Ależ ten czas niemiłosiernie się z nami obchodzi. Oto w miniony weekend, 25 stycznia, pięćdziesiąte urodziny obchodzili młody zdolny trener Mariusz Staszewski i młody zdolny dyrektor sportowy Piotr Protasiewicz. Akurat obaj pozostali w swoim życiu wierni kultowi tężyzny fizycznej, zatem pozostaje życzyć kolejnej pięćdziesiątki w zdrowiu i z kratką na brzuchu.
Zresztą, nie ich jedynych spośród trenersko-menedżerskiego grona dosięgnie w tym roku taki jubileusz. W listopadzie pełnoprawnymi pięknymi pięćdziesięcioletnimi staną się także Sebastian Ułamek i Maciej Kuciapa, a więc kolejni młodzi zdolni szkoleniowcy z utrzymaną definicją mięśni. A nieco wcześniej ten sam wyrok dopadnie innego charyzmatycznego menedżera, u którego akurat można dostrzec pewne zaległości treningowe. Ale to nic straconego. Bo w sporcie chodzi przecież o przekraczanie granic.
Z takim przekraczaniem granic mieliśmy do czynienia choćby w miniony weekend. Na mamuciej skoczni w Oberstdorfie, gdzie swój rekord życiowy w długości lotu (233 metry), a jednocześnie najlepszy występ w Pucharze Świata (czwarte miejsce) zaliczył Paweł Wąsek. Wspominam o tym w ramach zimowej odskoczni od speedwaya, bo sprawa jest godna podkreślenia. Mianowicie to właśnie Wąsek, po upadku w Wiśle przed paru laty, do dużych obiektów nabrał respektu graniczącego ze sporym strachem. Zdaje się, że jeszcze przed rokiem sztab szkoleniowy nie zabrał go w ogóle na loty. A tu taki występ, i to jeszcze po kiepskiej sobocie, gdy można było sądzić, że zupełnie nieudana próba w pierwszej serii może źle wpłynąć na cały proces oswajania mamuta. Tymczasem było odwrotnie. Pięknie zaskoczyło.
ZOBACZ WIDEO Co za słowa znanego dziennikarza. Kibice Falubazu będą szczęśliwi!
To pokazuje, że w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych, o ile wszystkie puzzle uda się złożyć w tym samym czasie. Żużel też jest tego najlepszym dowodem. Nigdy nie wiemy, kto z jaką formą wyskoczy wiosną. A zwłaszcza młodzieżowcy, bo sześć miesięcy przerwy to szmat czasu. To niby martwy sezon, jednak chłopcy potrafią w tym czasie bardzo dojrzeć. I jako sportowcy, i jako ludzie. Niektórzy potrafią się po prostu zmienić w mężczyzn. Dlatego styczeń, luty i marzec to zawsze czas wielkiej nadziei. Dla kibiców, ale i samych zawodników, którzy również żyją teraz marzeniami.
Każdy chce się poczuć Wąskiem z trwającej zimy lub Benem Cookiem czy Robertem Chmielem z zeszłego lata. Albo też zeszłorocznym Michaelem Jepsenem Jensenem, który dawał już sobie ostatnie chwile, by powrócić z poczekalni na salony. Czy wreszcie Grzegorzem Zengotą sprzed dwóch lat. A teraz w kolejce ustawia się Patrick Hansen, choć akurat w tym wypadku, przyznaję, nie jestem zwolennikiem powrotu. Zacisnę kciuki, będę kibicował, ale na dziś, prawdę mówiąc, ciężko będzie oglądać jazdę tego utalentowanego lingwistycznie Duńczyka na spokojnie.
W każdym razie tak już mamy, że kibicujemy słabszym, poszkodowanym, steranym przez życie. Lub tym, którzy mierzą wysoko i podejmują ryzyko, wbrew podpowiedziom asekurantów. Jak choćby Norbert Kościuch przed kilku laty w Toruniu. Taki Bartek Smektała czy Francis Gusts też chcieliby znowu poczuć smak zwyciężania. Wrócić do korzeni. Przecież ten pierwszy potrafił z dziesięcioma punktami wejść do półfinału Grand Prix Polski na Stadionie Narodowym. I nie patrzył wtedy, kto się ustawia obok. Lał niemal każdego mistrza, bez respektu.
Dlaczego numerem jeden na świecie stała się piłka nożna? Bo dostęp do dyscypliny jest niemal nieograniczony. Wystarczy kawałek szmaty do kopania, a bramki można zbudować ze wszystkiego - z tornistrów, z kamieni lub z drzew, choć to ostatnie nie spodoba się zielonym. Największym atutem futbolu jest jednak nieprzewidywalność. Ostatnio Barcelona ograła Valencię 7:1, bo co nie skierowała w światło bramki, lądowało w sieci. Ale tak nie będzie zawsze. Za trzy dni może się już kończyć na słupkach i poprzeczkach. A temu Dawidowi z naprzeciwka może się z kolei udać jakaś kontra.
W żużlu jest podobnie. Nie dość, że można przełamywać bariery, to jeszcze każdą zimę i początek wiosny należy ogłosić czasem nadziei.
Bo później już się zaczyna czas honoru.
Wojciech Koerber