Maciej Janowski, król Danii i Polski, tymi słowami Tomasz Dryła zakończył relację z Grand Prix w Horsens. Dodajmy, że to były takie zawody, po których możemy być dumni z naszych zawodników. Najbardziej z Janowskiego. Maciej zaskoczył już wyborem pola na finał. Wiedział, że nie będzie równania toru i zaryzykował. Dobrze zrobił. Jeszcze większe brawa należą mu się jednak za to, co pokazał w rywalizacji z Emilem Sajfutdinowem. Konsekwencja naszego żużlowca była zabójcza. Tak długo napędzał się po szerokiej, aż w końcu minął Rosjanina.
Moje serce Maciej zdobył jednak nie finale, ale w trzykrotnie powtarzanym biegu 15. Mam wątpliwości, czy Polak ukradł w pierwszym podejściu start. Nie będę się jednak o to spierał, bo nie w tym rzecz. Bardziej chodzi mi o to, by docenić klasę naszego zawodnika. Jego siłę, determinację i koncentrację. Trzy razy Janowski był pierwszy, ale trzy razy sędzia przerywał bieg (upadki najpierw Petera Kildemanda, a potem Fredrika Lindgrena). To mogłoby niejednego złamać. Jednak Maciej wyjechał po raz czwarty i stoczył piękną, a co najważniejsze zwycięską walkę z Lindgrenem. Jechało dwóch zawodników, ale ja proszę o więcej takich wyścigów.
Patryk Dudek nie jest już liderem, ale ma tyle samo punktów, co prowadzący Jason Doyle, czyli nie jest źle. A jest jeszcze lepiej, jak się popatrzy na to, co wyprawiał nasz żużlowiec na krótkim torze. Pierwszy start był niczym wejście smoka. Kto by pomyślał, że takie chucherko tak potrafi powalczyć na łokcie. Później jeszcze Patryk to powtórzył. Trzeciego miejsca też nikt nie dał Dudkowi za darmo, bo choć Doyle chodził w parku maszyn o kulach, to na torze szalał tak, jakby nic mu nie dolegało. Inna sprawa, że ciekaw jestem, co na to lekarze. U mnie wzbudza to mieszane uczucia, bo jednak jeśli zawodnik nie był w pełni sprawny, a jechał, to znaczy, że narażał zdrowie swoje i kolegów.
Słówko o naszych pechowcach. Bartosz Zmarzlik byłby w półfinale, gdyby nie fatalna piąta seria. Wpadł na torze w takie turbulencje, że aż cud, iż wyszedł z tego cało. Dwa razy w nieprawdopodobny sposób zapanował nad maszyną i w jednym kawałku dojechał do mety. W tym roku idzie mu, jak po grudzie. Wierzę jednak, że ten jego hart ducha i waleczne serce zostaną w końcu nagrodzone. Wiem, widziałem, że momentami Bartosz jechał bardzo ostro, ale czy to było brutalne? Polemizowałbym. Zresztą w Grand Prix nikt się nie oszczędza. Gdyby było inaczej, to zawody w Horsens nie trwałby tak długo. A przeciągnęły się z powodu mocnych spięć i upadków.
ZOBACZ WIDEO Żużlowa prognoza pogody
Piotr Pawlicki od jakiś dwóch tygodni zaczął jeździć na wysokim poziomie punktowym. Zdobył Łotwę i do Horsens przyjechał uśmiechnięty od ucha do ucha. Pecha miał jednak niesamowitego, bo jak już się obudził i jechał po swoją pierwszą trójkę, to wtedy przytrafił mu się upadek. Gorzej być nie może. Trzymam kciuki za wielki powrót Piotra w Cardiff.
I jeszcze jedno. Przed nami DPŚ. Nie mam wątpliwości, że powinna nas reprezentować czwórka z Grand Prix plus Maksym Drabik. Na rezerwę (w razie, gdyby kogoś z tej czwórki - odpukać - spotkało nieszczęście) ktoś z dwójki Przemysław Pawlicki, Jarosław Hampel i jedziemy. Oczywiście po złoto.
Gdybym nie przeczytał do końca , bym po myśłał ze to nie Ty pisałeś. A jednak.Wszyscy jesteśmy w HURA optymizmie po GPi cieszymy się Czytaj całość