Puchar Davisa: Sopot, miasto ukochane przez tenisistów

Od piątku do niedzieli (5-7 marca) w Sopocie Polska zagra z Finlandią w I rundzie I Grupy Strefy Euroafrykańskiej Pucharu Davisa. Ostatnio biało-czerwoni wystąpili w kraju w 2007 roku w hali Angie w podpoznańskim Puszczykowie. Poprzedni występ na otwartej przestrzeni miał miejsce także nad wybrzeżem, ale w Gdyni.

W tym artykule dowiesz się o:

Monciak, molo, powiew bryzy i smak jodu. Na pilnowanych przez konary drzew trybunach kortu centralnego Sopockiego Klubu Tenisowego można schować się w cieniu. Dawno za to już nie było tam światowej klasy zawodników. Kadra występowała regularnie na kortach Arki, by nie monopolizować roli Sopotu, który legitymował się turniejem cyklu ATP Tour, a wcześniej także WTA.

W najmniejszej ze składowych Trójmiasta Polacy jedyny raz wystąpili na przełomie kwietnia i maja 1994 roku, w hali SKT tracąc tylko punkt z Bułgarią. Taka skromna historia, a okazuje się, że dzisiejsze pokolenie polskiego męskiego tenisa nie wyobraża sobie występu gdzie indziej. - Gdy ich zapytałem, gdzie chcą grać - mówi kapitan kadry Radosław Szymanik - bez wahania odparli: Sopot.

- Wielki tenis wraca do nas po trzech latach i bardzo pasuje to do wizerunku miasta - mówi prezydent Jacek Karnowski, który zdaje sobie sprawę z bogatej tenisowej historii kurortu. Przy ulicy Ceynowy, tam gdzie stoją dziś obiekty SKT, korty powstały już w 1897 roku. Puchar Davisa, największe dziś międzypaństwowe coroczne rozgrywki w zawodowym sporcie, został ufundowany trzy lata potem.

Na początku marca w Polsce grać na powietrzu nie sposób, a najpopularniejszego kortu ziemnego pod dachem się u nas nie spotyka. Do meczu w Pucharze Davisa potrzebna jest hala, gdzie na centralnym boisku wykłada się rolki sztucznej nawierzchni. Dlaczego więc Sopot a nie Warszawa albo Wrocław? Dwa ostatnie miasta straciły w tym roku największe w kraju turnieje pod egidą ATP i organizacja tam meczu kadry byłaby formą zadośćuczynienia dla fanów.

Hala 100-lecia Sopotu, gdzie spotkania rozgrywa koszykarski Trefl, pomieści w weekend oficjalnie półtora tysiąca widzów. Większe są obiekt o tej samej nazwie we Wrocławiu (7 tys.) oraz tamtejsza Hala Orbita oraz stołeczny Torwar (4,5 tys.). - Wiem, że na Torwarze byłyby puste trybuny - mówi bez zawahania Mariusz Fyrstenberg. - Sopot sprawdza się w roli organizatora wielkich imprez. Myślę, że teraz też trybuny będą pełne. To jedno z niewielu miast, gdzie możemy liczyć na komplet i doping, który jest nam ogromnie potrzebny.

Przed wojną Polacy rywalizowali na sopockich kortach z, jak mówią kroniki, najlepszymi graczami z Europy. To co można udokumentować, to już powojenne pierwsze międzynarodowe mistrzostwa kraju (prym wiodła w nich Jadwiga Jędrzejowska) oraz powstanie właściwego Sopockiego Klubu Tenisowego w 1956, co stało się podstawą do pojawienia się tam sportu na wysokim poziomie. Najpierw mecze międzynarodowe, pokazowe z udziałem gwiazd (Hana Mandlíková, Wojciech Fibak), mistrzostwa Europy i w końcu to najważniejsze - turnieje premierowego cyklu zawodowego.

Cała historia wielkiego sopockiego tenisa lat 90-tych i początku XXI w. jest nierozerwalnie związana z Ryszardem Krauze i firmą Prokom. Zaczęło się od organizacji kobiecego challengera, który zyskiwał coraz poważniejszą rangę. Przełom nastąpił w roku 1999, gdy nad Bałtyk przyjechała i odprawiła wszystkie rywalki Conchita Martínez. Dwa lata potem Sopot dostał się do cyklu ATP Tour i zyskał sławę turnieju, gdzie rodzą się przyszli mistrzowie. Pierwsze zwycięstwa w cyklu odnosili tam Rafa Nadal, Gaël Monfils czy Dinara Safina i Flavia Pennetta.

Śmierć wielkiego tenisa była następstwem problemów Krauzego i jego zupełnego wycofania się ze sponsorowania polskiego białego sportu. W 2007 roku ostatnia edycja Orange Prokom Open odbiła się echem na całym świecie w związku z rzekomą aferą bukmacherską Nikołaja Dawidienki. Rok potem na gwałt przeniesiono imprezę do stolicy, gdzie w pełnym słońcu mokotowskiej Warszawianki zatrzymała się polska historia cyklu ATP. Wygrał Dawidienko.

Rosjanin bardzo barwnie określił wtedy różnicę między Sopotem (tam też triumfował) a stolicą. - W Sopocie było wakacyjnie: plaża, dziewczyny, dyskoteki i seks. Warszawa jest poważniejsza, to miasto biznesu - mówił. Urokliwym kurortem w środku lata urzeczeni byli także inni. Juan Ignacio Chela powiedział po triumfie w 2002 roku: - Dobrze mi tam, ale nie wiem czemu. Po prostu kiedy tam gram, jestem szczęśliwy.

Komentarze (0)