Maciej Kmiecik: Rozmawiał pan z Adamem Małyszem i Hannu Lepistoe po wypowiedzi naszego skoczka w Bischofshofen? Chyba nie do końca dobrze zinterpretowana wypowiedź wywołała spore poruszenie w Polsce...
Apoloniusz Tajner: Nie rozmawiałem i nie będę rozmawiał na ten temat. Mogłoby to być odebrane jako mieszanie się w wewnętrzne sprawy Teamu Małysza. Mogę wyrazić swoją opinię jako były trener, że widziałbym to tak, czy inaczej, ale jako prezes Polskiego Związku Narciarskiego odcinam się od uwag technicznych dla zawodników.
Zbyt wielu doradców to też chyba niezbyt dobrze?
- Zgadza się. Doskonale wiem, jak to funkcjonuje. Jeśli zawodnik usłyszy odmienną opinię, może niepotrzebnie zaprzątać sobie nią głowę. Nie może być tak, że skoczek jedzie po rozbiegu i jeszcze myśli, czy skoczyć tak, czy może trochę inaczej. Nie zamierzam się więc mieszać pomiędzy zawodnika, a trenera. Adam Małysz nie jest przecież małym dzieckiem. Może sam dyskutować z trenerem i z pewnością tak się dzieje. Ostateczną decyzję podejmuje jednak trener. Jeśli Hannu Lepistoe tak zadecydował w Bischofshofen trzeba to uszanować. Po szkodzie teraz można być mądrym. Nie wiadomo jednak jakby się potoczył konkurs, gdyby Adam skakał w samej końcówce.
A czy fakt, że Adam Małysz weźmie udział w Pucharze Świata w Japonii świadczy o tym, że chce on powalczyć jeszcze w tym sezonie o Kryształową Kulę czy też może jakieś inne względy nim kierują?
- Nie sądzę, by Adam Małysz był jeszcze w stanie odrobić stratę do Thomasa Morgensterna w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Musiałoby się wydarzyć coś nieprzewidzianego. Tego oczywiście wykluczyć nie można, jednak celem, który przyświeca Adamowi w związku ze startem w Japonii jest zdobycie jak największej liczby punktów, by być w ścisłej czołówce przed mistrzostwami w Oslo.
Chodzi o to, by skakać w porównywalnych warunkach z najlepszymi?
- Dokładnie tak. W Harrachowie nie było Koflera, nie będzie go także w Japonii. Jest więc szansa na awans w klasyfikacji generalnej i bycie tuż przy Morgensternie i Ammannie. W Oslo może więc skakać w porównywalnych warunkach z nimi. W lepszych lub gorszych, ale porównywalnych z czołówką. Tak się jakoś dziwnie składa ostatnio - poza Garmisch-Partenkirchen - że czołówka skacze w dobrych warunkach. W Ga-Pa akurat Morgenstern i Kofler źle trafili z wiatrem i krzyk Austriaków był na cały świat. A niestety, takie są skoki i czasami natura rozdaje karty.
Imprezą docelową są Mistrzostwa Świata w Oslo. Z jakich wyników polskich skoczków na tej imprezie byłby pan zadowolony?
- Medal w rywalizacji indywidualnej może się zdarzyć. Adam jest w takiej formie, że jest w stanie wskoczyć na podium. Po cichu jednak liczę także na medal w drużynie. Będą dwie szanse, bo są dwa konkursy drużynowe. Oczywiście, żeby walczyć o podium musi być czwarty, równo i dobrze skaczący zawodnik. Myślę, że go znajdziemy, bo wachlarz skoczków mamy naprawdę szeroki. Któryś nam na pewno wyskoczy.
Do formy powoli wraca Gregor Schlierenzauer. Myśli pan, że Austriak włączy się w Oslo do walki o medale?
- Na pewno. To znakomity skoczek, którego wybiła z rytmu kontuzja. Forma wielu skoczków faluje. Przecież Morgenstern, który teraz skacze tak dobrze, w ostatnich sezonach także przeżywał drobne kryzysy i nie błyszczał.
Z czego u skoczków wynikają te wahania formy?
- To jest złożony problem. Pamiętamy przecież jak Adam Małysz wygrywał w sezonie 1996/97. Później trenował dalej, a jego skoki były coraz słabsze. Trzy lata miał takie, że chciał rzucić skoki, aż wystrzelił tak, że przez dekadę utrzymuje się w czołówce. Gdyby prześledzić kariery praktycznie każdego zawodnika, można zauważyć falowanie. Oni wszyscy przecież ciężko trenują, są w samodyscyplinie, ale niestety nie można być ciągle w wielkiej formie.
Adam Małysz jako nieliczny z tej światowej czołówki przez lata nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Inni, jak chociażby Schmitt, Hannawald, Peterka mieli dwa, góra trzy znakomite sezony, a później nie potrafili już wygrywać...
- Zgadza się. Adam w wieku 23 lat jak już wystrzelił to nie schodził poniżej pewnego pułapu. Weźmy na przykład Ahonnena czy nawet Morgensterna, którzy też mieli słabsze sezony. Ta poprzeczka wokół której przechodzi sinusoida tych wielkich skoczków jest wyżej podniesiona niż pozostałych. I nawet kiedy dobry zawodnik jest w słabszej formie, a ten przeciętny dochodzi do swojej najlepszej, mogą przez jakiś czas skakać na podobnym poziomie. I złudne wydaje się, że przeciętniak dogonił zawodnika z czołówki. Za chwilę ich sinusoidy formy znów się rozejdą. Słabszy zawodnik pójdzie w dół, a ten z czołówki w górę. Tak to działa i nie do końca to wszystko jest wytłumaczalne w skokach narciarskich. Jedno jest natomiast pewne - trzeba założyć sobie jakiś program i go realizować, wykorzystując wszelką posiadaną wiedzę i będąc cały czas otwartym na nowości.
Na koniec drugiej części naszej rozmowy zapytam jeszcze o Zakopane, bo przecież Puchar Świata za kilkanaście dni zawita na Wielką Krokiew. W Harrachowie mieliśmy przedsmak tego co czeka nas w Zakopanem?
- Myślę, że tak. Atmosfera konkursów w Harrachowie była wspaniała głównie dzięki polskim kibicom, którzy tak licznie tutaj przyjechali. Jestem przekonany, że ponownie fantastyczną atmosferę stworzą w Zakopanem i będą to kolejne niezapomniane zawody Pucharu Świata na Wielkiej Krokwi.
Może doczekamy się kolejnego zwycięstwa Adama Małysza?
- A czemu nie? Nie można tego wykluczyć. Zakładam, że z Japonii Adam Małysz wróci bardzo dobrze zmotywowany i gotowy do walki na Wielkiej Krokwi. Skacząc u siebie, przed własną publicznością, niesiony jej dopingiem jest w stanie być w pierwszej trójce, a nawet wygrać. Myślę, że będzie dobrze. Cieszę się, że mamy ten trzeci konkurs. Jest szans nie tylko dla Adama, ale także dla innych polskich skoczków, by na Wielkiej Krokwi pokazać się z dobrej strony i zdobyć punkty Pucharu Świata. O Adama się nie martwię. Na Małysza zawsze można liczyć. On może odpalić w każdej chwili.
W trzeciej części rozmowy z Apoloniuszem Tajnerem porozmawiamy o fenomenie Justyny Kowalczyk.