Worlds 2019. Amerykańska scena League of Legends na dnie. Winą "importy"?

Materiały prasowe / RIOT Games / Na zdjęciu: fanka amerykańskich drużyn League of Legends
Materiały prasowe / RIOT Games / Na zdjęciu: fanka amerykańskich drużyn League of Legends

Tak źle w NA jeszcze nie było. Choć region ten nigdy nie był największym potentatem jeżeli chodzi rozgrywki międzynarodowe, to jednak z reguły udawało się wprowadzić reprezentanta przynajmniej do najlepszej ósemki. W tym roku, nawet to się nie udało.

2-4, 0-6, 3-3 - oto wyniki amerykańskich drużyn w fazie grupowej Worlds 2019. I choć nikt nie stawiał ich w roli faworytów, to jednak fani zza oceanu liczyli, że tradycyjnie będą mogli kibicować choć jednej drużynie w fazie play-off. Przypomnijmy, jak dotychczas wyglądały występy najlepszych drużyn z NA.

Sezon 1Team SoloMid - 3. miejsce
Sezon 2. Team SoloMid - top8
Sezon 3. Cloud9 - top8
2014 Cloud9, Team SoloMid - top8
2015 nikt nie awansuje z grupy, Cloud9 odpada po tie-breakerze z ahq
2016 Cloud9 - top8
2017 Cloud9 - top8
2018 Cloud9 - top4

Czytaj także: Worlds 2019. Fnatic. "YoungBuck": Byłem wściekły podczas gry na Clutch Gaming

Aktualny sezon mógłby zatem rywalizować o miano najgorszego z rokiem 2015, jednak gdy przyjrzymy się bliżej, to teraz sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna. Wówczas bowiem, Cloud9 odpadło dopiero po dodatkowym starciu z ahq (w tym roku, wszystkie drużyny odpadły po 6 regulaminowych spotkaniach), zaś trzy amerykańskie drużyny wygrały łącznie 7 map (teraz 5). Różnice może kosmetyczne, ale jednak pokazują upadek Ameryki.
Oczywiście, można powiedzieć, że wpływ na to miało niefortunne losowanie i z grupy B Cloud9, bądź Team Liquid miałyby szanse wyjść, ale czy region z bądź co bądź sporymi aspiracjami, posiadający aż 3 sloty na mistrzostwach, musi liczyć wyłącznie na szczęście w losowaniu?

ZOBACZ WIDEO: PGA 2019. Keanu Reeves gwiazdą Cyberpunka 2077. "Spodobała mu się postać Johnnie'ego Silverhanda"

Prawdopodobnie największy problem trapiący Amerykę na Twitterze poruszył "Azael", jeden z tamtejszych komentatorów.

"Aby wzmocnić LCS na scenie międzynarodowej, potrzebujemy ogromnego wysiłku, aby wzmocnić naszą amatorską scenę. Bez większej liczby talentów wchodzących i rozwijających scenę, nie tylko topowe zespoły, ale także te słabsze, poziom rywalizacji nigdy nie będzie wystarczająco wysoki, aby przygotować nasze najlepsze drużyny na Worldsy" - możemy przeczytać we wpisie "Azaela".

Czytaj także: HS. Masters Tour Bukareszt. "Eddie" zwyciężył w stolicy Rumunii. "A83650" najwyżej z Polaków

W Ameryce od dawna stawia się przede wszystkim na tak zwane "importy", czyli graczy sprowadzanych z innych regionów. Niegdyś podobną drogą podążała Europa, jednak od pewnego czasu obserwujemy znaczne odwrócenie trendu. Dla przykładu Fnatic, po stracie "Capsa" na rzecz G2, postanowiło dać szansę wyróżniającemu się w lidze hiszpańskiej "Nemesisowi", nie zaś jakiemuś ogranemu nazwisku z Azji, bądź zza oceanu.

Zresztą nie trzeba daleko szukać, by pokazać, jak krótka dziś jest droga w Europie od ligi regionalnej, do największych scen. Marek "Humanoid" Brazda, jeszcze w 2018 roku reprezentował barwy polskiego Illuminar Gaming. Dziś natomiast zameldował się wraz ze Splyce w ćwierćfinale mistrzostw świata.

Oczywiście, nagłe zakontraktowanie piątki Amerykanów nie rozwiąże problemów żadnej z tamtejszych drużyn. Chodzi jednak o szersze spojrzenie. W Ameryce nie ma tak rozwiniętych mniejszych lig. Tamtejsze zespoły nie mają skąd wyławiać utalentowanych graczy, przez co często sięgają po zawodników ogranych na innych kontynentach. Trzeba tu jednak zadać sobie pytanie, czy te "importy", to pierwszoplanowe postaci w swoich regionach? Jakoś ciężko sobie wyobrazić, by nagle "Caps", "Faker" czy "TheShy" zdecydowali się na podróż za ocean. Najczęściej są to postaci mniej znaczące dla lokalnych scen. A skoro tak, to jak mają być górą w starciu z czołowymi graczami swoich macierzystych regionów?

Spójrzmy na same tegoroczne mistrzostwa. W trzech europejskich drużynach mamy komplet 15 zawodników ze Starego Kontynentu. Ameryka? 4 Koreańczyków, 3 Europejczyków, Chińczyk, Filipińczyk i zaledwie 6 graczy z regionu. Nawet trenerzy są tam importowani. Jedynie Clutch Gaming prowadzi Amerykanin. Team Liquid oraz Cloud9 trenują  Koreańczycy.

W pewnym stopniu (w dużym uproszczeniu), sytuację w Ameryce porównać można zatem do naszej rodzimej piłkarskiej Ekstraklasy, gdzie kluby wolą postawić na 30-letnich Słowaków, bądź Hiszpanów, oczekując jako-takich, krótkoterminowych efektów na już, aniżeli dać szansę perspektywicznym, młodym Polakom. Oczywiście, problem Ameryki jest dużo bardziej złożony, jednak na pewno tamtejsze drużyny muszą poważnie pochylić się właśnie nad kwestią ewentualnego dopływu "świeżej krwi" z regionu.

[i]

[/i]

Źródło artykułu: