Żużel. Tchórzliwi prezesi w PGE Ekstralidze. Boją się transferów z pierwszej ligi. Wolą płacić za zdarte płyty

WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Timo Lahti na prowadzeniu.
WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Timo Lahti na prowadzeniu.

Speed Car Motor postawił na Mikkela Michelsena i Pawła Miesiąca. Stal ściągnęła na Andersa Thomsena. Pierwszoligowcy pokazali, że warto było dać im szanse, zamiast obracać się ciągle wokół tych samych nazwisk. Nikt nie wyciągnął z tego wniosków.

[tag=29566]

Wiktor Kułakow[/tag], Peter Ljung, Oliver Berntzon czy Timo Lahti - to żużlowcy, którzy w sezonie 2019 wyróżniali się na pierwszoligowych torach. Wszyscy nadal będą jeździć w Nice 1.LŻ. Dostali dobre oferty? Być może to jeden z powodów. Poza tym nie było jednak wielkiego zainteresowani ich usługami w PGE Ekstralidze, gdzie prezesi są zakładnikami tych samych nazwisk. Wolą stawiać na żużlowców, którzy zawodzą od kilku sezonów lub jadą bardzo przeciętnie. Szkoda, bo rok temu mieliśmy dowód, że warto sięgnąć po świeżą krew. Dobrze wyszedł na tym zwłaszcza prezes Speed Car Motoru Jakub Kępa. Zatrzymanie Pawła Miesiąca i ściągnięcie Mikkela Michelsena dało mu utrzymanie w elicie.

Wydawało się, że Kępa wyznaczył drogę, którą powinni podążać inni prezesi. Nic z tego. Wszystkim znowu zabrakło odwagi. Na żadne transfery z Nice 1. LŻ do PGE Ekstraligi się nie zanosi. - Nie wiem, z czego biorą się obawy u innych prezesów - mówi nam szef Speed Car Motoru. - Warto sięgać po pierwszoligowe nazwiska, bo w PGE Ekstralidze z roku na rok coraz bardziej brakuje wartościowych zawodników. Ja chyba mam po prostu inną filozofię. Wychodzę z założenia, że zespół się buduje, a do tego potrzebna jest dłuższa perspektywa. Paweł Miesiąc i Robert Lambert jechali z nami od drugiej ligi. Dzięki temu towarzystwo się zżyło i zbudowaliśmy atmosferę. A tego nie da się kupić za żadne pieniądze - tłumaczy Kępa.

Zobacz także: Transfery. Jeden dostał swoje 500 plus, drugiemu milion przeszedł koło nosa

Krzysztof Cegielski uważa, że prezesi wolą zawodników z ekstraligową metką, bo obawiają się kibiców, dla których liczą się przede wszystkim nazwiska. - Prezesi wybierają bezpieczeństwo. Zawodnicy są pod ostrzałem w trakcie sezonu, a szefowie klubów podczas okresu transferowego. Jeśli wezmą żużlowców z nazwiskami, to mają czyste ręce. Mogą zawsze powiedzieć, że robili, co mogli, ale zawiedli zawodnicy. Gdy w klubie będą pierwszoligowe eksperymenty, to pojawią się zarzuty, że trzeba było sięgnąć po tych bardziej doświadczonych na najwyższym poziomie - mówi nasz ekspert.

ZOBACZ WIDEO Różnica zdań w kwestii obcokrajowca pod numerem młodzieżowym. Chcemy ratować inne kraje, za chwilę obudzimy się z ręką w nocniku?

Teraz śladem Jakuba Kępy pójdzie pewnie Krzysztof Mrozek. Odwagą raczej byśmy jednak tego nie nazwali, bo szef PGG ROW-u nie ma za bardzo wyjścia. Musi zatrzymać w zespole większość żużlowców, którzy dali mu awans. Jest nadzieja, że któryś z nich odpali. Papiery ma jazdę w PGE Ekstralidze mają Siergiej Łogaczow czy Daniel Bewley.

- To prawda, że wszyscy ciągle patrzą na nazwiska i doświadczenie ekstraligowe. To jest nadal w cenie. Zawsze jest nadzieja, że ten doświadczony ekstraligowiec odpali. Z drugiej strony, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana - komentuje Jacek Frątczak. Były menedżer Get Well Toruń namawia, by sięgać do pierwszej ligi, ale przy okazji minimalizować ryzyko takich transferów. W jaki sposób?

Zobacz także: Nerwowy listopad dla wybranych. Oni mogą mieć problem ze znalezieniem klubu

- Jest łatwiej, kiedy szukamy zawodnika drugiej linii, a mamy już silnych liderów. Wtedy nie ma tak wiele do stracenia. Musimy też pamiętać, że nie we wszystkich przypadkach barierą jest strach prezesów. Do tanga trzeba dwojga. Zawodnik musi chcieć jazdy w PGE Ekstralidze, a nie każdemu się to opłaca - podkreśla Frątczak i ma dużo racji. Zawodnicy potrafią liczyć. Czasami więcej punktów w Nice 1. LŻ daje więcej kasy niż przeciętność w ekstraligowym towarzystwie.

Warto również zauważyć, że w PGE Ekstralidze mieliśmy ostatnio nie tylko kluby, które wygrały dzięki nazwiskom z pierwszej ligi. Zdarzało się również, że wysoką cenę płacili ci, którym zabrakło odwagi. Dobrym przykładem jest Unia Tarnów. Jaskółki spadły z elity w sezonie 2018, bo wolały postawić na Petera Kildemanda, zamiast zatrzymać w drużynie Petera Ljunga. Szwed na pewno nie byłby gorszy od Duńczyka, który zawodzi od wielu sezonów. Później okazało się, że tych punktów brakowało przez cały sezon.

Namawiamy zatem od odwagi. W pierwszej lidze jest wielu zawodników z potencjałem, którzy przy odpowiednim wsparciu sprzętowym mogą dać wiele drużynie. W końcu ile można słuchać tych samych, zdartych już płyt i nabierać się na obietnice żużlowców, że właśnie ten rok będzie należeć do nich?

Źródło artykułu: