Próba generalna przed Euro 2020 niczego nie wyjaśniła. Eksperci nie wiedzą, kto zagra przeciw Słowacji. Gorzej, jeśli nie wie tego także Paulo Sousa.
Z boiska w Poznaniu wiało marazmem. Robert Lewandowski znów - jak za najgorszych czasów naszej reprezentacji - nie dostawał dobrych podań, bo skrzydła tej drużyny były martwe. Szwankowało rozegranie. W ogóle Polacy wykreowali mało dogodnych sytuacji pod bramką rywala. Stałe fragmenty gry też wyglądały słabo, a warto pamiętać, że są one siłą reprezentacji Słowacji. Kilku zawodników - z Grzegorzem Krychowiakiem łącznie - wyglądało na przemęczonych. I co z tą wiedzą teraz począć?
Nie kupuję teorii o tym, że to była jedynie zasłona dymna przed Euro. Raczej widać, że portugalskiemu selekcjonerowi zabrakło czasu na zbudowanie solidnej konstrukcji tej reprezentacji. Dziś wygląda na to, że zmiana selekcjonera nastąpiła albo zbyt późno, albo zbyt wcześnie, bo po prostu trzeba było dać szansę Jerzemu Brzęczkowi, żeby obronił swoją pracę na turnieju mistrzostw Europy. On przynajmniej zna polskich piłkarzy i ich możliwości. Paulo Sousa wygląda, jakby działał po omacku.
ZOBACZ WIDEO: Euro 2020. To będzie wielki atut Roberta Lewandowskiego? "Widać to po innych piłkarzach na świecie"
Bilans meczów nowy selekcjoner ma fatalny. Na pięć spotkań wygraliśmy tylko jedno i to z Andorą. Gdybym miał powiedzieć, co teraz w kadrze wygląda lepiej, to chyba musiałbym powiedzieć, że... prezencja selekcjonera. Nowa, odmładzająca fryzura, szczupła sylwetka, dopasowane koszule, nienagannie skrojona kamizelka. Szkoda tylko, że ta elegancja ma się nijak do tego, jak wygląda drużyna Sousy na boisku.
Gdy dziś ktoś szuka powodów do optymizmu przed turniejem Euro 2020, to musi się oprzeć o stary, wyświechtany slogan, że na szczęście piłka jest nieprzewidywalna. I to, co teraz wygląda słabo, może nagle wyglądać dużo lepiej. Ale to jest myślenie życzeniowe, z racjonalnym nie ma nic wspólnego.
Nawet ci, którzy przychylnie patrzą na Portugalczyka, muszą mieć dużo wątpliwości co do jego pomysłów i posunięć. Pamiętamy, jak Sousa błądził w marcowych meczach reprezentacji, gdy w drugich połowach spotkań korygował złe decyzje personalne co do wyjściowego składu. Można go było wtedy bronić hasłem, że "pierwsze koty za płoty", ale czas mija, a pewności, że Sousa wie, co robi, nie przybywa.
Słabo gramy w defensywie. Tracimy dużo bramek i - co gorsza - tracimy je łatwo. W obronie nie udało się nowemu selekcjonerowi wypracować żadnej stabilizacji. Z Islandią Sousa po raz kolejny wystawił inne zestawienie defensywy. Ba! W żadnym meczu nie zagrał ten sam zestaw stoperów. O zgrywaniu bloku obronnego, o pracy nad stabilnością i wzajemnym zrozumieniem, mowy nie ma. Wygląda to tak, jakby Portugalczyk przyszedł do reprezentacji ze swoimi gotowymi pomysłami, ale nie wiedział, jakich ma do tego wykonawców. On potencjału tych piłkarzy nie znał i wygląda, jakby nadal nie poznał. Bo jak rozumieć decyzję, że na turniej nie zabrał Sebastiana Szymańskiego, który był w świetnej formie, co potwierdza fakt, że w lidze rosyjskiej - silnej przecież - został wybrany do "jedenastki" sezonu.
Co gorsza Sousa nie zdecydował się na zabranie Szymańskiego na Euro nawet w sytuacji, gdy z kadry wypadł kontuzjowany Arkadiusz Milik. Szymański był na liście rezerwowych, był gotowy grać i bez fochów przyjechać na turniej nawet w ostatniej chwili. Były zawodnik Legii to nie jest facet, który psułby atmosferę w kadrze, który rozsadzałby wewnętrznie grupę swoim rozczarowaniem, niezadowoleniem z faktu, że nie gra. To rozsądny, dobrze ułożony i skromny chłopak. A przy tym ma dopiero 22 lata, jest przyszłością reprezentacji. Taką przyszłością, w którą warto inwestować. Obecność na turnieju rangi mistrzostw Europy byłaby właśnie inwestycją w jego doświadczenie, obycie. No i treningi z Lewandowskim, Klichem, Zielińskim też by mu nie zaszkodziły, prawda? Co szkodziło, żeby Szymański pojechał na turniej, skoro zwolniło się miejsce po Miliku?
Opowieści, że nie nadawałby na tej samej fali co reszta drużyny, nad której mentalnością i jednością pracował w Opalenicy portugalski selekcjoner, odbieram jako podszepty propagandy PZPN, którą kupić mogą jedynie naiwni. Zresztą, jeśli te mentalne "czary" Sousy były tak ważne (choć ich efektów na razie nie widać), to można było zabrać tych czterech piłkarzy z listy rezerwowych na obóz do Opalenicy. To była decyzja Sousy, żeby ci piłkarze pozostali przed turniejem poza drużyną. Dla mnie te decyzje Sousy są niezrozumiałe i w dłuższej perspektywie szkodzą przyszłości reprezentacji. A trzeba będzie budować ją także wtedy, gdy Portugalczyka już nie będzie.
Dziś doszliśmy w reprezentacji znowu do takiego momentu, w którym cała nasza nadzieja bazuje na tym, że mamy genialnego napastnika Roberta Lewandowskiego i on nas uratuje. Patrząc, jak Islandczycy kopią "Lewego" po kościach przez całe 80 minut, darłem się przed telewizorem do Sousy: "Chłopie! Zdejmij go z boiska, bo dojdzie do tragedii i na Euro pojedziemy bez napastnika!". Portugalczyk mnie nie usłyszał, ale na szczęście Robert sam poprosił o zmianę.
Oczywiście - żeby nie przesadzać z nastrojem fatalizmu - w meczu z Islandią były też jasne momenty. 17-letni Kacper Kozłowski to przyszłość reprezentacji. Przyjemnie się patrzy, jak ten chłopak bardzo chce. To widać w każdym jego ruchu, w każdym dryblingu, w każdej akcji. Z Islandią zaliczył asystę i był bliski strzelenia gola - widać, że Kacper ma świadomość, jaką szansę dostał i bardzo chce ją wykorzystać. Pomaga mu to, że wierzy w siebie. Jak sam powiedział, to było marzenie grać w drużynie z takimi piłkarzami jak Robert Lewandowski i to marzenie się spełniło.
Marzenia kibiców reprezentacji są dużo większe. Wszyscy chcielibyśmy, żeby swoją wielką klasę piłkarską i międzynarodowe uznanie Robert Lewandowski mógł potwierdzić także w reprezentacji.
Euro już za moment. Nie pozostaje nic innego: trzymajmy kciuki.