Koniec i bomba, a kto nie był, ten trąba. Gombrowicza trzeba sparafrazować, bo to, co wydarzyło się w ostatni weekend na Narodowym miało historyczny wymiar. Było (prawie) wszystko, co trzeba. Tor do walki, sprawną taśmę, pełne trybuny, emocje od początku do końca, chwile niedosytu, łzy szczęścia. Zabrakło Polaka w sobotnim finale i lepszego wyniku w niedzielę przeciw niepełnej reszcie żużlowego świata. Tego, że Piter Pawlicki będzie trzykrotnie na swojej skórze zapoznawał się z dziełem Olsena albo że mistrzowi Gollobowi będą pocić się oczy przy tłumach kibiców nie mógł przewidzieć nikt. Było zaskakująco i obiecująco. Ale do rzeczy. Poklepaliśmy się przez te parę dni nawzajem po plecach, więc czas na zimne refleksje.
Pretensje
- Tu nie ma miejsca na błąd. Tu co bieg masz wyścig nominowany - przyznawał obóz Piotra Pawlickiego zaraz po zakończeniu warszawskiego turnieju. Młody Byk był poszarpany i straszliwie zawiedziony tym, co się wcześniej działo. Warszawski turniej brutalnie pokazał mu trudne oblicze elitarnego cyklu. - Zauważyłem, że tu jeździ się bardzo ostro. To dla mnie duża nauka - podkreślał Patryk Dudek, który w roli dzikusa otarł się o półfinał. Duzers jako najprawdziwszy debiutant pojechał na miarę możliwości, choć też miał do siebie trochę pretensji. - Miałem pewien plan, ale niestety nie wyszedł - podsumowywał swój występ w półfinale Bartek Zmarzlik. Co wymyślił z tym czwartym polem i kogo w ostatniej chwili posłuchał, a raczej zobaczył to już pozostanie jego słodką tajemnicą (próba odpowiedzi w "Kulisach GP Polski" w niedzielę o 16 w nsport+). Reakcja Taia Woffindena i jego akcja w finałowym biegu pokazały o co chodzi z żużlowym cwaniactwem.
Mają czas i środki
Analizy i wnioski po wyścigach na Narodowym same cisnęły się na usta. Nie zaraz po rozgrzanej atmosferze wielkiego święta, ale na spokojnie, kiedy emocje już ostygły. Więc co? Ano nasi młodzi gniewni, mimo że już nieźle objeżdżeni, zapłacili elitarne frycowe na sztucznym torze. Wszyscy trzej byli niby wyluzowani przed startem, ale te ich medialne maski szybko zostały odkryte. Ponoć to były dla nich zawody jak każde inne, jednak szybko się okazało, że dobrą jazdę w najlepszej lidze świata wcale nie jest łatwo przenieść na sztuczną nawierzchnię przy 50 tysiącach ludzi i w mistrzowskiej stawce. Już Tomasz Gollob lata temu powtarzał, że między Grand Prix a polską ligą trudno o znak równości. A każdą inną też. Bo takiego natłoku gwiazd podczas jednorazowych zawodów nie ma w żadnych rozgrywkach. Tak układanych na chwilę torów też. Ani takiego wielkiego nastawienia na sukces czy tak kolosalnej chęci pokazania się żużlowemu światu tym bardziej. Z każdym kolejnym turniejem powinni być jednak biało-czerwonym łatwiej, bo mają czas i środki na naukę.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob: Dakar, motocross, treningi. Mam dużo pomysłów na siebie (Źródło: TVP)
{"id":"","title":""}
Testowa niedziela
Po indywidualnych emocjach, wracamy do ekstraligi. Niedziela będzie testem zwłaszcza dla dwóch ekip. Zacznijmy od tej ostatnio skompromitowanej. Toruń po blamażu w Gorzowie spróbuje zmazać plamę kosztem ambitnych spartan. A że wrocławianie to zawsze groźna ekipa, na odświeżonej Motoarenie będzie się działo. Skoro Hancock i Holder wjechali w warszawskiej Grand Prix na podium, to na swoim torze powinni też skutecznie zapunktować. Czy reszta się dostroi i w jakiej formie z Manchesteru powróci Paweł Przedpełski (pod warunkiem że angielska aura nie zepsuje nam święta) to już pytanie, na które odpowiedź poznamy w niedzielny wieczór. Trudne rebusy do rozwiązania będą też w Zielonej Górze. Jak zepsuty niedawno obojczyk ma się do derbowej formy i czy Stal potwierdzi, że w tym sezonie nie będzie na nią mocnych. Obejrzeć pojedynki Dudka ze Zmarzlikiem czy Doyla z Zagarem to jakby znów przeżywać wieczór z Grand Prix. Tylko trochę w innych okolicznościach przyrody. Do zobaczenia na stadionach i przed telewizorami.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+