Miliony wygrane na turniejach robią największe wrażenie i najbardziej działają na wyobraźnię. Gdy pomyśli się, że Johan "N0tail" Sundstein, choć ma zaledwie 27 lat, zarobił już prawie 7 milionów dolarów na graniu i wygrywaniu w DOTA 2, aż chce się zostać zawodowym graczem. Gdy policzy się indywidualne zarobki esportowców triumfujących w największych turniejach, okazuje się, że czasem wygrywają oni więcej pieniędzy niż piłkarze czy tenisiści na swoich największych i najbardziej prestiżowych imprezach. Gdy pisaliśmy niedawno o najlepiej zarabiających polskich graczach, znów była mowa o milionach za wygrane ligi i turnieje. Ale, co ciekawe, nie na nich zarabia się najlepiej.
Gdzie są prawdziwe pieniądze?
Największym gwiazdom e-sportu daleko jeszcze do najlepszych i najlepiej opłacanych tradycyjnych sportowców. Na przykład piłkarzy. Sundstein jest rekordzistą ze swoimi 7 milionami, ale ta suma blednie w porównaniu z setką milionów, które Lionel Messi, Cristiano Ronaldo czy Neymar zarabiają w jeden rok. Owszem, piłka jest bardziej popularna niż DOTA 2. A przynajmniej jeszcze jest. Ale różnica jest również taka, że piłkarze zarabiają głównie na wypłatach oraz umowach sponsorskich, nie na wygranych jak e-sportowcy. Bo przecież e-sportowcy zarabiają głównie na turniejach, prawda?
Nie, nie prawda. Zapisy w kontraktach i miesięczne wynagrodzenia, przelewane zawodnikom przez czołowe organizacje esportowe idą znacząco w stronę tych znanych ze sportu tradycyjnego. Choć pierwsze miejsce i złoty medal to nadal największy jednorazowy zastrzyk gotówki, ale nie na tym zarabia się najlepiej. Pod tym względem e-sport niewiele się różni od sportu tradycyjnego. W jednym i drugim największe pieniądze leżą w… transmisjach. W klasycznym sporcie, takim jak piłka nożna, na prawach do transmitowania rozgrywek zarabiają głównie organizacje, ligi i poszczególne kluby. Potem te pieniądze trafiają, pośrednio, do samych piłkarzy. Tak wygląda tradycyjna struktura i system. W e-sporcie też najwięcej zarabia się na widowni. Ale bez pośredników.
Od Fakera do Fortnite
Na początku 2017 roku legendarny midlaner mistrzowskiego zespołu SKT T1 z League of Legends, Lee "Faker" Sang-hyeok, popsuł Twitcha. Popularna platforma goszcząca miliony graczy transmitujących swoje rozgrywki nie była gotowa na pierwszy, inauguracyjny dzień występu Fakera. W szczytowym momencie jego grę oglądało ćwierć miliona osób. A przynajmniej próbowało oglądać, pośród wielu problemów technicznych wywołanych pobiciem rekordu jednoczesnych widzów na jednym kanale.
Dziś tych rekordowych 250 tysięcy Fakera nie daje mu miejsca nawet w pierwszej pięćdziesiątce Twitcha. Transmitowanie i oglądanie grania stało się olbrzymim biznesem. Aktualny rekord zaś należy do hiszpańskiego streamera The Gregfa, który do swojego kanału, na którym gra w Fortnite, przyciągnął jednorazowo prawie 2,5 miliona oglądających. Dziesięć razy więcej, zaledwie w cztery lata po rekordzie Fakera. Ta eksplozja popularności ma swoje konsekwencje. Między innymi takie, że większość zawodowych e-sportowców stara się streamować, kiedy tylko może. Dostają wypłaty od organizacji. Wygrywają nagrody na turniejach. Ale najwięcej i najlepiej zarabiają na swoich fanach.
Być jak Ninja
Najwięcej i najlepiej zarabia się na subskrybentach, reklamach i patronach. I okazuje się, że wcale nie trzeba do tego być najlepszym graczem. Owszem, transmisje wideo mistrzów League of Legends, Fortnite czy Counter-Strike: Global Offensive oglądają dziesiątki, a nawet setki tysięcy fanów. I jest to unikalna cecha e-sportu, bo tradycyjne dyscypliny nie pozwalają przecież zawodnikom transmitować swojej gry. Nawet gdyby było to technicznie możliwe, i tak by nie mogli, bo kluby i organizacje zazdrośnie strzegą swojego największego źródła dochodów. E-sport jest mniej sztywny, nie tak hierarchiczny i bardziej wolny. To nadal jeszcze Dziki Zachód, gdzie każdy jest panem siebie. I liczy się osobowość.
Jednym z najlepiej zarabiających graczy świata nie jest zdobywca jakiegokolwiek tytułu. Tyler "Ninja" Blevins wręcz nie zakwalifikował się do mistrzostw Fortnite. Był za słaby. Ale i tak zarobił na graniu ponad 20 milionów dolarów, trzy razy więcej niż wspomniany na początku N0tail, mistrz DOTA 2. Ninja ma po prostu więcej fanów. Nie liczy ich w tysiącach, lecz w milionach. I na samych transmisjach może zarabiać prawie pół miliona dolarów miesięcznie. Do tego dochodzą jeszcze sponsoringi, a także najbardziej lukratywne umowy na wyłączność. Blevins, podobnie jak kilku innych najbardziej popularnych streamerów z Twitcha, dał się skusić firmie Microsoft do przejścia na ich platformę Mixer. Za ten ruch, przyciągający klientów do konkurencji, miał dostać w sumie około 30 milionów dolarów.
Dlatego właśnie zawodowi gracze nie tylko dbają o treningi, formę i umiejętności potrzebne do wygrywania turniejów. Dbają również o swoją osobistą markę. I o swoich fanów, którzy oglądają ich transmisje, składają datki i płacą za subskrypcje. Nie każdy może być jak najbardziej znany gracz świata, Felix "PewDiePie" Kjellberg, z kanałem na YouTube, który ma 110 milionów fanów. Ale co stoi na przeszkodzie, by zrobić jak Michael "Shroud" Grzesiek? Shroud porzucił karierę zawodowca w CS:GO w 2018 roku i teraz gra we wszystko na transmisjach oraz sponsoringach. Najwięksi wydawcy płacą mu za to, że gra w ich gry. Co jest zresztą powszechną praktyką w świecie transmisji, streamów i grania na wideo.
Jeśli więc nie uda nam się zostać drugim NEO, drugim Fakerem czy N0tailem i wygrywać mistrzostwa w wielkim stylu, nie powinniśmy jeszcze kończyć kariery zawodowego gracza. Jeśli nie w e-sporcie, to może sprawdzimy się w branży rozrywkowej? Tam też granie się opłaca. Nawet bardziej.