Przypomnijmy: szerzej jadący w łuku "Bomber" upadł po akcji Nickiego Pedersena, któremu "podniosło" niebezpiecznie przednie koło motocykla. Zdaniem arbitra zawodów nie doszło jednak do kontaktu pomiędzy zawodnikami, co było powodem wykluczenia Brytyjczyka. - To był jeden z tych ciasnych wiraży - komentował Harris. - Nicki zanurkował pode mnie i sędzia musiał zobaczyć to w sposób inny, niż ja. Tam był kontakt, nie upadłbym sam z siebie. Arbiter podjął inną decyzję, ale to on jest za nią odpowiedzialny - dyplomatycznie opisał żużlowiec.
Harris zdołał awansować do półfinałów, jednak nie odegrał w nich znaczącej roli. Nie powtórzył przez to ubiegłorocznego sukcesu, kiedy to stanął w Kopenhadze na najniższym stopniu podium. - To kosztowało nas (upadek - przyp. red.) wybór dobrego pola startowego, ale takie są wyścigi i trzeba akceptować ich dobre oraz złe strony. Musimy się z tym pogodzić, zapomnieć i wyciągnąć pozytywy - wygraliśmy tej nocy dwa wyścigi - ocenił zawodnik.
"Bomber" nie najlepiej zaczął starty w tegorocznym cyklu. Po trzech rozegranych turniejach miał już sporą stratę do czołówki. Sobotni występ pokazał, że nadal jest w stanie skutecznie rywalizować z najlepszymi. To dobry prognostyk przed nadchodzącym Grand Prix Wielkiej Brytanii. - To był krok w dobrym kierunku. Możemy teraz się na nim opierać. Następne zawody odbędą się w Cardiff, to będzie wielka noc. Pojadę tam pozytywnie nastawiony i z nadziejami na dobry wynik - zakończył.