Pojechał po przygodę, a spotkał śmierć. Zmarł Polakowi na rękach

Facebook / Na zdjęciu: Matija Duh
Facebook / Na zdjęciu: Matija Duh

- Wypadek wyglądał koszmarnie. Zahaczył o motocykl kolegi i wjechał z całym impetem w bandę zbudowaną z opon. Czuwając przy koledze w szpitalu, wylaliśmy morze łez - opowiada nam Mariusz Fierlej.

Tragedia Matiji Duha, słoweńskiego żużlowca, który miał zaledwie 23 lata, wydarzyła się w Bahia Blanca podczas mistrzostw Argentyny. Zawody te odbywają się, gdy w Europie jest zima i trwa przerwa w sezonie. Żużlowcy na drugi koniec świata lecą pościgać się i przeżyć przygodę. Młody Słoweniec spotkał tam śmierć.

Zawody w Argentynie były okazją do zwiedzenia odległych od Europy rejonów świata, a przede wszystkim utrzymania treningu w warunkach dalekich od zimowej aury.

- Traktowaliśmy te zawody jako przygodę życia. Uwielbiałem tam jeździć. Odpowiada mi nocny tryb życia. Tam się tak żyje. Latem od 13 do 17 są sjesty, a wieczorami i w nocy tętni życie. Same zawody też jeździliśmy późno. Zaczynały się o 20:00, a że rozgrywane były w różnych klasach, to czasami jeździliśmy nawet do 3 w nocy - wspomina Mariusz Fierlej, Polak, były żużlowiec, który uczestniczył w tamtych feralnych zawodach sprzed dekady.

Skromny, uśmiechnięty chłopak

Matija Duh nie był wybitnym żużlowcem. Pochodził ze Słowenii, gdzie zawodników uprawiających tę dyscyplinę sportu można policzyć na palcach jednej ręki. Dwukrotnie zdobywał mistrzostwo swojego kraju w kategorii juniorów. Był rezerwowym podczas Grand Prix w Chorwacji w Gorican.

ZOBACZ Darcy Ward mocno o Chrisie Holderze: od czasu mojego upadku, nie wrócił na swój poziom

W polskiej lidze jeździł sporadycznie, ale wszędzie, gdzie się pojawił, był miło wspominany. Sympatyczny, uśmiechnięty młody człowiek, który kochał jazdę na motocyklach. W Polsce startował dla klubów z Krosna, Łodzi i Ostrowa Wielkopolskiego. Chciał kontynuować karierę w naszej lidze, ale plany przerwała śmierć po wypadku, który wydarzył się 30 stycznia 2013 roku w Bahia Blanca.

- Taki już jestem, że gdzie się nie pojawię, to chętnie każdemu pomogę. Matija był taki sam. Jak trzeba było pomóc przy motocyklach, użyczyć jakiś części, to był pierwszy chętny. Od razu w nim to dostrzegłem. Przypuszczam, że we mnie zobaczył to samo i dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy - wspomina Mariusz Fierlej, który Słoweńca poznał właśnie podczas Mistrzostw Argentyny.

Matija Duh podczas turnieju Grand Prix
Matija Duh podczas turnieju Grand Prix

Przyjaciel zmarł mu na rękach

- Pamiętam doskonale dzień, kiedy się poznaliśmy. Przyjeżdża dwóch gości z różnych krajów, spotykają się na zupełnie innym krańcu świata i łapią od razu niesamowity kontakt. Do dzisiaj mam gęsią skórkę, jak to wspominam. Od razu się zaprzyjaźniliśmy. Spędzaliśmy tam praktycznie cały czas razem - dodaje Fierlej.

Dla polskiego żużlowca to nadal duża trauma. - Spotkaliśmy się przed rozpoczęciem mistrzostw Argentyny. Zamieszkaliśmy w jednym mieszkaniu. Spędziliśmy naprawdę fajne trzy miesiące do czasu tej tragedii - zawiesza głos Fierlej.

- On praktycznie umarł mi na rękach na torze. Mam to do dzisiaj przed oczami. Pamiętam ze szczegółami tą tragedię - dodaje nasz rozmówca.

Do dramatu doszło w czwartym wyścigu przedostatniej rundy, w którym Matija Duh zahaczył o tylne koło motocykla Guglielmo Franchettiego i z dużą prędkością uderzył w bandę. - Wypadek wyglądał koszmarnie. Zahaczył o motocykl kolegi i wjechał z całym impetem w bandę zbudowaną z opon, które w środku były wypełnione betonem. Zderzył się jak ze ścianą – opowiada Polak, który uczestniczył w tych zawodach.

Po tym tragicznym wypadku zawody przerwano, a Słoweńca natychmiast przewieziono do szpitala, gdzie stwierdzono u niego skomplikowane, neurologiczne urazy. Żużlowiec doznał śródczaszkowego krwotoku, miał złamane kości czaszki, a jego mózg przestał funkcjonować. Cztery dni później, 3 lutego 2013 roku, w wyniku tych obrażeń zmarł.

Wylali morze łez

- Przez kilka dni po wypadku mieszkałem w szpitalu. Spałem na korytarzu, bo w Argentynie te placówki są jakie są. Oczywiście przy Matiji nie czuwałem tylko ja, ale także inni zawodnicy. Był na pewno Franchetti, Clemente i inni. Mieliśmy tam swoją paczkę, do której należał oczywiście Matija Duh - wspomina Fierlej.

- Wylaliśmy tam morze łez. Nic to nie dało... Nie zapomnę wyników badań komputerowych zaraz po wypadku. One w zasadzie nie pozostawiały nam złudzeń. Mózg Matiji był tak uszkodzony, że nie funkcjonował. Przy życiu podtrzymywały go tylko maszyny - dodaje.

W smutku pogrążyło się środowisko żużlowe, a w szczególności słoweński klub AMD Krsko, którego Duh był zawodnikiem. - Matija przegrał swoją ostatnią walkę. Pomimo ciężkich wysiłków lekarzy, jego obrażenia okazały się zbyt poważne. O szóstej rano 3 lutego 2013 roku, jego serce przestało bić. Był jednym z najbardziej charyzmatycznych i obiecujących żużlowców w Słowenii. Zawsze był uśmiechnięty, przyjazny i gotowy do pomocy. Pragniemy złożyć kondolencje jego rodzinie, przyjaciołom, fanom i wszystkim, którzy mieli okazję rywalizować z nim na torze. Jego sportowe sukcesy i poczucie humoru na zawsze pozostaną w naszej pamięci i naszych sercach - pisali wówczas przedstawiciele słoweńskiego klubu.

Żużel to niebezpieczny sport. W Polsce i Europie w ostatnich latach zrobiono wiele, by poprawić bezpieczeństwo w tej dyscyplinie sportu. Wypadki były, są i będą. Gdyby w Argentynie zamontowane zostały bandy pneumatyczne w miejscu, w którym uderzył Słoweniec, z pewnością skutki upadku nie byłyby tak tragiczne. Matija Duh poleciał dekadę temu po przygodę życia, a spotkał śmierć w wieku zaledwie 23 lat…

Zobacz także:
Rosjanin dostał gigantyczną pomoc z Polski
MSZ reaguje po naszej publikacji

Źródło artykułu: WP SportoweFakty