Występ Grzegorza Zengoty w niedzielnym meczu pomiędzy Betardem Spartą Wrocław i Fogo Unią Leszno (45:45) można określić jako prawdziwy rollercoaster. - To fakt, bo zera przeplatałem drugimi miejscami zaraz za kolegą z pary - przytakuje zawodnik. - Ocenić ten występ też ciężko, bo wiadomo, że za te zera należy mi się jedynka w skali szkolnej, ale przy pierwszym podwójnym zwycięstwie udało nam się wyhamować zapędy rywali. W 14. wyścigu z kolei wygrana spowodowała, że medale już praktycznie wisiały na naszych szyjach - opisuje zawodnik.
Po finale było sporo skrajnych opinii do wrocławskiego toru. Zengota jednak bagatelizuje sprawę. - Emocje były, bo był wynik na styku. Trzeba jednak przyznać, że tor był przygotowany perfekcyjnie. A że nie było na nim ścigania? Taką już ma geometrię i nic na to się nie poradzi. Mało tego, szpryca spod kół też jest bardzo ciężka i trudno się tam wyprzedza po zewnętrznej - opisuje zawodnik Fogo Unii.
- Trzeba jednak zwrócić uwagę, że wrocławianie praktycznie nie mieli możliwości przygotowania tej nawierzchni. W piątek została rozłożona plandeka, który chroniła tor przed opadami. Jak widzieliśmy, sprawdziła się rewelacyjnie i pokazała, że jest nam potrzebna w PGE Ekstralidze. Każdy klub powinien ją mieć - postuluje żużlowiec.
Leszczynianin podkreśla również, jak ważny i cenny jest dla niego zdobyty złoty medal. - Jechaliśmy na ten mecz z lekką rezerwą, bo jak wiemy, ostatnie spotkanie na tym obiekcie nam nie wyszło. Przewaga 8 punktów z pierwszego finału też nie była wielka. Złoto zapewniliśmy sobie w ostatnich dwóch biegach, więc radość była ogromna. Muszę przyznać, że porównuję ją z tym pierwszym złotym medalem, jaki zdobyłem w 2009 roku wraz z zespołem Falubazu - zakończył Grzegorz Zengota.
ZOBACZ WIDEO Miłka Raulin chce wejść na Mount Everest