słabsze ekipy. W 2008 roku tylko Adrian Sutil zaliczany był do grona kierowców płacących za swoje starty. Teraz to grono rozrosło się do kilku, a co za tym idzie, trzeba płacić coraz więcej. Pastor Maldonado, gdy jeszcze rywalizował w F1, zapewniał swoim ekipom wsparcie na poziomie 45 mln funtów. Bruno Senna wpłacał ekipom 12 mln funtów.

Kuriozalnie wygląda sytuacja chociażby w Sauberze. Ferrari bardzo chętnie uczyniłoby ze szwajcarskiej ekipy team juniorski. Wtedy startowaliby w niej Antonio Giovinazzi i Charles Leclerc. Tyle, że Sauber jest mocno powiązany kapitałowo ze Szwedami. Grupa tamtejszych miliarderów opłaca starty Marcusa Ericssona i chce, by podobnie było w roku 2018.

Nie jest też tajemnicą, że za swoje starty w Williamsie płaci Lance Stroll. 18-latek ma bogatego ojca, Lawrence'a. Do tematu F1 podszedł jednak na poważnie. Zakupił dodatkowe silniki od Mercedesa, organizuje synowi testy pojazdem z 2014 roku, zaś do budżetu brytyjskiej ekipy wpłaca 30 mln euro rocznie. I to powoli zaczyna przynosić efekty. Stroll, początkowo wyszydzany przez ekspertów związanych z F1, ma na swoim koncie 28 punktów. Niewykluczone, że na koniec sezonu będzie skuteczniejszy od bardziej doświadczonego partnera z zespołu, Felipe Massy.

ZOBACZ WIDEO Jacek Kasprzyk: Trener De Giorgi nie widział swojej winy, tego mi zabrakło

Świadomi problemu z pay-driverami są włodarze F1. - Powinniśmy mieć na starcie dwudziestu najlepszych kierowców na świecie, a tak naprawdę w słabszych ekipach ważniejsze od talentu są kwestie komercyjne i to jakich sponsorów przynosi zawodnik - mówił w marcu Ross Brawn, który obecnie odpowiada za stronę sportową w F1.

Problemem F1 jest, że startuje w niej ledwie dwudziestu zawodników, więc niektórzy pay-driverzy pojawiają się i równie szybko znikają. Za chwilę nikt nie będzie pamiętać, że w królowej motorsportu startowali tacy zawodnicy jak Felipe Nasr, Charles Pic, Will Stevens czy Rio Haryanto.

- Koniec końców każdy zespół chce poprawić swoje osiągi. Czasem zrobi to szybciej i lepiej, gdy zatrudni kierowcę, który ma wsparcie sponsorów, niż gdy postawi na zawodnika bez sponsoringu. Wtedy po prostu nie będzie miał środków, by rozwijać samochód - mówił przed laty Otmar Szafnauer, dyrektor operacyjny zespołu Force India, który od początku stawia na kierowców mających wsparcie bogatych firm.

Z pay-driverem zetknął się też w sezonie 2010 Robert Kubica. Wtedy jego partnerem w Renault był Witalij Pietrow, który był pierwszym Rosjaninem w F1. Był, bo wpłacał spore kwoty do budżetu ekipy z Enstone (12 mln funtów). Francuzi borykali się wtedy z problemami finansowymi, więc kasa Pietrowa była dla nich zbawieniem. Żadne pieniądze nie zastąpią jednak wyników, więc rosyjskiego kierowcę oglądaliśmy w F1 tylko przez trzy sezony. Kubica zwracał wtedy uwagę, że należy też patrzeć na korzyści, jakie wnoszą kierowcy płacący za starty. Bez nich części zespołów prawdopodobnie nie byłoby w stawce, albo nie miałyby one środków na rozwój samochodu w trakcie trwania sezonu.

Być może, gdyby nie pay-driverzy, Polakowi byłoby teraz łatwiej wrócić do F1. Polak przymierzany jest do Williamsa, gdzie jedno miejsce okupuje Stroll, mający wsparcie finansowe ojca. Kandydatami do jazdy w brytyjskiej ekipie są też Marcus Ericsson i Jolyon Palmer. Każdy z nich może przynieść z sobą walizkę pełną pieniędzy. Szefom zespołów nie przeszkadza chociażby fakt, że Palmer zdobył punkty w dwóch wyścigach w ciągu dwóch lat. Dzięki temu, że Brytyjczyk płaci za swoje starty, jego kontrakt jest mocno zabezpieczony przed wcześniejszym zakończeniem współpracy.

- Już teraz mówi się o tym, że Palmer szuka miejsca na kolejny sezon w F1, a jego ojciec rozpoczął negocjacje z Williamsem. Jeśli przez to Kubica zostanie pozbawiony szansy powrotu do F1, mój poziom niechęci do Brytyjczyka mocno wzrośnie - mówi dziennikarz Juanjo Saez z hiszpańskiego "MotorLAT".

Coraz częściej dochodzi też do sytuacji, że sponsorzy chcą decydować o obsadzie drugiego miejsca w zespole. Brazylijskie media podawały ostatnio informację, że Lawrence Stroll wolałby, aby zespół nie podpisywał kontraktu z Robertem Kubicą, przedłużając w zamian współpracę z Felipe Massą. - Rodzina Strollów decyduje o przyszłości i obsadzie składu Williamsa. Tylko dlatego, że ma pieniądze. Przecież to jest chore. Jak to tak dalej będzie wyglądać, to F1 na tym straci - twierdzi Matthieu Delormeau z francuskiej stacji C8.

Na ostatnie wydarzenia wokół powrotu Kubicy do F1 miała jednak zareagować jedna z polskich firm paliwowych. Według doniesień Anthony'ego Rowlinsona z "F1 Racing", ma ona opłacić testy polskiego kierowcy za kierownicą Williamsa. Nie oznacza to jednak, że 32-latka można zacząć określać mianem pay-drivera. Zorganizowanie próbnych jazd na jednym z europejskich torów to wydatek rzędu kilkuset tysięcy euro, podczas gdy wykupienie sobie miejsca w jednej z ekip wymaga kwoty sięgającej w milionach.

Problem zaczynają też zauważać włodarze F1. Ross Brawn przed paroma miesiącami mówił w jednym z wywiadów, że należałoby pomyśleć o takim systemie finansowania startów, by mniejsze ekipy nie musiały stawiać na płacących kierowców.

Źródło artykułu: