Szykują się zmiany na żużlowej mapie Polski. Witold Skrzydlewski: Decyduje stół i zielone sukno

O tym, kto zajmie ósme miejsce w ENEA Ekstralidze, zdecyduje konkurs ofert. - To dla mnie śmieszna sytuacja - zaznacza prezes Orła Witold Skrzydlewski.

- Konkurs ofert jest dla mnie śmieszny. Po co w ogóle organizujemy zawody, jak później decyduje taki konkurs? Trochę tego nie rozumiem. Moim zdaniem władze żużla się tym trochę ośmieszają - powiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Witold Skrzydlewski.

[ad=rectangle]

Sytuacja klubów z Częstochowy i Gdańska może doprowadzić do wielu zmian na żużlowej mapie Polski. Już teraz mówi się, że skład Ekstraligi ma uzupełnić ekipa z Grudziądza. Częstochowianie i gdańszczanie mieliby rozpocząć starty od drugiej ligi (jako stowarzyszenia), a do Nice PLŻ miałyby awansować drużyny z Krakowa i Ostrowa. - Jeśli tak się stanie, to okaże się, że w żużlu najważniejszy jest stół i zielone sukno. Słyszę o tym, że jedna z drużyn drugoligowych ma dostać walkower, ale w zamian będzie awans. Naprawdę super - podkreślił Skrzydlewski.

Prezes Orła nie ma wątpliwości - do zamieszania związanego z obsadą poszczególnych lig doprowadzili prezesi. - Jest coraz gorzej, ale czyja to zasługa? Nas, czyli prezesów. Nikt nie patrzy, ile ma pieniędzy w kieszeni. Płacimy najwięcej na świecie. Nikt nie wydaje tyle, co polscy prezesi. Przez pewien czas można jechać na kredycie, ale on kiedyś umiera i jest duży problem. Do momentu aż prezesi nie odłożą na bok swoich chorych ambicji, nie ma szans na normalność. Dlaczego zarządzający klubami boją się podpisać oświadczenia, że odpowiadają całym swoim majątkiem? Ja właśnie siedzę i liczę, komu jeszcze muszę zapłacić. Wiem, że muszę to wyłożyć z własnej kieszeni. Do nas także spływają oferty od zawodników. Gdybym nie płacił ze swoich i nie wiedział, jak ciężko na to pracowałem, to może bym się skusił na niektórych żużlowców. Moglibyśmy mieć najlepszy zespół w pierwszej lidze. Przeszlibyśmy ligę jak burza, ale na koniec byłoby dwa lub trzy miliony długu. Gdybym postępował jak wielu innych prezesów, to pewnie bym powiedział, że trudno, stało się. Czegoś takiego jednak nie podpiszę, bo wiem, że musiałbym za to zapłacić sam wraz z moim zarządem. Dopóki inni tego nie zrozumieją, nic się nie zmieni. Mieliśmy już kiedyś ustalone maksymalne budżety, ale ludzie to obśmiewali. Prezes klepał drugiego po plecach, a za moment wychodził ze spotkania i dzwonił do zawodnika, płacąc mu trzy razy więcej - zakończył Skrzydlewski.

Źródło artykułu: