We wtorek Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (CAS) w Lozannie okazał się surowy dla Therese Johaug. Norweżka została ukarana 18-miesięczną dyskwalifikacją, a to oznacza koniec marzeń o występie w przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Pjongczang.
- Trudno mi powiedzieć, czy jest to zaskoczenie, czy nie, ale zawsze ją dopingowałem. Ja powiedziałbym w ten sposób: "nie karać jej". Dlaczego? Ponieważ nie wiadomo, czy brała, czy nie brała - mówi w rozmowie z naszym portalem Józef Łuszczek.
Therese Johaug została przyłapana na dopingu na początku tego roku, gdy w jej organizmie wykryto zakazany clostebol. Biegaczka tłumaczyła, że środek pochodził z maści Trofodermin, którą smarowała usta podczas obozu treningowego we wrześniu 2016 roku. Otrzymała ją od lekarza kadry. Twierdziła, że nie miała pojęcia o tym, że sięga po niedozwolone środki.
- Niby jakieś kremy to spowodowały. Nie wiem. Nie pasuje mi to. Dlatego szkoda mi jej, ponieważ fajnie biegała, zawsze ją dopingowałem - bardziej ją niż Marit Bjorgen. Nie powinna być tak surowo ukarana. Gdzie tam w kremie są takie rzeczy? Nie wiadomo - kręci głową polski medalista z Lahti.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: zabawne zdjęcie polskiego biegacza. Różnica kolosalna
Jeszcze w czerwcu, po przesłuchaniu przez CAS, Johaug pozostawała optymistką. Miała nadzieję, że jej sprawa zakończy się 13-miesięcznym zawieszeniem i będzie mogła wystąpić w Korei Płd. Marzenia Norweżki o występie w Pjongczang prysły we wtorek.
- Przykra sprawa dla niej. Chciałbym, żeby Johaug pojawiła się na igrzyskach, ponieważ wówczas byłaby większa walka pomiędzy zawodniczkami. Szkoda dziewczyny, pięknie biegała, ale coś tam się porobiło - zakończył Józef Łuszczek.