W sumie to nie dziwię się żużlowcowi Rasmusowi Jensenowi. On musiał to z siebie wyrzucić. Zły był chłopak po prostu, wściekły na swoich pracodawców, zawiedziony okrutnie. Nazwał nas na twitterze "gównianymi Polakami" w przypływie szczerości rzadko się pod konkretnym nazwiskiem ujawniającej. "Byłem zdenerwowany na włodarzy klubu" - tłumaczył się potem dziecinnie 22-latek. Idąc tym tokiem rozumowania, skoro pilscy działacze coś mu obiecali, a potem mieli czelność zmienić koncepcję z racji konkretnych przyczyn, to jest to poważny powód do obrażania rodaków tych ludzi, z którymi się współpracuje i srogiego gniewania się na pracodawców. Do których nie od wczoraj przyjeżdża się zarobić pieniądze, przybijać piątki, rozdać uśmiechy i autografy, rozgrzać fanów prawie w każdą słoneczną niedzielę. Gorzej jak coś pójdzie nie po myśli ambitnego człowieka. Wtedy głowa się gotuje, a Internet przyjmuje wszystko. No może do czasu aż nie wciśnie się bohatersko "delete", jak zrobił sam Jensen.
Pieniądze nie śmierdzą
Ale porzucając ironię, szkoda miejsca i czasu na dłuższe zajmowanie się tematem nieszczęśliwego Rasmusa. Przecież nikt go na siłę nie będzie uszczęśliwiał i przekonywał, że Polska nie jest be, a Polacy wcale nie śmierdzą i że od ostatniego przelewu na jego konto nie nastąpiła nad Wisłą jakaś nagła epidemia w 40-milionowym narodzie. Przecież trafiła się jedna czarna owca, bo chce się wierzyć, że nikt więcej z grona zagranicznych zawodników nie myśli o nas podobnie. Nie wolno przecież generalizować. Przecież u wymagających Polaków wielu z nich godnie zarabia na chleb, rodzinę, emeryturę, wakacje. Często gęsto (nierzadko z poślizgiem) dostają za pracę dwa albo trzy razy więcej niż u zamożnych Szwedów czy Anglików. Nie wspominając stawek szczodrych Duńczyków. I co? I nie powinni wybrzydzać w jensenowski sposób. Tu chodzi o lojalność, szacunek, dumę narodową. Dlatego niech młody Duńczyk żyje sobie w swoim przekonaniu aż do momentu kiedy znów zjawi się w Polsce zarobić parę groszy. Wtedy może zmieni zdanie. Pecunia non olet.
Jancarz, Świst, Zmarzlik
Najszybsi i najlepiej zarabiający obcokrajowcy już za chwilę zaczną walczyć z ekstraligowymi drużynami o mistrzostwo Polski. Tymczasem konkretną rozgrzewką przed walką o punkty będzie niedzielne ściganie w Gorzowie. Dobrze, że wracają takie inicjatywy jak memoriał Edwarda Jancarza. Swoją tradycję trzeba pielęgnować, a o dawnych bohaterach nie zapominać nigdy. Trzeba się chwalić nimi na każdym kroku. Przy okazji gorzowskich zawodów będzie można powspominać dawne, historyczne dzieje. Takie jak przekazanie Piotrowi Świstowi z rąk wielkiego Eddiego jego plastronu jako symbolicznej zmiany warty. Albo zacząć nowy rozdział, którego początek miał już miejsce podczas niedawnej konferencji, kiedy symboliczny plastron wylądował w rękach Bartka Zmarzlika (nie lada zaszczyt, ale i wyzwanie). Będzie specjalna oprawa, ciekawa obsada, efektowna nagroda. Łezka w oku niejednemu się zakręci. Trzeba na Jancarzu być albo zasiąść w fotelu z pilotem i kuflem w ręku. Koniecznie!
Jaki kolor Stali?
Przy okazji memoriału wrócą rozmowy o wielkiej Stali z lat 70-tych i pytania o obecną siłę gorzowian. Po kiepskim sezonie 2015 nikt na północy lubuskiego nie dopuszcza myśli o powtórce z marnej rozrywki. Wzmocniony skład starszym z braci Pawlickich i Duńczykiem Jepsenem Jensenem robi już dziś duże wrażenie. Tyle że rok temu na papierze stalowcy też wyglądali na mocarzy, a skończyło się drżeniem o pozostanie w elicie do samego końca. Jak będzie teraz? Na pewno lepiej, bo stalowe chłopaki musiałaby jechać do tyłu żeby zrobić podobny wynik do zeszłorocznego. Zmarzlik, Kasprzak, Iversen, Zagar plus ci wyżej wymienieni to jest skład na strefę medalową. Kolor kruszcu może najbardziej zależeć od zdrowia, atmosfery i porządku w głowach. Jancarz będzie dopingował.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+
:)