"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Dobrze się stało, że Bartosz Zmarzlik został wykluczony za akcję w Grudziądzu z Maksem Fricke. Raz, że go trącił, a dwa - brak tego wykluczenia dostarczyłby przeciwnikom polskiego mistrza świata paliwa na długie miesiące. Że nietykalny, że na specjalnych prawach etc. Trochę chłodnej wody dla ochłody czasem się przyda i na Zmarzlika też pewnie podziałało. Bo nieco później Nickiego Pedersena atakował już, że tak powiem, z widocznym szacunkiem. I tak samo postąpił wobec Australijczyka. Niezależnie od tego, czy się z decyzją arbitra zgadzał czy nie, podszedł do rywala, przegadał temat, poklepał.
Żużel jest niesamowity, tak szybko się zmienia. Wspomniany Pedersen w jednym biegu pokonuje wielkiego Zmarzlika, by za chwilę nie opanować motocykla w pierwszym łuku przy prędkości 3 km/h... Dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł, by go poddać badaniu alkomatem.
ZOBACZ WIDEO Magazyn PGE Ekstraligi. Czugunow, Ziółkowski, Dudek i Cegielski gośćmi Mateusza Puki
A propos. Głośno było ostatnio o zachowaniu Maksyma Drabika, który sfrustrowany dwoma defektami, w afekcie, opuścił park maszyn, by po chwili wrócić pod eskortą Michała Świącika. Prezesowi trzeba oddać, że jest niezwykle sprawnym mediatorem i PR-owcem, każdej aferze potrafiąc nadać znamiona błahostki i sprowadzić ją do rangi niewinnego dowcipu. Żeby była jasność, nie zamierzam tamtego incydentu rozgrzebywać i twierdzić, że to coś nieprawdopodobnego. Wręcz przeciwnie. W nacechowanym emocjonalnie speedwayu nerwy faktycznie są rzeczą absolutnie zrozumiałą. Wystarczy wspomnieć wściekłość Mikkela Michelsena, gdy przed dwoma laty zaliczył w Zielonej Górze aż trzy awarie sprzętu. Też chciał się wtedy ukryć przed całym światem. Są mężczyźni, jest testosteron. Jest walka o przywództwo w stadzie, są różnice zdań.
O jednej sprawie trzeba jednak wspomnieć. Otóż nie do końca jest tak, że po meczu, w parku maszyn, ważniejsza od obecności zawodnika jest obecność jego sprzętu. Bo przecież rywal może zawsze wnieść protest i np. zażądać zbadania zawodnika alkomatem. A wtedy robi się problem. Inna sprawa, że to zachowanie mocno obrzydliwe i niesportowe, a w mojej ocenie autorów tego typu pomysłów powinno się piętnować.
Przed tygodniem pisałem tak: "Często słychać głosy - nie ma sensu się narażać, tym bardziej, że sytuacja bezpieczna. Tak też wielu postrzega położenie Fogo Unii. Bo na dziś Byki rzeczywiście mają pewien komfort. Przy czym żużel jest niezwykle dynamiczny, a sytuacja może się zmienić w każdej chwili. Przecież taki ZOOleszcz GKM Grudziądz ma jeszcze u siebie mecze nie tylko z Cellfast Wilkami, ale też ze Stalą Gorzów i For Nature Solutions Apatorem. A kto da leszczynianom gwarancję, że nie zwyciężą gospodarze, skoro potrafili zabrać punkt Tauron Włókniarzowi. Nieistotne, w jakich okolicznościach. Nieistotne, że wśród gości zabrakło Kacpra Woryny."
No i jakże inną mamy dziś sytuację niż jeszcze przed tygodniem. Oto potężny ZOOleszcz GKM pokazuje Platinum Motorowi, że mamy ligę dwóch prędkości i bez KSM-u dalej to nie pojedzie… A stawiając sprawę poważnie, grudziądzanie wykonali kawał dobrej roboty i dziś ich kolejne wygrane z wymienioną wyżej trójką uznamy za naturalną kolej rzeczy. Tym bardziej, że drużyna jest już przesiana, wyselekcjonowana i zaczęła wyglądać. Choć to wcale nie musi znaczyć, że przed nią pasmo domowych wiktorii. Bo żużel jest przewrotny, często w dosłownym słowa znaczeniu. Bo przewrotki, tfu tfu, całkowicie zmieniają obraz.
Wiedzą coś o tym w Lesznie, gdzie rośnie grupa zawodników, która zamiast na torze może się prędzej spotkać na teamsie. Żużlowa Polska chwali Fogo Unię za heroizm, choć wydaje mi się, że to bardziej forma współczucia. Bo ambitna jazda tych, co zostali przy zdrowiu, powinna być zupełnie naturalna. Przecież tu każdy walczy o swoje nazwisko, swoją przyszłość i swoje pieniądze. Mało tego, to niepowtarzalna szansa, by się wybić i pokazać. Na zasadzie - kota nie ma, myszy harcują. Tak jak w redakcjach praktykanci wykorzystywali swego czasu wakacyjny czas, gdy stare wygi wybierały się na urlop. Wtedy właśnie można było zwrócić na siebie uwagę, dostając na łamach więcej miejsca i treściwie je wypełniając.
A ci, którzy dziś wyśmiewają lublinian za sromotną porażkę z GKM-em, niech pamiętają, że losy tytułu będą się przypuszczalnie ważyły we wrześniu, nie w czerwcu. I zapewne nie w Grudziądzu.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Marek Cieślak: Nigdy nie stresowałem się tak jak teraz. Nawet jako trener kadry
- Pechowy uraz Patryka Dudka podczas Grand Prix. Jest już po badaniach