Tak oto na londyńskiej ziemi spotkało się dwóch Lubuszan. Grzegorz Walasek reprezentował wtedy jeszcze barwy Falubazu, a ja związana byłam z gorzowską Stalą. Przedstawiciele zwaśnionych miast, o konflikcie tak słynnym jak niemal ten rodów Capulletich i Montecchich, zasiedli do rozmów nad kubkiem kawy. Nie to, że dla Grześka wbiłabym w swe serce sztylet, a on wypił truciznę, bo aż tak się nie spoufalaliśmy. Wolałabym również, aby pod balkonem nie śpiewał mi serenady o treści: hej hej Falubaz, a właściwie żeby w ogóle nie śpiewał. Nie znaczy to jednak, że właśnie po tym spotkaniu nie polubiłam Walaska! Wręcz przeciwnie. Grzesiek żartował i opowiadał o świecie żużla, choć ze zmęczenia ledwo trzymał się na nogach. Następnie skulił się pod ścianą lotniska, zaciągnął na głowę kaptur, poprosił o popilnowanie bagażu i na godzinę zasnął. Aż mi się żal zrobiło tego Falubaziaka...
Już w najbliższą niedzielę zmierzą się drużyny, które obecnie okupują dwie najbardziej skrajne pozycje w ekstraligowej tabeli. Choć Zielona Góra nie zdobyła do tej pory ani jednego punktu, a Gorzów Wlkp. nie doznał żadnej porażki, nie oznacza to, że Falubaz skazany jest na pożarcie. Od dawno wiadomo bowiem, że lokalne derby to mecze, które rządzą się zupełnie innymi prawami. Pojedynki te słyną bowiem z niesamowitej walki na torze, jeszcze większej mobilizacji w szeregach drużyn, a ponadto emocji dookoła sportowych. Jako iż województwo lubuskie nie ma stolicy, a najważniejsze instytucje podzielone są pomiędzy Gorzów i Zieloną Górę, rywalizację pomiędzy miastami obserwować można na wielu polach. O ile w gospodarce i infrastrukturze taka batalia może wyjść na dobre, o tyle w sporcie zdaje mi się, iż dawno zaczęła wybiegać poza granice zdrowego rozsądku...
Nie ma wątpliwości, że atmosfera derbów nie narodziła się wczoraj, czy nawet dziesięć lat temu. Niestety w wielu wypadkach wzajemny antagonizm przekazywany był wraz z mlekiem matki, a nawet jeżeli jakimś cudem młodzieniec nie dowiedział się o haniebnej nienawiści w domu, to pewnie usłyszał od kolegów na podwórku. Nawet jeżeli żużel obchodzi kogoś nie mniej, nie więcej tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nie trzeba bowiem wozić w aucie szalika czy naklejki z logo klubu, aby w podróży czy to do Zielonej Góry, czy Gorzowa Wlkp, drżeć o karoserię lub szybę. Ostatnio bowiem wandale gotowi są zniszczyć nasze mienie, tylko dlatego, że na rejestracji samochodu widnieje nietutejsza literka... Próżno jest tłumaczyć, że ma się tu przyjaciół, lubi się zwiedzać zielonogórską palmiarnię, czy pływać na gorzowskim basenie i lokalne konflikty ma się w nosie. Kibic, pardon, bandyta i tak wie lepiej.
Na kartach długiej historii lubuskiego żużla klubu z konkurujących miast, raz mniej raz mocniej, angażowały się w "pielęgnowanie" wzajemnej niechęci. Niestety w ostatnim czasie do przepychanek kibicowskich włączyli się również włodarze obu klubów. Jak bowiem inaczej nazwać zaproszenie prezesa Roberta Dowhana do dyskusji z gorzowskimi kibicami, gdy w tym samym czasie czekał na rozprawę sądową z Władysławem Komarnickim, jak nie hipokryzją? Czyżby Panowie nie wiedzieli, że przykład idzie z góry? Nie nauczy się małego dziecka robić siusiu do nocnika, jeżeli samemu nadal nosi się pieluchę. Nie mówię również, że i prezes Stali jest bez winy. Czasem trzeba bowiem nabrać wody w usta, zanim obwieści się całemu światu najbardziej spiskową teorię o funkcjonowaniu policji i ochrony podczas derbowego meczu w Zielonej Górze.
Nie mam jednak nierealnych snów, i nie marzy mi się Dowhan z Komarnickiem w ciepłym uścisku. Tym bardziej, że po zakontraktowaniu Golloba i Pedersena, włodarz Stali ma już oba ramiona zajęte. Nie chcę, aby Panowie pozowali do zdjęć wznosząc wspólny toast, aby popularny "Komar" mówił do lidera z Zielonej Góry: Robert, mordo ty moja! Sądzę jednak, iż są pewne sprawy, o które obaj prezesi walczyć powinni jednogłośnie. Ponad wszelkimi podziałami powinno być bowiem zapewnienie kibicom przyjezdnym nie tylko bezpieczeństwa na stadionie, ale i komfortowych warunków. Zarówno Dowhan, jak i Komarnicki wytykać palcem powinni tych, którzy hańbią swoim zachowaniem imię klubu – swojego klubu, a nie sąsiada. W celu zwalczania agresji, niebezpieczeństwa i chamstwa na stadionie obaj panowie powinni iść krok w krok, jak równy z równym. Niech będzie nawet dwa razy wpieprz sąsiadom, czy to tym z południa czy z północy, nieważne. Byleby razem powiedzieli, że ten wpieprz to nie na trybunach i nie ręcznie przez kibiców.
Sympatycy obu drużyn niejednokrotnie powtarzali, że nie potrzebują miłości, nie chcą się godzić i wpadać sobie w objęcia. Nie mam zamiaru ich do tego namawiać. Sądzę bowiem, że flaga "Tylko Falubaz" na gorzowskim stadionie to istny majstersztyk pomysłowości i wykonania. Gorzowianie nie pozostali w tyle wywieszając hasło "nawet z wygranymi derbami jesteście lata świetle za nami", oficjalnie zdobywając tytuł mistrzów ciętej riposty. Tomek Gollob pewnie sam nie posiada takiej wakacyjnej pocztówki, jaką wymalowali mu zielonogórzanie, a ci zaś nie mają... Tomasza Golloba. Kibicowski rozrachunek zawsze rozliczany powinien być remisowo, a wynik derbów ważyć się tylko i wyłącznie na torze. Żużlowcy szykujcie motocykle, kibice wytężajcie umysły i gardła. Lubię te wasze derbowe hece. Byleby z szacunkiem. Witold Gombrowicz powiedział kiedyś przecież, iż nienawiść i miłość są dwoma obliczami tego samego...
Przed niedzielnymi derbami życzę więc żużlowcom obu drużyn bezkolizyjnej jazdy, kibicom wspaniałego widowiska, Robertowi Dowhanowi brak agresji na stadionie, a Władysławowi Komarnickiemu... wygodnego fotela przed telewizorem we własnym domu. Wszystkim naraz natomiast zdrowego rozsądku i szacunku nawet we wzajemnych uszczypliwościach. Tak jak wtedy, gdy wraz z Walaskiem wylądowaliśmy już w Berlinie i z troski o krajana zapytałam, czy ma jak wrócić do Zielonej Góry, bo jak chce, to zabiorę go do Gorzowa, a stamtąd to już przecież wróci sobie tramwajem...