Peter Kildemand urodził się 1 września 1989 roku w Odense. Swoją przygodę z czarnym sportem rozpoczął od zabawy. Kiedy był dzieckiem, to ojciec zabierał go na tor, by ten mógł sobie pojeździć, ale ani Peter, ani jego tata nie brali tego na poważnie.
Tym bardziej że w życiu Kildemanda były nie tylko motocykle, ale również gokarty, które były bardzo popularną odskocznią od szkoły dla rówieśników Duńczyka. Jako nastolatek poczuł, że jazda jest dla niego czymś, bez czego nie wyobraża sobie życia. Jednak nie w kartingu, a na motocyklu bez hamulców.
Tata był dla niego wielkim wsparciem. Kildemand mocno przeżył jego śmierć zimą 2014/15.
ZOBACZ Jego negocjacje z GKM-em były bardzo szybkie. Wszystko przez specyficzną sytuację
Orzeł Łódź przepustką do wielkiego świata
Swoją karierę w kraju nad Wisłą rozpoczął w 2007 roku, kiedy to jako anonimowy zawodnik, dzięki rekomendacji Mariana Spychały trafił do Kolejarza Opole. Zadebiutował 15 kwietnia w wyjazdowym meczu w Krośnie. Nie był to jednak dla niego wybitny występ, bo zakończony z punktem w dwóch biegach. Więcej szans się nie doczekał, ale to nie przeszkodziło obu stronom w zawarciu umowy na kolejny sezon.
Po dwóch sezonach przeniósł się do Polonii Piła, ale tam też nie otrzymał możliwości zaprezentowania swojego potencjału. Następnie na trzy lata zniknął z polskich torów i wrócił już jako senior, kiedy to ściągnął go do siebie Orzeł Łódź. I był to dla działaczy strzał w dziesiątkę, bo szczególnie dobrze Kildemand spisywał się w sezonie 2013, kiedy to wykręcił średnią biegową 2,271. To była dla niego przepustka do PGE Ekstraligi, bo kto by nie chciał zawodnika po sezonie życia.
Najskuteczniejszy w negocjacjach był Włókniarz Częstochowa, gdzie Kildemand udowodnił, że jest w stanie ścigać się z czołówką. Średnia biegowa była niższa niż w poprzednim roku, ale niewiele i jednak po rywalizacji z najlepszymi zawodnikami świata. Nie mógł jednak znaleźć nigdzie stabilizacji i zagrzać miejsca na długie lata. Po roku startów w biało-zielonych barwach, w kolejnych sezonach reprezentował również: Stal Rzeszów (2015), Unię Leszno (2016-17), Unię Tarnów (2018), Stal Gorzów (2019), Wybrzeże Gdańsk (2020) oraz Start Gniezno (2021-22).
Wygrywał w Grand Prix. Zdobył medal mistrzostw Europy
Po raz pierwszy Kildemanda w zawodach Grand Prix obejrzeliśmy w 2012 roku. Pełnił wówczas rolę pierwszego rezerwowego podczas rundy w Kopenhadze. Debiut nastąpił bardzo szybko, bo już w pierwszym biegu, kiedy po upadku musiał zastąpić Jarosława Hampela. Jednak nie wytrzymał nerwów pod taśmą i wjechał w nią. Na tor wyjeżdżał jeszcze dwukrotnie i zdołał zapunktować. W szesnastym biegu na Parken przywiózł za plecami Antonio Lindbaecka i Tomasza Golloba.
W sezonie 2013 znów przy jego nazwisku dwa punkty, ale swój talent udowodnił w 2014 roku. Wystąpił w obu duńskich rundach, w których w sumie wywalczył 33 punkty, a 13 września w Vojens wjechał nie tylko do finału, ale i stanął na podium przegrywając jedynie z Andreasem Jonssonem. Niespełna jedenaście miesięcy później po raz pierwszy w karierze słuchał hymnu narodowego stojąc na najwyższym stopniu podium. I to przed własną publicznością, bo na CASA Arenie w Horsens. W finale pokonał wówczas Mateja Zagara, Michaela Jepsena Jensena i Tai'a Woffindena.
Wracając do sezonu 2014, to był to dla niego najlepszy rok w karierze. Z drużyną narodową triumfował w Bydgoszczy w Drużynowym Pucharze Świata, a indywidualnie dorzucił srebrny medal TAURON SEC. W czterech finałach mistrzostw Europy, aż trzykrotnie meldował się w czołowej trójce.
W Grand Prix jeszcze tylko raz zdołał wygrać, a było to na inaugurację cyklu w 2016 roku, kiedy to był najlepszy w słoweńskim Krsko. Wydawało się, że zostanie kandydatem do roli czarnego konia i walki o medale, ale w następnych turniejach nie zdołał już nawet uzyskać dwucyfrówki i ostatecznie skończył rywalizację na dwunastym miejscu. Jeszcze gorzej było rok później, bo trzynasta lokata i wypadł już ze ścigania w mistrzostwach świata. I był to niejako moment, w którym jego kariera zaczęła pikować w dół...
Regres coraz bardziej widoczny
W Danii od początku kariery Kildemand uznawany był za bardzo duży talent. Nikt nie mówił, że będzie drugim Erikiem Gundersenem, pod którego to okiem zaczynał żużlową karierę, czy też następcą Nickiego Pedersena. Zdawano sobie jednak sprawę z tego, że drzemie w nim na tyle duży potencjał, że jest w stanie wjechać do światowej czołówki i pozostać w nim na długie lata, będąc przy tym gwiazdą PGE Ekstraligi.
I tak było do wspomnianego sezonu 2017. Jego wyniki zaczęły się drastycznie pogarszać i było to widać przede wszystkim w polskich rozgrywkach. Kiedy kończył przygodę z ekstraligowymi torami w barwach Stali Gorzów, to legitymował się średnią zaledwie 0,979 pkt/bieg. Zejście o szczebel niżej miało mu pomóc się odbudować i teoretycznie tak było. Wyniki na zapleczu poprawił, ale nie był to Kildemand na miarę jego własnych oczekiwań i możliwości. W tym roku pojawił się w zaledwie pięciu spotkaniach Startu Gniezno, choć duży wpływ na to miały też problemy zdrowotne.
W listopadzie 2019 roku po związaniu się z Wybrzeżem Gdańsk, zawodnik udzielił wywiadu serwisowi trojmiasto.pl, w którym został zapytany o przyczyny regresu.
- W ostatnich latach miałem kilka kontuzji, których być może nie wyleczyłem prawidłowo. W pewnym momencie zacząłem notować słabsze rezultaty, a potem nakręcałem się, aby wrócić do wcześniejszej formy. Naciskałem z całych sił, a efekt był odwrotny, było jeszcze gorzej. Długo mieliłem to wszystko w głowie i wydaje mi się, że pod koniec tego sezonu odnalazłem spokój i jakiś komfort psychiczny - mówił.
Kildemand przyznał, że miał w pewnym momencie dość żużla. Chciał się bardzo odkuć za poprzednie wyniki, ale nic mu z tego nie wychodziło. - Przychodziły chwile kiedy czułem, że czegokolwiek bym nie zrobił, nic nie przyniesie oczekiwanego efektu. Sprzęt, głowa, ciało, szukałem problemów we wszystkim aż się zapętliłem - powiedział we wspomnianym wywiadzie.
Z PGE Ekstraligi do 2. Ligi Żużlowej
Po tegorocznej przygodzie z Orłami z Gniezna, Kildemand zdecydował się opuścić klub. Jego nazwisko nie było rozchwytywane na giełdzie transferowej i tak naprawdę od początku przypisywano go do Texom Stali Rzeszów. I tam też trafił. A klub z Podkarpacia zna doskonale, bo ścigał się w nim w 2015 roku notując całkiem niezłe liczby z Żurawiem na kombinezonie.
Wystartował wówczas w 62 wyścigach, w których zdobył 116 punktów i osiem bonusów, co dało mu piętnastą średnią w lidze równą dwóm punktom na bieg. W statystykach wyprzedził m.in. Artioma Łagutę, Grigorija Łagutę, Chrisa Holdera, czy również Jasona Doyle'a i Tomasza Golloba.
- Mam bardzo dobre wspomnienia z Rzeszowa, spędziłem tu fajny czas. Kiedy dostałem propozycje przyjścia tutaj, do Rzeszowa, to szybko się na nią zdecydowałem. Poza tym przedstawiony projekt, pomysł na zespół bardzo mi się podoba, jest dużo fajnych chłopaków w zespole. Drużyna wygląda na bardzo dobrą z zawodnikami, z którymi dobrze się znam i już nie mogę się doczekać startu nowego sezonu. Jestem bardzo zadowolony, że wróciłem do Rzeszowa - powiedział w rozmowie z klubowym portalem.
Tym samym Kildemand w trzy sezony zjechał z najlepszej ligi świata na najniższy ligowy szczebel. Z nowym-starym klubem wiąże duże nadzieje i wierzy, że uda im się nie tylko powalczyć, ale przede wszystkim zrealizować cel, jakim jest awans do eWinner 1. Ligi. Sam chciałby tylko, by omijał go pech, bo przez kontuzje stracił znaczną część minionego sezonu.
Czas pokaże, czy zejście do drugiej ligi będzie dla niego chwilowym przystankiem i trampoliną do powrotu na właściwe tory, czy też zostanie tam na dłuższy czas. Kibice nie wierzą już raczej w jego ponowne starty w PGE Ekstralidze.
Potwierdza to ankieta pod jednym z artykułów na łamach WP SportoweFakty. Na pytanie, czy Kildemand zaliczy comeback na ekstraligowe tory, aż 76 procent czytelników zaznaczyło opcję, że "nie".
Czytaj także:
Był ich dumą i chwałą. Miał zajechać wyżej od Janusza Kołodzieja
Tam gwiazdy światowego żużla i reprezentanci Polski będą się ścigać zimą