Oliwer Kubus: Chwaliliśmy otwierający turniej Grand Prix w Auckland i nieprzypadkowo rozpływamy się nad bydgoską eliminacją. Emocji było co niemiara.
Krzysztof Cegielski: Ta runda, podobnie jak poprzednie odbywające się w Bydgoszczy, należała do widowiskowych. Spora w tym zasługa toru, który pod względem geometrii i kiedy wiosną jest odpowiednio przygotowany, sprzyja walce. Przy obecnych tłumikach musi być równy, dosyć twardy, z luźną nawierzchnią. Powinien posiadać wiele dogodnych ścieżek. W sobotę było ich na tyle dużo, że prowadzący zawodnicy nie wiedzieli, którędy jechać. Oglądaliśmy wyścigi ciekawe do ostatnich metrów, a finałowy bieg w wykonaniu Krzysztofa Kasprzaka okazał się wisienką na torcie.
Kasprzak o swoich sukcesach mówi ze spokojem: że to dopiero początek, że o tytule nie myśli w ogóle. To kurtuazja czy jego rzeczywiste nastawienie?
- On chyba faktycznie o tym nie myśli. Jego nastawienie w tym roku jest bardzo pozytywne w takim sensie, że robi wszystko, co jest mu dane z pasją, ale i spokojem. Na rozmowy o tym, komu przypadnie tytuł, jeszcze za wcześnie, choć po cichu możemy snuć rozważania, bo często jest tak, że ci, którzy dobrze rozpoczynają, sięgają po medale. Przykładów możemy wymieniać sporo, choćby Tai Woffinden czy Chris Holder w ostatnich sezonach. Otwarcie Krzysztofa jest doskonałe i nie widzę przeszkód, by miał się spisywać podobnie w kolejnych rundach. Trudniej będzie tym, którzy w tej chwili borykają się z poważnymi problemami, jak choćby Woffinden. Trudno będzie im się w dalszej części pozbierać i naprawić sprzęt. Brakuje przede wszystkim czasu, bo natężenie startów jest bardzo duże. Na szczęście nasi reprezentanci rozpoczęli bardzo dobrze, a Krzysiek wprost wyśmienicie. Mówi, że na co nie wsiądzie, to jedzie szybko. Skoro posiada tak szeroki wachlarz silników, to wszędzie powinien sobie dobrze radzić. Nie widzę też torów, które miałaby go zaskoczyć. Również te krótkie, techniczne są dla niego bułką z masłem. Kryzysowe momenty z pewnością go nie ominą. Może mu się zdarzyć drobny uraz czy słabszy dzień i będzie musiał stawić temu czoła, jednak z jego mentalnością jest w tej chwili idealnie.
Wydaje się, że "Kasper" mocno się zmienił. Emanuje spokojem i pozytywną energią.
- Zawodnicy mają w karierze rok lub kilka lat, kiedy wszystko układa się rewelacyjnie, na motocyklu czują się jak w ryby w wodzie i nie potrafią sobie wyobrazić porażek. Krzysztof to bardzo doświadczony jeździec. W ostatnich sezonach miał więcej chęci zostania mistrzem świata niż możliwości. Mocno przeżywał wszelkie niepowodzenia. Teraz ta żądza zwycięstwa zmalała. Jak Adam Małysz, który chciał oddać dwa dobra skoki, tak on pragnie cieszyć się jazdą i żyć z zawodów na zawody, bez zbytniego ciśnienia. To bardzo dobre podejście, które pozwala osiągnąć wielkie sukcesy. W poprzednich latach zrobił jeden krok do tyłu, by wykonać przynajmniej dwa do przodu. Wyciągnął wnioski i widać zmiany zarówno w jego psychice, jak i otoczeniu.
Zaraz po zawodach Kasprzak dziękował tunerowi Peterowi Johnsowi. To on jest kluczem?
- Daje do myślenia fakt, że Johns przygotowuje silniki nie tylko Kasprzakowi, ale i Woffindenowi, czyli zawodnikom znajdującym się po dwóch przeciwnych biegunach. Woffinden nie jedzie, a stoi w miejscu. Ani na starcie, ani na dystansie nie przypomina mistrza świata z ubiegłego roku. Moim zdaniem przyczyna leży w silnikach. To widać. Dlatego trudno oceniać Johnsa. Przed tunerem i jego niektórymi zawodnikami poważna dyskusja.
Z czego wynika ta różnica w sprzęcie?
- Tunerzy, którzy są w danej chwili na szczycie, potrafią nierzadko przeholować i brać pod opiekę zbyt dużo silników. A ilość bez wątpienia przekłada się negatywnie na jakość. Ostatnie lata należały do Johnsa i Jana Anderssona. Z tego, co słyszałem, trudno zarezerwować u Johnsa czas na jakieś poprawki. Pracy już w zimie jest bardzo dużo, a jeśli w trakcie sezonu silniki nie spisują się po myśli, to zawodnicy je reklamują i oddają do przeglądów. Fizycznie idealne przygotowanie każdego z nich jest niemożliwe.
Nie zachwycił startujący z dziką kartą Adrian Miedziński. Bardziej od jego przeciętnego wyniku martwi upadek z 15. wyścigu, po którym "Miedziak", jakby w amoku, nie potrafił wstać z toru.
- Tak zachowuje się każdy, kto uderzy tyłem głowy o twardy tor. To potrafi być brzemienne w skutkach i zazwyczaj traci się wtedy orientację. Dla mnie od początku ten upadek wydawał się niebezpieczny. Adrian nie bardzo wiedział, gdzie jest i co ma robić. Przed jego piątym biegiem drżałem, ale na szczęście przejechał cało cztery okrążenia.
Mogło dojść do wstrząśnienia mózgu?
- Takie urazy są u żużlowców na porządku dziennym. Nie każdy zwraca na nie uwagę. Zawodnik często wraca do swojego boksu i teoretycznie wszystko widzi, ale tak naprawdę nie idzie po swojej linii, tylko podąża śladami mechaników. W normalnym życiu wstrząśnienie wiąże się z obserwacją i kilkudniowym pobytem w szpitalu. Tylko żużlowcy radzą sobie z tym nieco inaczej i wystarcza im odpoczynek w parkingu.
Znakomitego wyniku z Nowej Zelandii nie powtórzył Martin Smolinski, ale ze swojego występu i udziału w półfinale może być zadowolony.
- Martin wykonuje swoją pracę bardzo poważnie i jest konsekwentny w działaniach. Robi wokół siebie dużo zamieszania. Jak nie historie lotnicze, to sytuacja z nieszczęsnym zapłonem, który według mnie powinien być dopuszczony do użytku. Martin przygotowywał się do sezonu wedle danego regulaminu, aż nagle wprowadzono dziwny zakaz. To niesprawiedliwa decyzja. Może ten zapłon nie przekłada się bezpośrednio na wyniki, jednak wpływ na jazdę ma. Zwłaszcza że Smolinski główny nacisk kładzie na Grand Prix i wszystko podporządkowuje startom w mistrzostwach. To tak, jakbyśmy zmienili reguły w Formule 1 w trakcie sezonu. Teamy wykładają ogromne sumy na testy, przygotowują bolid pod określone zasady. I wyobraźmy sobie, że pierwszy wyścig wygrywa zespół, korzystający ze zgodnej z regulaminem nowinki, na której używanie nikt inny nie wpadł, i władze ni stąd, ni zowąd tej nowinki zabraniają. Moim zdaniem Martina potraktowano niesprawiedliwie. Niemniej występ w Bydgoszczy może on zaliczyć do udanych.
Smolinski jako nowicjusz dodaje SGP kolorytu?
- Jest oryginalną, lecz bardzo pozytywną postacią. Jeśli ktoś się z niego podśmiewa, to myślę, że ostatni będzie śmiał się Martin. Nie wydaje mi się, żeby walczył o medal, ale pierwsza ósemka jest w jego zasięgu. Kibicuję mu, bo widać poruszenie wśród niemieckich fanów. Na turniej SBPC w Landshut zostały bodaj wyprzedane wszystkie bilety. Ten wzrost popularności cieszy.
Na dwoje babka wróżyła, bo w najważniejszych w portalach sportowych w Niemczech o sukcesie Smolinskiego najczęściej nie wspomniano słowem.
- Niemieccy sportowcy osiągają większe sukcesy niż zwycięstwo w pojedynczej rundzie Grand Prix na żużlu - dyscyplinie dość specyficznej dla ogółu społeczeństwo. Starty w cyklu Smolinskiego są jednak krokiem w dobrym kierunku, a jego team wykonuje kawał pracy marketingowej. Oczywiście żużel nie stanie się popularniejszy od piłki nożnej czy Formuły 1, lecz gdyby Smolinski został mistrzem świata, jego osiągnięcie z pewnością nie przeszłoby bez echa. Już teraz żużlowych kibiców w Niemczech, takich z prawdziwego zdarzenia, nie brakuje. Podróżują za cyklem po całym świecie i w końcu mają za kogo ściskać kciuki.
O zawodach w Bydgoszczy wypowiadamy się w superlatywach, ale martwi jedna rzecz: niska frekwencja.
- Ogromną stratą była absencja Tomasza Golloba. Wielu moich znajomych mówiło wprost: nie ma Golloba, to nie idę. Nie tylko z tego powodu trybuny świeciły pustkami, niemniej była to jedna z najistotniejszych przyczyn.
COS TAKIEGO=ZAKAZ STADIONOWY HAHAHAHA