Oto amerykański Komenda. Spędził niesłusznie za kratkami 23 lata

YouTube / CBS News/YouTube / Nevest Coleman o mały włos, a zostałby niesłusznie skazany na karę śmierci.
YouTube / CBS News/YouTube / Nevest Coleman o mały włos, a zostałby niesłusznie skazany na karę śmierci.

Prokurator był tak pewny siebie, że w 1997 roku chciał doprowadzić do wykonania kary śmierci. Na szczęście pojawiły się problemy proceduralne. Teraz Nevest Coleman jest już na wolności i wrócił do ukochanej pracy - na stadionie Chicago White Sox.

W tym artykule dowiesz się o:

Od kilku tygodni w Polsce żyjemy wstrząsającą historią Tomasza Komendy. W 2000 roku został zatrzymany w sprawie brutalnego gwałtu 15-letniej Małgorzaty K. w sylwestrową noc na przełomie 1996/97 r. Ofiara została znaleziona martwa. W 2004 roku Komendę skazano na 25 lat więzienia. Dopiero w 2017 roku jeden z policjantów postanowił jeszcze raz przyjrzeć się sprawie. W marcu Komenda warunkowo wyszedł na wolność, gdyż okazało się, że najprawdopodobniej jest niewinny. Musi to potwierdzić jeszcze wyrok Sądu Najwyższego.

Bardzo podobną sprawą żyje obecnie opinia publiczna w USA. Nevest Coleman po 23 latach spędzonych w więzieniu - podobnie, jak w przypadku Komendy: za gwałt i morderstwo - wyszedł w końcu na wolność. W jego przypadku pomogły badania DNA. Po otrzymaniu certyfikatu niewinności, czyli wykreśleniu z rejestru przestępców, wrócił do pracy na stadionie baseballistów Chicago White Sox. Tam pracował w chwili zatrzymania, w 1994 roku. - Sport i baseball to całe moje życie. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, nie ma słów, aby opisać podziękowanie dla szefów klubu, którzy ponownie mi zaufali - powiedział wyraźnie wzruszony Coleman.

Brutalnie zamordowana, miała beton w ustach

Wróćmy do 28.04.1994 roku. Chicago, blok mieszkalny przy West Garfield Boulevard. To właśnie tam znaleziono ciało Antwinicy Bridgeman, która zaginęła kilkanaście dni wcześniej po urodzinowej imprezie. Miała zaledwie 20 lat. Widok był wyjątkowo przerażający. Lekarz podczas sekcji zwłok orzekł, że kobieta zmarła z powodu uduszenia, ktoś wetknął w jej usta spory kawałek betonu. Poważne obrażenia ciała były widoczne w wielu miejscach, również tych intymnych.

Antwinica została znaleziona przez Michaela Bergera oraz właśnie Nevesta Colemana. Mający wówczas 25 lat pracownik Chicago White Sox (był odpowiedzialny za odpowiednie utrzymanie murawy oraz porządek wokół boiska) znał zamordowaną. Był jej sąsiadem, dobrym znajomym, bawił się na feralnej imprezie urodzinowej, po której kobieta zniknęła. Berger i Coleman znaleźli ciało w piwnicy budynku. Zeszli tam na wyraźną prośbę matki Colemana, która narzekała, że właśnie stamtąd wydobywa się obrzydliwy zapach.

ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Sami nie wiemy na co nas stać

Mężczyźni zawiadomili policję, złożyli dobrowolne zeznania i wrócili do mieszkań. Kilkanaście godzin później Coleman został aresztowany. Na posterunku policji - o czym wielokrotnie mówił - został pobity, obrażany (słowo "czarnuch" to najdelikatniejsze, jakie usłyszał), polewano go wodą, aby tylko nie zasnął i w końcu po kilkunastu godzinach przesłuchania obiecano mu, że jak podpisze podsunięty dokument, będzie mógł w końcu wrócić do domu. Na wpół przytomny Coleman podpisał. Okazało się, że to było przyznanie się do winy. Tak wynika z informacji, do jakich dotarli pracownicy "Projektu Niewinność" (www.innocenceproject.org), którzy od lat badają takie przypadki.

"Każdej nocy śniło mi się, jak lekarz wbija igłę w moją żyłę"

Prokuratura zażądała kary śmierci. Losy Colemana ważyły się w 1997 roku, wtedy sąd miał podjąć ostateczną decyzję. Były pracownik Chicago White Sox - mimo że odwołał swoje zeznania - stanął nad przepaścią. To od tej decyzji zależało jego życie. W tamtym okresie w stanie Illinois wykonywano tę karę poprzez wstrzykiwanie do organizmu skazanego trucizny. - Próbowałem nie dopuścić do myśli, że tak umrę - opowiadał wiele lat później Coleman. - Ale każdej nocy śniło mi się, jak lekarz wbija igłę w moją żyłę, codziennie budziłem się zlany potem.

Sąd nie zdecydował się jednak na karę śmierci - z dwóch powodów. Po pierwsze, prokuratura nie była w stanie przesłuchać odpowiedniej liczby świadków, która była wymagana formalnie, aby złożyć taki wniosek. Po drugie, przyjaciele Colemana z pracy - Jerry Powe i Harry Smith - ręczyli za jego niewinność. Próbowali walczyć z niesprawiedliwością systemu, organizowali happeningi, szukali dowodów.

13 maja 1997 roku Coleman usłyszał wyrok dożywotniego więzienia, bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. - Przez moją głowę przebiegało tysiąc myśli na sekundę - wspomniał skazany. - Z jednej strony uniknąłem śmierci, z drugiej już nigdy miałem nie obejrzeć meczu mojej ukochanej drużyny.

Jako gwałciciel i morderca przeżył piekło

W więzieniu starał się na bieżąco śledzić wyniki Chicago White Sox. Jeżeli tylko było to możliwe, oglądał relacje w telewizji, rozmawiał również często na ten temat z odwiedzającymi go członkami rodziny, znajomymi. - Tak naprawdę w mojej beznadziejnej sytuacji to był, obok miłości do najbliższych, jedyny promyk nadziei - mówił dziennikarzom, kiedy już opuścił więzienne mury.

Najbardziej żałuje, że nie obejrzał w 2005 roku meczu, po którym baseballiści Chicago sięgnęli po mistrzostwo, trzecie w swojej historii (poprzednie osiągnęli w 1906 i 1917). - Po krzykach dobiegających z sąsiednich cel zorientowałem się, że właśnie spełniło się jedno z moich największych marzeń - opowiadał ze łzami w oczach. - Czułem jednocześnie bezsilność. Powinienem to przeżywać na żywo, na moim ukochanym stadionie. Powinienem zadbać o murawę. A ja? Gniłem w więzieniu.

Coleman nie chce opowiadać o tym, co przeżył. Jako gwałciciel i morderca z pewnością nie miał łatwego życia. Był osadzony wśród najgroźniejszych przestępców. Strażnicy więzienni, przy okazji tej sprawy, na łamach amerykańskiej prasy roztaczali wizję, do jakich sytuacji dochodzi w zakładach karnych. Ciągły strach, przemoc, obelgi - to tylko wstęp do tego, co przechodził osadzony. - Przeżył piekło na ziemi - to jedyny wniosek, jaki można wysnuć ze słów strażników.

- Po co mam o tym mówić? - skomentował jak zawsze uśmiechnięty Coleman. - Staram się dostrzegać tylko jasną stronę życia. Nie zawsze się oczywiście da, ale trzeba próbować.

Uczy się korzystać z telefonu i… Ubera

W czerwcu 2016 roku jeden z prokuratorów postanowił jeszcze raz zbadać sprawę. Wysłał do laboratorium kryminalistycznego bluzę, bieliznę i paznokcie zamordowanej Antwinicy Bridgeman. Po kilku tygodniach znaleziono nasienie sprawcy. W grudniu 2016 roku rozpoczęto badania DNA tego materiału. Na podstawie wyników wykluczono Colemana z profilu sprawcy. Jednocześnie w bazie danych FBI dopasowano ten materiał z człowiekiem, który został skazany za kilka gwałtów i mieszkał całkiem niedaleko od ofiary.

W sierpniu 2017 prawnik Russell Ainsworth złożył wniosek o uniewinnienie Colemana. 20 listopada niesłusznie osadzony wyszedł z więzienia (warto podkreślić, że razem z nim więzienne mury opuścił również Darryl Fulton, który został skazany jako współwinny porwania, gwałtu i morderstwa).

26 marca 2018 roku Coleman wrócił do pracy, na stadion Chicago White Sox. - To świetny pracownik, oddany klubowi i mimo że minęło już tyle czasu, nadal ma odpowiednie kwalifikacje, aby zajmować się naszą murawą - powiedział Harry Smith, obecny szef Colemana, który razem z nim pracował w 1994 roku.

Jerry Powe - drugi z kolegów Colemana sprzed 24 lat - również pracuje dla Chicago White Sox. I również przyjął powrót swojego kolegi z nieudawaną radością i wzruszeniem. - To jest niesamowite, że klub się zachował w ten sposób, że po tylu latach o mnie nie zapomniał i dał mi nowe życie - mówił Coleman zgromadzonym dziennikarzom. - Przecież wcale nie musieli mnie zatrudnić.

Wygląda na to, że Coleman dość szybko odnalazł się w nowym dla niego świecie. Ma pracę, na przełomie kwietnia i maja ma uzyskać prawo jazdy, uczy się obsługi telefonu komórkowego i... - Największe wrażenie zrobił na mnie Uber - przyznał. - Niesamowite, że w tak prosty sposób mogę znaleźć osoby, które pomogą mi przemieszczać się przez miasto.

Każdą chwilę spędza również z najbliższymi. Ma córkę, syna, troje wnucząt, siostry, braci. - No i ukochany klub - dodał. - A tak już na koniec: nie ma sensu już wracać do tego, co mnie spotkało. Mam 49 lat. Przede mną jeszcze sporo dobrego!



Źródło artykułu: