Na niedzielnej konferencji prasowej, na którą Ljubičić przybył już ze swoim szklanym trofeum, nie krył radości z sukcesu w turnieju w Indian Wells. - To dodaje czegoś specjalnego mojej karierze. To kolejny sukces po wygranym Pucharze Davisa, medalu igrzysk olimpijskich, dwóch latach zakończonych w Top 10 i jednym sezonie w Top 5. A teraz Masters 1000. Moje osiągnięcia wyglądają jeszcze lepiej.
ZOBACZ: Wielki triumf Ljubičicia w Indian Wells
Chorwat żartował podczas rozmowy z dziennikarzami, że tytuł z cyklu Masters 1000 mu się już wcześniej należał. Trzy razy był blisko, ale za każdym razem coś się nie udawało. - W 2005, czy w 2006 roku naprawdę myślałem, że to mi się należy. W Madrycie prowadziłem z przełamaniem w piątym secie z Rafą. Z Berdychem w Paryżu przegrałem znów po pięciosetowym pojedynku. Niekoniecznie pojedynek w Miami: tam co prawda były trzy tie breaki z Federerem, ale on w nich dominował.
Ljubičić w Indian Wells pokonał m.in. Novaka Đokovicia (ATP 2), Rafaela Nadala (ATP 4) i w niedzielnym finale Andy’ego Roddicka (ATP 8). Dzięki tak wspaniałym wynikom w rankingu awansował na 13. miejsce. Jest w tym momencie zdecydowanie najwyżej klasyfikowanym tenisistą spośród tych mających ponad 30 lat. O zakończeniu kariery jednak nie myśli, a przed sobą stawia kolejne cele. - Chcę powalczyć o Masters w Londynie i skończyć sezon w czołowej dziesiątce. Muszę być jednak realistą i postarać się wykraść to siódme czy ósme miejsce od młodszych, którzy czasem są kontuzjowani czy mniej regularni.
W Indian Wells Chorwat zaskoczył wszystkich nie tylko grą na wysokim poziomie, ale również umiejętnością wygrywania najważniejszych piłek. Pokazał, że do niego presja przy kluczowych momentach już nie trafia i wygrał wszystkie cztery tie breaki jakie zagrał. - Gram bez presji: to było widać. Byłem zrelaksowany przez cały mecz i cieszyłem się faktem, że gram w finale. Możecie się spodziewać czegoś więcej w przyszłości.