Materiały prasowe / Milena Widlak

Świat się jeszcze nie skończył

Materiały prasowe / Milena Widlak

Codziennie śni mi się, że potrafię chodzić. Trudno mi sobie wyobrazić, że już do końca przy każdej rzeczy będę potrzebować pomocy. Ale żyję. To najważniejsze.

Młodzieżowa reprezentantka Polski w biathlonie, 18-letnia Milena Widlak, jest sparaliżowana od klatki piersiowej w dół po wypadku na treningu. 
 
Skoro karma wraca, zastanawiałam się, co zrobiłam złego, że mnie tak pokarało. Dziś myślę, że widocznie tak miało być - mówi Wirtualnej Polsce. 
 
W szpitalu codziennie sadzają mnie na dwie minuty. Wtedy czuję radość, ale też obawę, że tak teraz będzie wyglądać moje życie. 
 
Jerzy Szyda, trener Mileny: - Jeżdżę na nartach od 60 lat i nigdy nie słyszałem o czymś takim. To, co się wydarzyło, przekracza moją wyobraźnię. 

Tekst: Dariusz Faron  

Drobne ciało Mileny leży na szerokim szpitalnym łóżku.

Zwykle jej ciemne włosy opadają na ramiona, ale dziś je spięła. Czuje ból, bo obrzęk kręgosłupa jeszcze nie zniknął. Mimo to szeroko uśmiecha się na powitanie. Paraliż lewej strony twarzy ustępuje. Kilka dni temu miała problem z zamknięciem oka. Nie mogła ruszyć kącikiem ust, trudno jej było jeść. Bała się, że zmiany się nie cofną, ale według lekarzy to kwestia czasu.

Milena śmieje się, że przed wypadkiem była cicha i małomówna, a teraz nie zamyka jej się buzia. Cały czas ktoś wpada w odwiedziny. Rozmowy w toku od rana do wieczora.

Plany były zupełnie inne.

Dzisiaj miała zdawać prawo jazdy. W marcu albo kwietniu bawić się na swojej zaległej osiemnastce - musiała przełożyć imprezę ze względu na zgrupowanie. A w maju - pisać maturę. Myślała o studiowaniu psychologii we Wrocławiu.

31 stycznia bawiła się na swojej studniówce. Żartowała przed lustrem, że w długiej czarnej sukience wygląda jak milion dolarów. Mistrzynią tańca nie jest, ale skakała na parkiecie do rana. Miała co świętować, bo chwilę wcześniej zdobyła brązowy medal młodzieżowych mistrzostw Polski.

Dwa tygodnie po studniówce pojechała na kilkudniowy obóz do Jakuszyc.

To był pierwszy trening na zgrupowaniu. Dwa razy czterdzieści minut biegu ciągłego i po dwadzieścia minut techniki. Trasa idealnie przygotowana, na niebie słońce. Odczyt ze sport testera pokazał później, że była zrelaksowana. Spojrzała na zegarek, żeby sprawdzić prędkość - 40 km/h. Niewielka jak na reprezentantkę Polski.

- Osiągałam już nieraz wyższe prędkości. Dlatego przed ostatnim zjazdem nie zapaliła mi się żadna lampka. Pamiętam, że zamieniam dwa zdania z kolegą. I spokojnie jadę do mety na drugiej pętli. A potem film nagle się urywa. Czarna dziura - mówi Milena.

- Zawsze wierzyłam, że dobro i zło wracają do człowieka. Kiedy obudziłam się w szpitalu, zadałam sobie pytanie: co ja złego zrobiłam, że tak mnie pokarało? Dzisiaj myślę, że widocznie tak miało być.

- Chciałabym tylko wiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło.

Milenę Widlak czeka długa walka o powrót do sprawności (fot. archiwum rodzinne)
Milenę Widlak czeka długa walka o powrót do sprawności (fot. archiwum rodzinne)
Wkrótce młoda biathlonistka powinna zostać wypisana ze szpitala (fot. Dariusz Faron/WP SportoweFakty)
Wkrótce młoda biathlonistka powinna zostać wypisana ze szpitala (fot. Dariusz Faron/WP SportoweFakty)

DZIESIĘĆ SEKUND      

Restauracja w Szczawnie-Zdroju, uzdrowiskowej miejscowości w woj. dolnośląskim.

Trener Jerzy Szyda nerwowo obraca palcami spodek od filiżanki i spuszcza wzrok. Ma wilgotne oczy. Mówi, że nie będzie ukrywał emocji, bo przecież i tak są widoczne.

To on w połowie lat 80. zakładał w pobliskim Czarnym Borze sekcję biathlonową. W przeszłości trenował m.in. kadrę Polski seniorek. W styczniu 2025 prowadził reprezentację na Uniwersjadzie w Turynie. A 11 lutego pojechał z kadrą wojewódzką juniorów na zgrupowanie do Jakuszyc. Powtarza to, co Milena: warunki były idealne, a trasa - świetnie przygotowana. Nic nie wskazywało na tragedię.

Sześcioro z siedmiorga zawodników dotarło już na metę. Milena jechała jako ostatnia. Został jej jeden skręt i zjazd. Ale mijały kolejne sekundy, a jej nie było. Kolega, który startował przed Mileną, zawrócił na trasę sprawdzić, co się stało.

To on ją znalazł.

Leżała przy jednym z drzew. Przytomna, ale nieruchoma, w słabym kontakcie. Śnieg wokół jej głowy zabarwił się na czerwono. Kijki niepołamane, na nartach brak śladów uszkodzeń.

Kuba Potoniec, kolega Mileny z kadry: - Ciągle mam ten obraz przed oczami, mimo że próbuję wyrzucić go z głowy. Milena nie wiedziała, gdzie jest ani co się stało. Trudno mi o tym rozmawiać. I to zaakceptować.

Trener Jerzy Szyda: - Kiedy zjawiłem się na miejscu, Milena powtarzała: "pomóżcie mi". Od razu przypuszczałem, że doszło do poważnego urazu kręgosłupa.

Szyda dzwoni na 112, a dwie zawodniczki jadą na pobliską stację GOPR. Po chwili ratownicy przyjeżdżają skuterami. Ostrożnie wyciągają Milenę z dołu centymetr po centymetrze, żeby dodatkowo nie naruszyć kręgosłupa. Umieszczają ją na noszach pneumatycznych, transportują do szpitala.

Trener zostaje z zawodnikami na miejscu i nie może uwierzyć. - Biegam na nartach od 60 lat. Słyszałem o wielu incydentach i wypadkach, ale o czymś takim - nigdy. Proste ćwiczenie, mała prędkość, doświadczona zawodniczka. Do końca treningu zostało dosłownie dziesięć sekund. To, co się stało, przekracza moją wyobraźnię.

- Co pan odpowiedział, gdy Milena błagała o pomoc?

- Momentami traciła świadomość. Powtarzaliśmy z Kubą, żeby nie "odpływała", bo pomoc już nadchodzi.

- A co pan pomyślał?

Szyda chwilę milczy. - Że jest naprawdę źle.

OBCE SŁOWA  

W szpitalu w Jeleniej Górze lekarze wprowadzają Milenę w stan śpiączki farmakologicznej. Trzeba jak najszybciej operować.

Z dokumentacji medycznej: Milena doznała ciężkiego urazu skutkującego ostrym krwiakiem podtwardówkowym i złamaniem podstawy czaszki. Nastąpiło też złamanie trzonów kręgów Th4 – Th6 ze zwichnięciem skutkującym urazem rdzenia kręgowego. Objawy całkowitego uszkodzenia rdzenia kręgowego od poziomu unerwienia poniżej Th4 (porażenie kończyn dolnych). Stan neurologiczny pozostaje zły. Operacja w trybie pilnym.

Do dziś nie wiadomo, co dokładnie się stało. Z niewiadomych przyczyn Milena upadła i uderzyła głową o ziemię. Najprawdopodobniej straciła przytomność, a jej ciało bezwładnie uderzyło o jedno z drzew przy trasie. Operacja polegająca na odbarczeniu kręgosłupa trwała ponad pięć godzin. Lekarze chcieli dodatkowo zespolić dwa kręgi, ale nie byli w stanie, bo Milena straciła na stole operacyjnym za dużo krwi.

Ewelina Widlak, mama Mileny, pamięta, że było jakoś po 13.00. Koleżanka z pracy zwróciła uwagę, że cały czas wibruje jej telefon. Nie zdążyła oddzwonić. Przeczytała SMS-a od chłopaka Mileny, że jej córka miała wypadek.

- Nie uwierzyłam. Pomyślałam, że na jedną rodzinę nie może spaść w krótkim czasie tyle nieszczęść Dwa lata temu pochowałam męża. Po prostu mi umarł. Do teraz się nie podniosłam, nie przepracowałam żałoby - mówi.

Lekko kręcone włosy, okulary, ciemne oczy. Splata dłonie jak do modlitwy, ucieka wzrokiem w bok. Mówi pewnie, energicznie, by nagle uciąć i dłuższą chwilę milczeć. Wtedy patrzy wymownie na Kamilę, ciocię Mileny, żeby przyszła jej z pomocą.

- Nie jestem w najlepszym stanie psychicznym. Gdyby nie Kamila, w ogóle byśmy nie rozmawiali, bo by się pan ze mną nie dogadał. Mam w głowie pełno myśli, ale nie umiem przełożyć ich na słowa. Chciałabym się zamienić z córką miejscami, byle nie cierpiała. To jest taka bezradność, że aż serce boli - tłumaczy.

Czekanie na bloku operacyjnym to tortura. Słyszysz każdy swój oddech. Boisz się ciszy, więc próbujesz ją zagłuszyć nieistotną rozmową, ale nie wiesz, co powiedzieć. Pustka w głowie. Chciałbyś pomóc swojemu dziecku, ale dobrze wiesz, że nic nie zależy od ciebie.

Kamila, ciocia Mileny: Przed 23.00 usłyszałyśmy, że jadą z noszami. Przewieźli ją na OIOM. Byłyśmy przekonane, że będzie podpięta pod aparaturę, ale podali jej tylko tlen. Wyglądała, jakby spokojnie spała.

Ewelina: Wtedy miałam pierwszy kryzys. Ucieszyłam się, że żyje, ale jednocześnie ten widok był dla mnie przerażający. Nie życzę podobnych przeżyć najgorszemu wrogowi.

Lekarze mówią, że Milena będzie żyć. Ale jest całkowicie sparaliżowana od klatki piersiowej w dół. Do Eweliny początkowo nie dociera, że córka może już nigdy nie stanąć na nogi. A o powrót do sprawności będzie podobno trudno. Razem z Kamilą uczą się nowych słów:

sedacja - dożylne podanie leków o działaniu przeciwbólowym i uspokajającym;

plegia - całkowita niemożność wykonania ruchów.

Już noc, więc jadą do domu. A rano rozmawiają telefonicznie z lekarzem. Właśnie wybudzili Milenę ze śpiączki. Stan ciężki, ale zagrożenie życia minęło.

Można z nią porozmawiać.

Milena trenowała biathlon od 12. roku życia (fot. archiwum rodzinne)
Milena trenowała biathlon od 12. roku życia (fot. archiwum rodzinne)

PYTANIE  

Milena momentu wybudzenia nie pamięta. Jest wtedy obolała i otumaniona lekami.  Wypowiedzenie jednego zdania zajmuje jej kilka minut. Pierwsze słowa:

Co ja tu robię?

Komunikacyjny?

Ale przecież dopiero pojadę na ten obóz do Jakuszyc.

Początkowo nie pamięta kilku dni przed wypadkiem. Mija chwila, zanim uświadamia sobie, że nie czuje nóg. Dotyka ich dłońmi – dalej nic. Jak gdyby ciało poniżej klatki piersiowej należało do kogoś innego. Pyta pielęgniarkę, czy odzyska władzę w nogach. Słyszy, że "nie wiadomo" i czuje, jak narasta w niej przerażenie. Dziś nie chce już wracać do tamtych chwil.

Bliscy mogą wchodzić na OIOM pojedynczo.

Mamę na wstępie przeprasza ("za co ty mnie, przepraszasz, dziecko?"). Jeszcze nie podniosła po śmierci taty, a teraz musi martwić się o nią. Dlatego Milena nie rozmawia z nią o tym, co najtrudniejsze.

Ciocię łapie za rękę. - Powiedz mi, że jeszcze stanę na nogi.

Znajomą prosi: - Obiecaj, że będę żyć.

KWESTIA PERSPEKTYWY

W pierwszej chwili myślisz, że to koniec.

Dopiero co pokonywałeś na nartach setki kilometrów, a teraz nie możesz nawet wstać z łóżka. Dotykasz głowy i czujesz pod palcami szwy. Chciałbyś zrobić krok, ale nie możesz ruszyć nogami. Zaczynasz nienawidzić swojego ciała. Z dnia na dzień stało się obce. Patrzysz w lustro i się go brzydzisz.

Musi minąć trochę czasu, zanim to do ciebie dotrze: świat się wcale nie skończył. Mogłeś już nie żyć, a jesz ciastka czekoladowe i żartujesz z bliskimi. Mówisz młodszej siostrze przez telefon, że niedługo się zobaczycie.

Mama i ciocia są marnymi aktorkami. Za każdym razem wchodzą do sali z przyklejonym uśmiechem. Aż pewnego dnia Milena wykłada kawę na ławę. - Przecież ja wiem, ciociu, że wy co jakiś czas wychodzicie się wypłakać.

U niej bywa różnie. Jednego dnia co chwilę rzuca żartami. Innego pyta ciocię, czy mogą trochę popłakać razem, bo ją wszystko przerosło. Prosi wtedy: dziś nie udawajmy, że wszystko jest dobrze. Ale potem chowa chusteczki i się "otrzepuje".

- Kiedy pielęgniarka przyznała, że nie wiadomo, czy stanę na nogi, złapałam dół. Miałam pełno planów, a teraz tylko leżę. Czasem płaczę, ale tylko chwilę. Jestem zmotywowana i pozytywnie nastawiona.

- Każdego dnia podczas rehabilitacji sadzają mnie na dwie minuty. Wtedy jest radość, bo dobrze czasem zobaczyć świat z innej perspektywy. Ale też obawa, że potrzeba kilku ludzi, żeby mnie podnieść. Trudno mi sobie wyobrazić, że spędzę w ten sposób całe życie. Nie chcę być cały czas od kogoś zależna. Nie chcę potrzebować drugiej osoby, żeby usiąść, umyć się, ogarnąć. Dlatego najbardziej marzę o samodzielności. To jest teraz mój cel: poradzić sobie w życiu.

- Martwię się o mamę. Chciałabym jej jakoś pomóc, bo ma przeze mnie tyle kłopotu. A ja nie mogę jej w żaden sposób odciążyć.

- Po wypadku próbowałam się jak najwięcej dowiedzieć. Ciągnęłam bliskich za język. Prosiłam, żeby jeszcze raz wszystko mi wytłumaczyli. Jakaś zwierzyna wybiegła na trasę? Najechałam na nierówność i dlatego straciłam równowagę? Chciałabym wiedzieć, co się stało. Ale nie rozmyślam o tym każdego dnia. Trzeba iść do przodu.

- Codziennie śni mi się, że potrafię chodzić. Czasem biegnę w tym śnie na zawodach. Nieraz patrzę w szpitalu na starsze panie, które idą na oddziale z balkonikiem, i zazdroszczę im, że mogą stawiać kroki. Pytałam ciocię, czy ja też stanę na nogi. Odpowiedziała, że skoro tyle lat trenowałam, żeby zdobyć medal mistrzostw Polski, teraz będziemy ciężko pracować, żebym odzyskała sprawność - opowiada Milena.

Na biathlon się nie obraziła. Trener odwiedza ją co drugi dzień. Ma 69 lat, ale Milena pamięta, że niedawno wyszedł z młodymi kadrowiczami na Giewont. Ba, biegł pod górę i jeszcze ich wyprzedził.

Już mu zapowiedziała: jeśli utrzyma formę, jeszcze kiedyś pójdą razem na narty.

Nie wierzyłam w siebie, więc każdy sukces był zaskoczeniem - mówi Milena (z prawej) (fot. archiwum rodzinne)
Nie wierzyłam w siebie, więc każdy sukces był zaskoczeniem - mówi Milena (z prawej) (fot. archiwum rodzinne)
Milena Widlak (z prawej) to młodzieżowa medalistka mistrzostw Polski w biathlonie (archiwum rodzinne)
Milena Widlak (z prawej) to młodzieżowa medalistka mistrzostw Polski w biathlonie (archiwum rodzinne)

DLA TATY 

Zaczęła trenować biathlon jako 12-latka.

W Czarnym Borze wybudowali akurat rolkostradę. Milena kochała jeździć na rolkach. Ojciec, medalista mistrzostw Polski młodzików w biathlonie, zagaił pewnego dnia, czy nie chciałaby też postrzelać? Tak poszła na pierwszy biathlonowy trening.

Miała to być tylko zabawa, ale zanim się zorientowała, żyła od zgrupowania do zgrupowania. Powołanie do młodzieżowej reprezentacji. Zawody w Austrii, Niemczech, Włoszech. Rok temu została mistrzynią Polski w biathlonie letnim. A kilka dni przed wypadkiem zdobyła brąz na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w Kościelisku.

Milena: Siedem lat treningów minęło jak za pstryknięciem palca. Nigdy w siebie nie wierzyłam, więc każdy sukces był zaskoczeniem. Wkręciłam nawet siostrę. Ma siedem lat, a już trenuje.

Trener Jerzy Szyda: To dynamiczna zawodniczka ze świetną wydolnością. Doskonale strzela. W ostatnich latach bardzo się rozwinęła. Znalazła się w dobrej pozycji wyjściowej do większej kariery. Dostrzegłem w niej potencjał, by była etatową reprezentantką Polski w biathlonie.

Dwa lata temu mocno przeżyła śmierć ojca. Zmarł na sepsę. Byli ze sobą bardzo blisko. Niektórzy myśleli, że da sobie spokój z biathlonem. Tymczasem zawzięła się jeszcze bardziej. Przecież to on najbardziej ją dopingował. Dlatego dwa tygodnie po jego śmierci poleciała na juniorskie mistrzostwa świata do Kazachstanu.

- Wszyscy byli zaskoczeni. Pytali, czy na pewno jestem gotowa. Pomyślałam, że tata nie chciałby, żebym się teraz poddawała ze względu na jego odejście. I że byłby ze mnie dumny - tłumaczy Milena.

Ewelina: Po śmierci męża byłam w złym stanie psychicznym. To Milena trzymała dom w ryzach. Zaopiekowała się siostrą. Bardzo mi pomogła. Jestem jej wdzięczna i ją podziwiam. Jest bardzo wrażliwa i delikatna, a jednocześnie zawsze walczy o swoje. Nie wiem, jak w małym ciele może drzemać taka siła.

Milena nie chce wpadać w patos, tym bardziej że nigdy nie wierzyła w takie rzeczy. Ale 14 lutego, w drugą rocznicę śmierci taty, przyśnił jej się. Jej stan się wtedy pogorszył. Dostała większe stężenie tlenu. Mama Mileny usłyszała od lekarzy, że jeśli sytuacja się nie unormuje, będą musieli podłączyć córkę pod respirator.

- Tata powiedział we śnie, żebym z nim poszła. Odpowiedziałam, że na razie zostanę z mamą i siostrą. Wytłumaczyłam mu, że jeszcze się kiedyś nagadamy.

Zrozumiał.

TRZY MILIONY  

W tym tygodniu Milena najprawdopodobniej zostanie wypisana ze szpitala w Jeleniej Górze. Przewiozą ją do Krakowa na oddział rehabilitacyjny. Kilka dni temu rodzina uruchomiła zbiórkę charytatywną. Oszacowano, że potrzeba 3 mln złotych.

- Rehabilitacja potrwa co najmniej kilka lat. Będziemy walczyć o sprawność Mileny do upadłego. Z pomocą Polskiego Związku Biathlonowego docieramy do bardzo dobrych specjalistów. Usłyszeliśmy, że istnieją w Europie ośrodki, np. w Austrii czy Szwajcarii, w których zajmują się tego typu przypadkami, ale miesięczny koszt pobytu sięga nawet 50 tys. euro - tłumaczy Kamila, ciocia Mileny.

Druga kwestia to mieszkanie. - Nie ma technicznych możliwości, by przerobić lokal, w którym mama Mileny mieszka z córkami, na odpowiadający potrzebom osoby z niepełnosprawnością. Nie wiemy jeszcze, co zrobić. Musimy jakoś to rozwiązać, nawet jeśli Milena nie wróci na razie do domu - dodaje.

Ewelina, mama Mileny: - Wspieramy się wzajemnie, jak możemy. Ale nie ukrywam, że boję się o przyszłość. I zadaję sobie pytanie, jak sobie z tym wszystkim poradzimy. A potem rozmawiam z Mileną, która mnie pozytywnie "ładuje".

- Nie wiem już, czy to ja bardziej podtrzymuję na duchu ją, czy ona mnie.

Mimo wypadku Milena jest pełna optymizmu (fot. archiwum rodzinne)
Mimo wypadku Milena jest pełna optymizmu (fot. archiwum rodzinne)

PRZEPIS  

Od wypadku minęły trzy tygodnie.

Plecy ciągle bolą, bo obrzęk jeszcze nie ustąpił. Przez ten czas największe zmiany zaszły w głowie Mileny. Strategię ma banalną, ale skuteczną: stara się dostrzegać wokół pozytywy. Cieszy się, że od jakiegoś czasu spokojnie przesypia noce.

Ostatnio sprawdzała w internecie wiadomości sportowe i nagle zobaczyła na kilku portalach swoje zdjęcie. Zgłupiała. W jednym materiale o wypadku życzenia złożyli jej trener reprezentacji Polski Tobias Torgersen, trzykrotna medalistka olimpijska Dorothea Wierer i wielokrotna medalistka MŚ, Ingrid Landmark Tandrevold. Nie mogła uwierzyć. To jej idolki.

Nie powie, że całkowicie zaakceptowała to, co się stało. Jednocześnie odlicza godziny do każdej kolejnej rehabilitacji. Maturę napisze za rok. A z huczną imprezą poczeka do 19. urodzin. Mama upiecze piętrowy tort, już się zdeklarowała.

Na tłusty czwartek nie robiła jej faworków, ale - bądźmy szczerzy - może to i dobrze. Kiedyś wyszły twarde jak kamień. A że nie chciały jej z Majką robić przykrości, prawie połamały sobie zęby. Mama do dziś się zarzeka, że to wina złego przepisu. Zdania w rodzinie są podzielone.

Zresztą one wszystkie są jak Fantastyczna Czwórka.

Milena smażyła kiedyś kotlety na zbyt dużym ogniu i prawie spaliła mieszkanie.

Ciocia przez pomyłkę dodała cukru do rosołu.

A babcia siłą rozpędu wlała płyn do naczyń do ciasta na naleśniki.

Więc niech się mama tymi chrustami nie martwi. Za rok będzie następny tłusty czwartek.

***

Rodzina Mileny prowadzi zbiórkę charytatywną na jej leczenie i rehabilitację. Zachęcamy do pomocy. WIĘCEJ SZCZEGÓŁÓW ZNAJDZIESZ TUTAJ.

Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl  

 

Komentarze (17)
avatar
ROBERT MR.MOJO
15 min temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Never give up.JESTEŚ WIELKA.DASZ RADĘ 
avatar
jurko
23 min temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Większość sportów naraża na ryzyka .Good luck! 
avatar
Radek
59 min temu
Zgłoś do moderacji
17
16
Odpowiedz
Tak to jest jak się nie mysli, jeden błąd i Cie nie ma. Za błędy się płaci i tyle 
avatar
sisiukris
1 h temu
Zgłoś do moderacji
11
0
Odpowiedz
Trzymaj się dziewczyno, wszyscy kibice cię wspierają 
avatar
Michal Krzenciesa
1 h temu
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
To co się stało nie powiem nie bez powodu, takiego którego nie rozumiemy ,bo po co...czemu my i za co, przechodzisz przemianę Twoja dusza ona jest i będzie. Życie nas doświadcza i to nie jest Czytaj całość
Zgłoś nielegalne treści