Nasz mistrz ma nowotwór. Mówi, jakie były pierwsze oznaki

Archiwum prywatne / Michał Dąbrowski / Na zdjęciu: Michał Dąbrowski
Archiwum prywatne / Michał Dąbrowski / Na zdjęciu: Michał Dąbrowski

Przerażającą diagnozę szermierz Michał Dąbrowski usłyszał w listopadzie. - To był szok. Wiem, że przy nowotworach raczej nie ma szans na całkowite wyzdrowienie, ale mam szansę na życie z przewlekłą, choć poważną chorobą - wyznał.

W tym artykule dowiesz się o:

- W najczarniejszych scenariuszach nie przypuszczałbym, że po złamaniu kręgosłupa dopadnie mnie jeszcze rak - wyznaje nam Michał Dąbrowski. To medalista mistrzostw świata w szermierce na wózkach, który po raz drugi rozpoczyna walkę o powrót do "normalnego" życia.

10 lat temu Michał wraz z teściem kładł dach na domku na działce. Poślizgnął się i spadł z wysokości kilku metrów. Dla dotychczasowego kierownika zmiany w hucie szkła diagnoza była brutalna - złamany kręgosłup.

- Wtedy to był dla mnie koniec świata. Pierwszy koniec świata. Ale nie nadszedł i wierzę w to, że drugiego końca świata też nie będzie - mówi z przekonaniem Dąbrowski.

"Basia uratowała mi życie"

Dąbrowski wspomina, że zaraz po wypadku był niemal kompletnie załamany. - A z drugiej strony miałem takie marzycielskie myśli, że to ja będę tym pierwszym, który jakimś cudem stanie na nogi, któremu się uda odwrócić los - opowiada.

Kluczową rolę, jak sam mówi, odegrała żona. - Basia uratowała mi wtedy życie. Nie zostawiła mnie, a to nie jest wcale oczywiste - tłumaczy szermierz. To ona motywowała go do tego, by nie siedział całymi dniami w domu, przekonywała, że jest o co walczyć.

Żona zaprowadziła Michała na pierwszy trening szermierki na wózkach. Szukała dla niego formy rehabilitacji i nowego hobby, które dawałoby mu zajęcie, pasję, żeby też utrzymywało sprawność, co przy takich niesprawnościach, jakie miał Michał, jest kluczowe i z powodów fizycznych, i psychologicznych.

- Zanim zacząłem trenować, zawody szermiercze widziałem raz w życiu. W telewizji. Nie porwało mnie to. Mimo wszystko zacząłem jeździć na treningi. Nie szło. Chciałem zrezygnować, ale uparł się trener. Nie odpuszczał. Po jakimś czasie mi się spodobało, a teraz mam sukcesy - opowiada Michał.

Nie spodziewał się, że to właśnie szermierka przyniesie mu rozgłos i sławę. Został medalistą mistrzostw świata i był nominowany do tytułu sportowca roku Guttmanny 2023. Do tego został ojcem Jasia i Małgosi. Razem z Basią tworzą szczęśliwe małżeństwo.

Diagnoza jak wyrok

We wrześniu ubiegłego roku Michał nagle zaczął czuć się coraz gorzej. Coraz bardziej męczył go uporczywy, duszący kaszel. Początkowo myślał, że to zwykłe przeziębienie albo grypa i leczył się antybiotykami.

- Jak leciałem na zawody do Włoch, miałem pierwszy kryzys i myślałem, że to atak paniki, którego nigdy wcześniej nie miałem. Może to było już od choroby - zastanawia się dzisiaj. - Z każdym dniem ogarniał mnie coraz większy brak siły. Po każdej walce musiałem długo odpoczywać, pooddychać sobie, żeby się uspokoić. Czułem, że czuję się jakoś gorzej i to może być grubsza sprawa - opisuje swoje objawy.

Gdy wrócił do domu przez dwa tygodnie tylko leżał w łóżku, brał antybiotyki i spał. Robił to, co mu powiedział lekarz. Ale to żona zauważyła, że ma jakoś dziwnie duży brzuch.

- Musiałem jechać na SOR. Okazało się, że to wodobrzusze. To dość nieprzyjemny objaw. Przyjęli mnie, zrobili tomografię i powiedzieli, żebym wracał do domu. Usłyszałem: "Jak coś cię będzie bolało, to wracaj na wewnętrzny" - opisuje.

Niestety, nie poprawiało się. Michał wiedział już, że nie może szukać pomocy w lokalnym szpitalu. Gdy ból brzucha zaczął się nasilać, postanowił, że musi jechać do oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów Warszawy, do szpitala MSWiA. Diagnozowali go pod kątem chłoniaka lub czerniaka.

Diagnoza była jednak zdecydowanie bardziej brutalna: nowotwór przewodów żółciowych wewnątrzwątrobowych. Do tego guzy były tak duże, że nie nadawały się na operację. - Zgłosiłem się troszkę późno, ale poza kaszlem i zmęczeniem naprawdę nie było specjalnych objawów. Jezu, wstępnie powiedziano mi, że trzeba to leczyć paliatywnie. Pomyślałem, nie ma dla mnie większej nadziei. To był szok. Wiem, że przy nowotworach raczej nie ma szans na całkowite wyzdrowienie, ale mam szansę na życie z przewlekłą, choć poważną chorobą - wyznaje.

Ale trafił na lekarza, który miał inne zdanie. Skierował go na chemioterapię do Otwocka. Skrócił czas oczekiwania o miesiąc. W przypadku nowotworu to może być kluczowe.

- Zadecydował przypadek, bo lekarz, u którego byłem na prywatnej wizycie, zadzwonił, że muszę dowieźć jeden papierek do szpitala. Jak go dowiozłem, spotkałem ordynatorkę oddziału, która spytała, czy chcę zacząć leczenie za dwa tygodnie czy teraz. Nie zastanawiałem się ani chwili. Już następnego dnia dostałem chemioterapię - opowiada.

Potrzebne setki tysięcy złotych

Na razie Michał świetnie reaguje na chemioterapię i jest szansa, że wróci do zdrowia. Potrzebuje nowoczesnego leku. Jeden wlew to koszt ponad 20 tysięcy złotych, a trzeba go stosować dwa lata. Pierwszą dawkę sfinansował Polski Komitet Paraolimpijski.

Do tego jeszcze dochodzą nowoczesne techniki leczenia raka, czyli embolizacja, termoablacja, nanoknife. Potrzebne jest około 850 tysięcy złotych. Jak na razie udało się zebrać niecałe 10 proc. tej kwoty. - Naprawdę czuję się coraz lepiej dzięki tym lekom. Na tyle dobrze, że mógłbym wskakiwać na wózek i trenować - opowiada.

Jak na razie nie chce mówić o swoich rokowaniach. - Rak jest nieprzewidywalny. Na razie reaguję dobrze i jeśli tak dalej pójdzie, to będę mógł przejść zabiegi w maju lub czerwcu. Wtedy moje rokowania będą wysokie. Jeśli przestanę reagować na chemię, jeśli przestanie działać leczenie autoimmunologiczne, to będzie źle - tłumaczy.

W tej tragicznej sytuacji znowu bardzo pomogła Basia. - Miałem pierwsze załamanie po połamaniu, drugie po diagnozie i raku, który na ten moment jest przecież nieoperacyjny. Od razu odpaliła internet, przejrzała możliwości, znalazła mi lekarza - przyznaje.

Michał wciąż jeszcze wierzy, że spełni swoje olimpijskie marzenia. W końcu ma już kwalifikację na igrzyska w Paryżu.

- Jeśli będę się dalej czuł tak jak teraz, to wydaje mi się, że na pewno tam pojadę. Mam kwalifikację, spełniłem warunki formalne. Trener kadry i lekarz zadecydują. Jeśli mnie dopuszczą, pojadę. Muszę zrobić tomografię porównawczą. Wierzę, że dostanę zgodę. Lekarz mówi, że widzi dużą poprawę i wydaje mi się, że powinienem pojechać. Na Los Angeles też, choć robię się coraz starszy - kończy Michał Dąbrowski.

Ty też możesz pomóc Michałowi o powrót do zdrowia. Wystarczy kliknąć w poniższe okienko.

*****

Michał Dąbrowski (38 lat), medalista mistrzostw świata w szermierce na wózkach, zarówno w szpadzie, jak i w szabli.

Czytaj więcej:
Tylko one nie podziękowały sponsorom. Smutna rzeczywistość

Źródło artykułu: WP SportoweFakty