[tag=18158]
Rafał Haj[/tag] w latach 1996-2000 był czynnym żużlowcem. Reprezentował barwy Sparty Wrocław, ale także jeździł dla klubów z Łodzi i Krakowa. Jako żużlowiec wielkiej kariery nie zrobił. Jego największym sukcesem był brązowy medal Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych. Za to jako mechanik, menedżer i przedsiębiorca radzi sobie świetnie. - Tak naprawdę od dziecka kręciłem się wokół wrocławskiego klubu. Praktycznie każdą wolną chwilę spędzałem na stadionie. Nie widziałem się w żadnej innej pracy niż przy żużlu. Po zakończeniu startów wiedziałem, że chcę zostać w speedwayu jako mechanik czy w innej roli, byleby tylko działać w tym sporcie - wspomina.
Po zakończeniu przygody z czynnym uprawianiem sportu zaczął pracować jako mechanik. - Najpierw u Jacka Krzyżaniaka, który w tamtych czasach startował we Wrocławiu. U niego pracowałem przez jeden sezon. Później poszedłem do Roberta Dadosa, a następnie trafiłem do Grega Hancocka, który akurat szukał wtedy mechanika - dodaje. Polecił go sam Marek Cieślak.
Na dzień dobry zatarł silnik Hancockowi
Dużo nie brakowało, a wyszłyby nici z tej współpracy. Podczas pierwszego wspólnego meczu ligowego po Grand Prix w Pradze, Greg Hancock na próbie toru zatarł silnik. Polak zapomniał nalać oleju swojemu nowemu pracodawcy. Pewnie gdyby to trafiło na innego żużlowca niż Hancock, Rafał Haj wyleciałby z hukiem z jego teamu. Na szczęście to był Amerykanin, który nie należał do porywczych ludzi.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy
- Greg Hancock to typowy Amerykanin, który do wszystkiego podchodził na spokojnie z amerykańskim luzem. Ja z kolei jestem typem konkretnego człowieka, który lubi wyłożyć kawę na stół. Uzupełnialiśmy się nawet pod względem temperamentów. Tworzyliśmy ciekawą mieszankę z jednej strony spokoju i luzu, a z drugiej zdecydowania i konkretu - podkreśla Rafał Haj.
- Wiele nauczyłem się od Grega, ale myślę, że on uczył się także ode mnie. Bardziej mi chodzi o takie życiowe sprawy i podejście do pewnych sytuacji. Luz, luzem i spokój, spokojem, ale kiedy trzeba było, należało trzasnąć pięścią w stół. Tego ode mnie uczył się właśnie Greg Hancock - śmieje się po latach Haj.
Polak zaskarbił sobie przyjaźń mistrza świata, z którym święcił przez 17 lat wspólnej pracy wiele sukcesów. - Kiedy zaczynaliśmy pracę, Greg Hancock jeździł we Wrocławiu. Miał już wtedy na koncie jeden tytuł indywidualnego mistrza świata. Należał do ścisłego światowego topu. Ja chciałem się rozwijać w swojej pracy. Dogadałem się z Gregiem i u niego już zostałem. Pierwszym dużym wspólnym sukcesem było zwycięstwo w Grand Prix w Cardiff w 2004 roku. W tym samym sezonie wywalczyliśmy brązowy medal IMŚ. Po drodze do kolejnych tytułów zdobyliśmy także srebro w 2006 roku. Przez te 17 lat pracy w jego zespole, świętowaliśmy wspólnie zdobycie trzech tytułów indywidualnego mistrza świata - wspomina Haj.
Z Hancockiem na stopie przyjacielskiej
Nie potrafi jednak odpowiedzieć, jakim szefem był Greg Hancock. Amerykanin nigdy bowiem Haja nie traktował jako zwykłego pracownika swojego teamu. - Tak naprawdę nasza współpraca nie sprowadzała się do kontaktów na linii pracodawca - pracownik. Zżyliśmy się i zostaliśmy przyjaciółmi. Pełniłem taką niepisaną funkcję menedżera, choć nigdy się nim nie czułem. Zajmowałem się wszystkim, by Greg Hancock ze spokojną głową mógł skupić się tylko na jeździe. Nigdy w zasadzie nie rozmawialiśmy o przedłużaniu dalszej współpracy. To wychodziło tak naturalnie, że nie wypadało nawet Grega o to pytać. Po prostu mijał sezon, a my kontynuowaliśmy naszą współpracę. Tak upłynęło 17 lat - dodaje.
Przygód i wspólnych przeżyć było w tym czasie wiele. - Zebrało się tego tyle, że nie sposób opowiedzieć o nich w jednym wywiadzie. Na pewno każdy z tytułów indywidualnego mistrza świata, wywalczony przez Grega, to było wielkie wydarzenie. Nie lubię patrzeć wstecz i musiałbym pewnie długo pomyśleć, żeby wybrać jakieś ciekawostki z naszej współpracy. Gdyby usiąść i zacząć wspominać, zebrałoby się pewnie na ciekawą książkę. Nie potrafię tak z rękawa sypać anegdotami i wspomnieniami, których razem doświadczyliśmy. Zapewniam, że jest co wspominać - mówi Haj.
Więź pomiędzy Gregiem Hancockiem nie sprowadzała się tylko do przyjaźni obu panów. - Nasze rodziny się znają i również zostają w dobrych stosunkach, nawet teraz, kiedy Greg zakończył już karierę sportową. Zresztą, my nadal utrzymujemy kontakt i czasami nawet snujemy wspólne plany. Greg obecnie przebywa w Stanach Zjednoczonych. W tym roku pandemia przeszkodziła mu w przylocie do Europy. Kiedy startował, przylatywał na wiosnę do Szwecji, gdzie mieszkał w trakcie sezonu, a po jego zakończeniu wracał do ojczyzny. Niestety, pandemia pokrzyżowała wiele planów - zaznacza Haj.
Pomaga innym zawodnikom
Hancock ogłosił najpierw zawieszenie kariery sportowej, a później jej zakończenie z uwagi na problemy rodzinne. Jego żona zachorowała na raka. Greg poświęcił się rodzinie i wspierał żonę w walce z ciężką chorobą. - Obecnie w miarę to wszystko się poukładało. Wiadomo, że choroba, z którą walczy żona Grega Hancocka jest poważna, ale na ten moment jest dobrze - mówi Haj pytany o sytuację rodzinną swojego przyjaciela.
Po zakończeniu kariery przez Hancocka, Haj pomagał kilku zawodnikom. Widywany był w boksie Vaclava Milika w czasach jego startów we Wrocławiu, Bartosza Smektały czy Jakuba Miśkowiaka. Najbliżej mu jednak do Macieja Janowskiego, którego idolem był właśnie Amerykanin. - Myślę, że będę nadal w teamie Maćka. Ja jestem zadowolony ze współpracy. Myślę, że Maciek może powiedzieć to samo. Wydaje mi się, że dużych zmian nie będzie. Pamiętam, jak Maciek miał 12 lat, kiedy jeździł z nami po różnych zawodach. Poznawał tory, widział zachowanie Grega w parkingu. Dużo dzięki temu się nauczył. Zobaczył z bliska swoich idoli. Na pewno wiele dzięki temu zyskał - wspomina Haj.
Trzy tytuły indywidualnego mistrza świata wywalczył z Gregiem Hancockiem. Teraz czeka na złoto ze swoim rodakiem. Maciej Janowski znów otarł się o podium klasyfikacji generalnej cyklu Grand Prix. - Rozmawiałem nawet ostatnio na ten temat z panem Ryszardem Kowalskim. Zastanawialiśmy się właśnie też nad kwestią Maćka i jego występów w Grand Prix. Jedzie dobrze, ma wysokiej klasy sprzęt. Słowem, ma potencjał, żeby zdobywać medale IMŚ. Myślę, że prędzej czy później Maciek będzie miał te medale. W sporcie potrzeba jednak trochę szczęścia. Niby szczęście sprzyja lepszym, ale mam nadzieję, że jemu się też w końcu uśmiechnie i zdobędzie upragnione laury. Trzeba dalej pracować, szukać czegoś nowego, innowacyjnego, a jestem przekonany, że kiedyś przyniesie to sukces - wierzy Rafał Haj.
Zapamiętał finał IMŚ z 1992 roku
Tak jak wspomniał na wstępie, od najmłodszych lat Haj kręcił się wokół wrocławskiego klubu. To były zupełne inne czasy, kiedy to polscy żużlowcy mogli pomarzyć o wysokiej klasy sprzęcie. - Pamiętam jeszcze sytuację z poprzedniego systemu, czy na początku przemian ustrojowych w Polsce, kiedy to można było tylko pomarzyć o sprzęcie, na którym przyjeżdżali do naszego kraju zawodnicy zagraniczni - tłumaczy.
- W pamięci zapadł mi finał IMŚ z Wrocławia z 1992 roku, kiedy miałem możliwość przebywania w parku maszyn. Byłem w szoku, gdy zobaczyłem motocykle obcokrajowców. Dopiero później powoli Polacy zaczęli mieć dostęp do nowinek technicznych. Kiedyś była sprzętowa przepaść, a teraz praktycznie każdy używa porównywalnej klasy sprzętu. Żużel ciągle się rozwija, a przysłowiowy diabeł tkwi w szczegółach - wyjaśnia mechanik.
Zaczynał od sprzedaży linki, teraz zaopatruje najlepszych w sprzęt
- W obecnych czasach zawodnicy mają bardzo podobny sprzęt i zbliżone umiejętności. Teraz, kto pierwszy znajdzie jakiś niuans, ten wygrywa. Trzeba być pierwszym w tym wyścigu technologicznym - mówi właściciel firmy Speedway Parts, którą prowadzi właśnie Rafał Haj. - Zaczynałem od sprzedaży jednej linki, a później dochodziły kolejne części, aż rozrosło się to tak, że w ofercie mojego sklepu można znaleźć praktycznie wszystko, co jest niezbędne do uprawiania sportu żużlowego i nie tylko. Cieszę się, że swoją pasję mogę realizować zawodowo. Zawsze chciałem móc żyć z tego, co kocham robić. Dążyłem do tego i mogę powiedzieć, że jestem spełniony i zadowolony z tego, co robię - podkreśla nasz rozmówca.
U Rafała Haja zaopatrują się praktycznie wszyscy najwięksi tej dyscypliny sportu. - Mam około dwustu klientów. Większość żużlowców kupuje części u mnie. Z takich najbardziej znanych nazwisk, to oczywiście Maciej Janowski, Leon Madsen, Martin Vaculik czy bracia Pawliccy oraz wielu innych ze światowej czołówki. Podobnych dystrybutorów, jak moja firma nie ma wielu na rynku. Sprowadzam części bezpośrednio od producentów. Każdy element to praktycznie inny producent. Trzeba mieć rozbudowaną bazę kontaktów, by móc zapewnić moim klientom taki sprzęt, jaki sobie życzą - podkreśla właściciel firmy Speedway Parts.
Życie Rafała Haja kręci się praktycznie przez cały rok wokół żużla. Po zakończeniu sezonu zawodnicy ruszają na zakupy właśnie do takich sklepów, jakie prowadzi wrocławianin. - Teraz każdy zaopatruje się w części, by później przystąpić do składania motocykli już na przyszły rok. Większość czasu obecnie spędzam w sklepie. Praktycznie non stop jestem w środku tego środowiska żużlowego. Obojętnie, czy trwa sezon czy jest okres zimowy, żużlowe życie kręci się cały czas - podkreśla.
Nie samym żużlem jednak żyje człowiek. Rafał Haj znajduje też czas na inne swoje zainteresowania. - Pracuję dużo, ale staram się rozdzielać ten czas na zawodowe i prywatne pasje. Lubię łowić ryby. Jeżdżę na nartach. Latem z kolei lubię wybrać się pojeździć na skuterze wodnym. To wszystko są swego rodzaju odskocznie od żużla. Myślę, że potrafię połączyć życie zawodowe i prywatne. Praca, pracą, ale na przyjemności te pozasportowe też trzeba znaleźć czas - kończy opowieść przyjaciel czterokrotnego mistrza świata, legendy tego sportu, Grega Hancocka.
Zobacz także: Nie chciał licytować się o Iversena
Zobacz także: Tak wygląda drużyna bezrobotnych