Trudno się w tym dokładnie połapać. Tym bardziej w sytuacji, kiedy człowiek nigdy nie zastanawiał się jaką drogę obrać. Która jest właściwa i najbardziej skuteczna. Jak najlepiej przygotowuje się ciało do żużlowej jazdy przez trudy morderczego sezonu. Co robić i z jaką częstotliwością, w jakim miejscu i czasie. Opcji jest przecież mnóstwo. Duże nazwiska pracują z reguły indywidualnie, te mniejsze częściej w grupach ucząc się specyfiki tego sportu. Jedni twierdzą, że trzeba zaczynać treningi nawet w listopadzie, inni uważają to za nonsens i wskazują tylko na trzymiesięczny okres przygotowań. Każdy ma swoje doświadczenia i pomysły. Każdy stosuje własną przygrywkę przed głównym koncertem.
Cross i fikołki
Kilka przykładów z brzegu. Niektóre nazwiska lubią posmakować słonecznego motocrossu. Tomasz Gollob na przykład nie wyobraża sobie przedsezonowej pracy bez wizyty w zaprzyjaźnionej Hiszpanii. Czasem spotka tam Teddy'ego Błażusiaka, wymieni spostrzeżenia, poszaleje na wymagających trasach. - Tamtejszy cross to doskonałe połączenie słonecznej energii z motocyklowym treningiem przed długą jazdą na żużlu - powtarza w ostatnich latach doświadczony mistrz.
Inni wolą (albo muszą) w tym czasie cyklicznie walić w worek albo padać na matę. Grupowe zajęcia z kickboxingu czy klasycznego boksu preferują w kilku miejscach kraju. - Chcę chłopakom przekazać to, czego nauczyłem się będąc ponad 20 lat w tym sporcie. Podczas takich treningów można zrzucić trochę wagi i poprawić refleks - opowiadał w styczniowym "Czarnym Charakterze" Robert Kościecha. Nowy trener toruńskiej drużyny szybko złapał kontakt z anielską ekipą, co akurat specjalnie nie zaskakuje. Nie ma zmiłuj, miejscowi chłopcy pracują aż furczy.
W Lesznie stawiają na tzw. cross fit, w Grudziądzu na klasyczną siłownię i bieganie w terenie, a Tarnów dokłada jeszcze basen, a przede wszystkim sprawdzone metody. Małe ciężary, skakanki, no i głównie przewroty. - Poprzez nawyk odpowiednio ułożonego ciała, natychmiastowej reakcji, chłopcy startują później na torze mniej asekuracyjnie. W razie upadku pojawia się odruch, który pozwala zmniejszyć ryzyko poważnej kontuzji - tłumaczył w telewizyjnym wywiadzie trener młodych Jaskółek Paweł Baran.
Całym wachlarzem możliwości treningowych dysponowali reprezentanci Polski na styczniowym zgrupowaniu w Szklarskiej Porębie. Były narty zjazdowe, biegowe, pływanie i inne atrakcje. - Każdy z nich jest w innym miejscu i na różnym poziomie przygotowań do sezonu. Dlatego trzeba odpowiednio rozkładać proporcje - zauważył specjalista od zimowych treningów Mariusz Cieśliński w reportażu o obozie kadrowiczów w górach.
Bohaterowie ze chrztu
Ale spośród wszystkich przedsezonowych doniesień największą uwagę przykuło przyjęcie pełnoprawnych członków pewnego klubu. A że żużlowa familia jest przyjazna i serdeczna, to powitanie w szacownym gronie musiało odbywać się uroczyście. Dwóch uśmiechniętych żużlowych młodzieniaszków w samej bieliźnie z pokolorowanym ciałem i pod opieką trzech rutyniarzy na zdjęciu to jest coś. Falubaz położył konkurencję na łopatki. Zawodnicy Niedźwiedź i Burzyński odetchnęli z ulgą. Nie dość, że zostali przez drużynę oficjalnie przyjęci, to jeszcze zaistnieli w ogólnopolskich mediach. Choć jak szybko przyznał Patryk Dudek, nie ma już w obecnych chrztach dawnych klapsów w pośladki. Mniej jest rytuałów i karkołomnych zadań.
A kiedyś to się działo! Jeden z rutynowanych żużlowców wspominał z sentymentem swoje własne wchodzenie do drużyny. Jak zawodnik zapraszał na piwo, kupował słodycze, przedstawiał się i prosił starszyznę żeby wpuściła go do grupy. Malowanie plastronu na ciele było o tyle niewygodne, że ówczesny samochodowy podkład szybko się nie zmywał. Popularny golfik zostawał na szyi na ładnych kilkanaście dni. Do tego był jeszcze specjalny test z podchwytliwymi pytaniami, a na koniec pompki i wspomniane klapsy. - Było ich ze 30, może 40. W każdym razie tyłek pękał, a dodatkowo miesiąc chodziło się z brudem za paznokciami, bo nie było obecnych środków do czyszczenia plam i zabrudzeń - śmiał się polski ligowiec.
Dziś mamy różne szkoły, rozmaite przyzwyczajenia, różnorodne cele. Najważniejsze żeby w sezonie - jak to się ładnie mówi - grała muzyka. Żeby każdy występował ze swoimi nutami i nastrojonymi instrumentami. Byleby dawał koncert z głową i pod batutą odpowiedzialnego dyrygenta. W pewnym momencie okaże się czy wybrane zimą przygotowania to już melodia przeszłości czy wciąż aktualny przebój.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+