W sezonie 2015 Fogo Unia Leszno zdominowała rozgrywki PGE Ekstraligi. Zespół Adama Skórnickiego w osiemnastu spotkaniach, poniósł zaledwie trzy porażki (w tym jedną na swoim torze). Z kolei KS Toruń po niezłym początku rozgrywek, w końcówce zawiódł na całej linii, nie zdobywając medalu Drużynowych Mistrzostw Polski. Problemy Aniołów rozpoczęły się od 12. kolejki, od której zanotowały na swoim koncie zaledwie jeden wygrany mecz. O ile w Lesznie dobrze punktował cały zespół, o tyle w Toruniu pojawiły się duże zastrzeżenia do postawy Grigorija Łaguty, Chrisa Holdera i Jasona Doyle'a. Dopiero w końcówce sezonu dobrze zaczął punktować Adrian Miedziński.
Po zakończeniu sezonu, w Lesznie nie doszło do rewolucji kadrowej. Piotr Pawlicki skończył wiek juniora, ale zdolni Bartosz Smektała, Dominik Kubera i Daniel Kaczmarek mieli zbierać doświadczenie. Ciężar zdobywania punktów miał spoczywać na seniorach, którzy dodatkowo zostali wzmocnieni Peterem Kildemandem. Pawlicki i Kildemand plus Nicki Pedersen, Grzegorz Zengota, Emil Sajfutdinow i Tobiasz Musielak - wydawało się, że pod numerami 1-5 w ekipie mistrza Polski nie ma słabego punktu.
Poważnych wzmocnień dokonał także KS Toruń, który dodatkowo zmienił nazwę na Get Well. Zawodzących Łagutę i Doyle'a zastąpili Greg Hancock i Martin Vaculik. Liczono na przebudzenie Miedzińskiego i Holdera. Dodatkowo do grona juniorów dołączył nieźle prezentujący się w meczach pierwszoligowych Norbert Krakowiak. Także w przypadku tej drużyny pod kątem wzmocnień przed sezonem, nie można było mieć zastrzeżeń.
Po 10. kolejkach Ekstraligi w tym sezonie zespoły z Leszna i Torunia nie mogą być pewne awansu do pierwszej czwórki. Unia ma na swoim koncie zaledwie sześć punktów. Doszło nawet do tego, że Piotr Rusiecki - prezes leszczyńskiego klubu - ma duże wątpliwości, czy jego zespół będzie w tym sezonie walczył o medale. W lepszej sytuacji jest Get Well, który z trzynastoma oczkami zajmuje drugą lokatę. W obu drużynach zawodzą jednak liderzy. Każdy z nich przynajmniej raz zanotował na swoim koncie poważną wpadkę, która miała wpływ na końcowy wynik meczu. Doszło nawet do tego, że Nicki Pedersen po raz pierwszy od 2008 roku, został odsunięty od składu drużyny. W Lesznie uznano, że brakuje mu determinacji. Ten zabieg nie przyniósł spodziewanych efektów. Unia została rozgromiona w Poznaniu przez Betard Spartę Wrocław.
ZOBACZ WIDEO #dziejesienaeuro. Michał Kołodziejczyk: Polska walczyłaby teraz o złoto, dlatego boli nas serce
Gwiazdy obu drużyn nie mają żadnego rozsądnego wytłumaczenia. Winę za słabsze starty mogliby zrzucić na ograniczenia w zarobkach, jakie wprowadzono przed sezonem. Jednak te zapisy dotknęły jedynie zawodników ze średniej i dolnej półki. Najlepsi podpisali kontrakty zakładające maksymalne stawki za podpis pod kontraktem i zdobycze punktowe. W skali sezonu mogą zarobić nawet milion złotych. Dodatkowo każdemu z nich sponsorzy zagwarantowali "dodatki", które przekonały ich do przedłużenia kontraktu lub zmiany barw klubowych.
Co jest zatem źródłem kłopotów obu klubów? Odpowiedź może być tylko jedna - dobrobyt. Zarówno Unia, jak i Get Well to krajowa czołówka pod kątem organizacji. Mają także za sobą poważne firmy i biznesmenów, którzy gwarantują stabilność i płynność finansową. W obu klubach zawodnicy mają płacone na bieżąco. Cieplarniane warunki, jakie im stworzono, w założeniu miały dać efekt w postaci ponownej walki o medale. Rezultat jest zgoła inny. W Lesznie i Toruniu zachodzą w głowę, co zawiodło. W dodatku sami podkreślają, że nie mają na zawodników żadnego "bata". Kwoty za podpis pod kontraktem (z założenia przeznaczone na przygotowanie do sezonu) już dawno wypłacone w całości, a punktówka wypłacana na bieżąco.
Bez wątpienia na zawodników działa również świadomość, że konkurencja wcale nie depcze im po piętach. Pomimo słabszej postawy, nadal trójka z liderów obu ekip jest w TOP 11 najlepiej punktujących żużlowców Ekstraligi. To efekty zaniedbania szkolenia w najlepszych klubach, o czym pisaliśmy już wielokrotnie. Właśnie teraz kluby zaczynają zbierać negatywne plony zmian regulaminowych, o które sami zabiegali. Polskich młodzieżowców na potęgę zamieniali zagraniczni, którzy zdaniem prezesów byli dużo tańsi. Teraz włodarze klubowi płacą dużo wyższą cenę. W tym zakresie do Unii jednak nie można mieć zastrzeżeń, bo jako jedyna od lat jest najlepsza pod kątem szkolenia juniorów.
Od zawsze broniłem zawodników, gdyż uważam, że pod kątem ich bezpieczeństwa nadal robi się zbyt mało. Obecny sprzęt stanowi dla nich zagrożenie. Główną winę za to ponosi FIM, który w 2010 roku wprowadził wadliwe tłumiki. Nie rozumiem jednak decyzji ograniczających zarobki. Jeżeli już zdecydowano się na taki ruch - bezkompromisowy, twardy, w znaczny sposób ograniczający wydatki klubów - to nie rozumiem, dlaczego pozostał w nich zapis o gwarantowanych kwotach za podpis pod kontraktem. Tylko ich wycofanie i jednoczesne podwyższenie kwot za zdobyte punkty, zmotywuje ich do ambitniejszej postawy. Wówczas determinacji nie powinno już zabraknąć, a wybierając pracodawców, zawodnicy postawią na tych, którzy płacą na bieżąco. Płynność finansowa będzie głównym gwarantem sukcesu.